Amputacja, paradoksalnie, dała mu kopa do życia. Patrząc na zabandażowane kikuty rąk i nóg, powiedział: „Dno już osiągnąłem. Teraz może być tylko lepiej”.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Jamie Andrew jest mówcą motywacyjnym i… wspinaczem. Brzmi dziwnie, skoro już wiemy, że mężczyzna przeszedł poczwórną amputację, prawda? Jamie jest przykładem, że jeśli bardzo się chce, to nie ma nic niemożliwego.
Bryła lodu
Andrew stracił obie ręce i nogi w wieku 30 lat. Stało się to podczas wspinaczki we Francji. Wraz z partnerem, także Jamiem (Fisherem) miał zamiar zdobyć 4-tysięczny szczyt.
Początkowo warunki pogodowe były dobre, jednak alpinistów złapała burza śnieżna. Zostali uwięzieni w górach. Dopiero po pięciu dniach mógł po nich wyruszyć helikopter z ekipą ratunkową.
Jamie był w stanie hipotermii. Miał rozległe odmrożenia. Jego partner zmarł. Bryła lodu, w którą zmieniło się ciało Fishera, z twarzą w śniegu, to ostatnie, co Jamie pamięta z tej wspinaczki.
Kiedy trafił wreszcie do szpitala w Chamonix, wiedział, że od tej pory jego życie będzie zupełnie inne. Jego ciało również. Odmrożenia były tak poważne, że lekarze musieli amputować obie ręce i nogi, by ratować mu życie.
Dni spędzone w szpitalu były trudne. Z jednej strony – radość, że udało się przeżyć, że są z nim bliscy, których, o mały włos, mógł już nigdy nie spotkać, a z drugiej – ogromny strach i niepewność w związku ze stanem zdrowia. Wspinał się od lat i nigdy nie zdarzyło mu się nic, ponad drobne kontuzje!
Do tego wszystkiego doszło jeszcze poczucie winy z powodu śmierci partnera, który był także jego wieloletnim przyjacielem.
„Cały ból, smutek, wszystkie łzy – to moja wina. Życie mojej dziewczyny, rodziny, przyjaciół, rodziny Jamiego zmieniło się na zawsze. Przeze mnie. Będę dla nich ciężarem” – myślał Andrew.
Decyzja: Będę szczęśliwy
Jamie wiedział, że sam nie poradzi sobie z depresją. Na szczęście miał wokół bliskich. A amputacja, paradoksalnie, dała mu kopa do życia. Patrząc na zabandażowane kikuty rąk i nóg, uświadamiał sobie, co przeszedł. „Miałem zacząć kolejny epizod swojego życia. Dno już osiągnąłem. Teraz mogło być tylko lepiej” – pomyślał.
I tak było. Wprawdzie denerwowały go opowieści bliskich o ludziach, którzy przeszli amputacje i nie poddawali się, ale jednocześnie były dla niego motywacją.
Odkrył też dziwną zależność – im lepsze miał nastawienie i humor, tym mniej dotkliwy stawał się ból pleców, jaki odczuwał po wypadku. W końcu zniknął całkowicie, a Jamie przekonał się, że na tym właśnie polega potęga ludzkiego umysłu i jego wpływ na ciało. „Umysł ponad ciałem. O to właśnie chodzi!” – zrozumiał.
I wciąż powtarzał sobie, że bez względu na stan zdrowia i kondycję ciała, udało mu się przeżyć. To cud. „Wtedy podjąłem decyzję, że będę szczęśliwy” – wspomina.
Nie przyszło to oczywiście z dnia na dzień. Jamiego czekała długotrwała i ciężka rehabilitacja. Wymagał całodobowej opieki. Sam nie był w stanie usiąść, pójść do toalety, nawet utrzymać książki. Upokarzające było dla niego karmienie.
Ale wkrótce udało mu się usiąść na wózku inwalidzkim. Zaczął naukę jedzenia łyżką przywiązaną do jednego z kikutów. Każdy kęs, który trafił do ust, a nie na ubranie, wywoływał łzy.
Wszystko jest możliwe
Jamie robił niewiarygodne postępy. W ciągu 3,5 miesięcy nauczył się chodzić na protezach nóg. Równie szybko przyszło mu opanowanie takich codziennych czynności, jak samodzielne mycie, ubieranie czy jedzenie, dzięki czemu mógł opuścić szpital.
Wkrótce wrócił do pracy na pełen etat w firmie, w której był zatrudniony przed wypadkiem. I był w tym tak dobry, że został członkiem zarządu. „Coraz częściej zapominam o tym, że jestem niepełnosprawny. Dopiero reakcje innych przypominają mi o tym” – przyznawał.
Jamie powoli wracał do różnych aktywności. Zaczął od narciarstwa, następnie biegów na długi dystans, a w końcu wrócił do swoje pasji – wspinaczki. Po 17 latach od dramatycznego wypadku 2 sierpnia tego roku zdobył mierzący 4478 metrów Matterhorn – jeden z najtrudniejszych szczytów w Alpach.
Do zdobycia góry Jamie przygotowywał się przez pięć lat. W drodze na szczyt towarzyszyli mu dwaj doświadczeni przewodnicy z Międzynarodowej Szkoły Alpinizmu.
„Ostatnie metry wspinaczki, w porównaniu z rehabilitacją, jaką przeszedłem oraz przygotowaniami do tej wyprawy, to był naprawdę pryszcz” – powiedział Jamie. Zdobycie szczytu oraz powrót do bazy zajęło mu 13-godzin, o pięć więcej, niż większości wspinaczy.
„Nie znam nikogo, kto dokonałby czegoś takiego” – skomentował wyczyn Jamie’go Kurt Lauber, szwajcarski przewodnik górski. Jamie zaś po raz kolejny może powiedzieć, że nie ma nic niemożliwego, jeśli tylko bardzo się czegoś pragnie.
*Jamie prowadzi także swojego bloga, z którego można dowiedzieć się np. o jego działalności charytatywnej
3 grudnia to Międzynarodowy Dzień Osób Niepełnosprawnych
Z tej okazji polecamy Wam także kilka innych niezwykłych historii:
„Może i jestem potworkiem, ale szczęśliwym”, czyli o tym, że warto mieć marzenia
„Teraz mogę wszystko”. Poznajcie młodą tancerkę z… amputowaną nogą
„Mam autystycznego syna. Kocham go takim, jaki jest”