Zmuszanie do jedzenia jest równie niezrozumiałe, co bicie czy wystawienie na noc nago na balkon. Uderzające zestawienie, prawda?
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Problemy z jedzeniem zaczęły się już na początku. Bardzo chciałam karmić Frania piersią. To rozwiązanie zdrowe, ekonomiczne, a w dodatku wygodne. Myślałam, że skoro jest to naturalne, to musi być zwyczajnie proste. Jak bardzo się pomyliłam!
Zły start
Szukałam pomocy, ale niestety nie znalazłam jej u położnych, które wprowadziły jedynie zamęt. Każda wskazywała inną przyczynę niepowodzenia i zalecała inny sposób przystawiania. „Budzić co trzy godziny i karmić nie więcej niż 15 minut jednorazowo” – słyszałam za każdym razem.
Po dwóch dniach mały stracił tak dużo na wadze, że położne (po urządzeniu mi awantury) zaczęły podawać mu mleko modyfikowane. Opryskliwy personel, ja wymęczona, Franek nieśpiący całe noce… Matka, która nie umie nakarmić własnego dziecka – pomyślałam o sobie spanikowana. Widocznie mały nie umie ssać i nie chce, skoro tak szybko rezygnuje z piersi – tłumaczyłam sobie. I dałam się usidlić butelką.
Czułam się winna. Gdybym miała taką wiedzę na temat karmienia, jaką posiadam dziś, po blisko czterech latach bycia mamą, wiedziałabym, że skoro dziecko nie przybiera na wadze, a ssie, to znaczy, że nie robi tego aktywnie. Szukałabym rozwiązania. Co się stało, to się nieodstanie. Ale to nie koniec moich problemów z jedzeniem syna.
Za mało je!
Przez to przykre doświadczenie w głowie mojej i męża zakodowała się myśl: nasze dziecko zawsze będzie traciło na wadze. Codziennie ważyliśmy syna, spisywaliśmy wynik. Baliśmy się, że je za mało, skoro nie wypija całej porcji, jaką wskazuje tabelka.
Po czwartym miesiącu zaczęliśmy rozszerzać dietę i… kolejna porażka. Synek nie był na to gotowy, ale pediatra kazał, więc byłam pewna, że MUSI zjeść to, co mu podaję. Jednak nie chciał. I znów baliśmy się, że Franek za mało je, co było bzdurą. Dziś Franciszek ma prawie cztery lata, a my wciąż mamy problem z jego dietą. Bo nie jada nic albo za mało.
Pewnie nadal katowałabym się tą myślą, gdybym nie trafiła na książkę „Moje dziecko nie chce jeść” Carlosa Gonzaleza, znanego i cenionego hiszpańskiego pediatry. Po lekturze kilku pierwszych kartek zrozumiałam, że to my mamy problem z jedzeniem, a nie nasze dziecko. I uświadomiłam sobie błędy, które popełniłam. Zaczynając od pierwszych dni w szpitalu, kiedy tak szybko zrezygnowałam z karmienia, aż po moment, w którym zaczęłam stosować bajki jako motywator do jedzenia. NIGDY tego nie róbcie!
Niejadek
Sposób jest oczywiście skuteczny, Franek wreszcie zjadał porcje, które przygotowaliśmy, a wkrótce zaczął prosić o więcej. Zapaliło mi się czerwone światło. Chciał więcej, bo chciał oglądać bajki, a nie dlatego, że był głodny.
Zmuszanie, przekupywanie, rozpraszanie to złe metody, które powodują, że dziecko nie wie, ile i co chce zjeść. Nasz organizm jest na tyle mądry, że sam komunikuje, czego i w jakich ilościach potrzebujemy. Sami rzadko zjadamy równo odmierzone porcje. Czasami mamy ochotę na więcej, innym razem na mniej i nikt nie robi z tego problemu. Kiedy jednak chodzi o dziecko, zaraz ktoś zaczyna lament nad niejadkiem.
My, mamy, często obwiniamy siebie o zaistniałą sytuację. Co więcej, w poczucie winy wpędzają nas ludzie wokół. Ile razy słyszałam, że z Franka taki „niejadek”, że jakieś inne dziecko je „więcej”, czyli „ładniej”, że mój syn nie urośnie. To takie frustrujące! Robimy przecież wszystko, co możemy, aby dzieci z chęcią jadły.
A może robimy aż za dużo?
Nie zmuszaj, nie porównuj
Zmuszanie do jedzenia, jak pisze Gonzalez, jest równie niezrozumiałe, co bicie czy wystawienie na noc nago na balkon. Uderzające zestawienie, prawda? Przed oczami mam godziny spędzone z Frankiem nad talerzem odgrzewanej dziesiątki razy zupy obficie rozrzedzonej łzami nas obojga.
Ja to sobie jakoś wytłumaczę, ale dziecko nie wie, co się dzieje. Jedyna osoba, do której ma pełne zaufanie, rozwala mu świat na kawałki, niszczy poczucie bezpieczeństwa. Zmuszanie do kolejnej łyżki, podczas gdy dziecko boli już brzuch z przejedzenia, jest ingerencją w bezpieczeństwo malucha. Mnie to przeraża. Prawie cztery lata życia mojego syna spędziłam na burzeniu jego poczucia komfortu. Nie ma w tym krzty przesady, bo widzę, co się dzieje z moim dzieckiem, gdy zbliża się pora posiłku.
„Znany apokryf mówi, że Kain był niejadkiem. Robiąc mu z łyżki samolot (a może pterodaktyla?), Ewa z reguły zachęcała go, mówiąc: No dalej, bądź grzeczny! Zobacz, jak twój braciszek Abel pięknie zjada warzywka! Dobrze wiesz, co było dalej, prawda?” – czytamy w dalszej części książki.
Porównania to kolejna zmora wychowywania dzieci. Zawsze się wściekam, kiedy słyszę, jak najbliżsi porównują do kogokolwiek mojego syna. Nie dlatego, że mi się to nie zdarza, chociaż bardzo mocno nad tym pracuję, ale dlatego, że sama jako dziecko szczerze tego nienawidziłam. Serio, to nie sprawi, że nagle moje czy Twoje dziecko zrobi się głodne i zje dodatkową porcję ziemniaczków albo polubi brokuły. Dzieciom również przeszkadzają te porównania. I to nie tylko tym, które porównujemy, ale także tym, do których nasze dziecko jest porównywane. Sami nie lubimy być porównywani do kogokolwiek, nie róbmy tego naszym dzieciakom.
Gonzales proponuje wiele prostych, a wręcz oczywistych rozwiązań największych problemów związanych z żywieniem niemowląt i dzieci. Wystarczy po nie sięgnąć, zastosować i zmienić życie na lepsze. Ja już zaczęłam zmieniać zasady w naszym domu i próbuję przekonać do nich innych, bo widzę, jak to działa.