Śnieg sypał od rana do wieczora. Przeszli zaledwie 15 kilometrów, ale czuli się, jakby pokonali ich dwa razy więcej. Bolało, ale maszerowali dalej, bo wiedzieli, że nie robią tego dla siebie… O udziale w Civil March for Aleppo opowiadają Darwina i Jacek Matuszczakowie.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Przy stole siedzi młoda kobieta w hidżabie. Uśmiecha się do uczestników marszu, którzy przed chwilą zatrzymali się na odpoczynek. Próbując dodać odwagi swoim maleńkim dzieciom, przytula je z troską. Nagle ktoś podaje jej pamiątkową książkę i prosi, żeby napisała kilka słów otuchy dla rodaków, którzy zostali w Aleppo. Dziewczyna powoli przewraca kartki i przegląda kolejne wpisy po arabsku. Z jej policzków zaczynają kapać łzy, a na twarzy pojawia się grymas bólu. Być może ułożyła sobie życie na nowo. Może odetchnęła w końcu z ulgą, że dzieciom nie grozi bombardowanie. Ale jej serce zostało w Syrii.
Takie chwile przypominają uczestnikom Civil March for Aleppo, że ich wysiłek naprawdę ma sens.
Wszystko zaczęło się tak…
„Najpierw ryczałam. A potem zadzwoniłam do mojej mamy. – Mamo, a co jakbyśmy tam wszyscy razem poszli?! Wszyscy! Co by się wtedy stało? Jakby cały ten decyzyjny świat zobaczył, że nie tylko klikamy w petycje (hello, ile osób kilka?), nie tylko wysyłamy listy do ambasad (no, kto wysłał?!), ale NAPRAWDĘ się na to nie godzimy?! – No to idziemy – odpowiedziała moja mama. (…) Więc idziemy. Z Niemiec do Aleppo, wzdłuż tak zwanego „szlaku uchodźczego”, tyle, że w przeciwnym kierunku” – pisała na swoim blogu dziennikarka Anna Alboth. Sama od miesięcy pomagała uchodźcom w Berlinie. Jednego z nich zaprosiła nawet do domu na dłużej.
Zorganizowany przez nią marsz wyruszył z Berlina 26 grudnia 2016 r. Uczestnicy planowali, że dotrą do Syrii po kilku miesiącach, ale życie miało na ich wędrówkę własny scenariusz.
Kiedy Darwina i Jacek Matuszczakowie usłyszeli o Civil March for Aleppo, nie zastanawiali się długo. Marsze w określonych intencjach to ich specjalność. Szli już do Rzymu, Santiago de Compostela, Wilna, przemierzali pieszo Afrykę, Kubę, Polskę i Gruzję. Ale o tym innym razem. Dziś opowiadają mi o 9 dniach spędzonych na „uchodźczym szlaku” – szli z Brna do Wiednia. Dłużej zostać nie mogli, bo praca i inne zobowiązania. Mają jednak nadzieję, że w sierpniu wrócą i razem z innymi uczestnikami marszu osobiście dodadzą otuchy mieszkańcom Aleppo.
Lekcja pokory, otwartości, tolerancji
– Kiedy w Syrii zaczęło dziać się źle, ciągle o niej myśleliśmy. Czuliśmy, że chcemy zrobić coś na rzecz pokoju, ale nie bardzo wiedzieliśmy co. Tak naprawdę Civil March for Aleppo wziął się z bezsilności – wspomina Darwina.
Z jakimi reakcjami marsz spotyka się po drodze? – Wszystko zależy od otwartości danej społeczności. Czasami ktoś nas mijał i udawał, że nas nie widzi. Ale wiele razy ludzie podchodzili, pytali dokąd idziemy, pomagali nam zorganizować nocleg, przynosili jedzenie, rozmawiali. Bywały też osoby, które spontanicznie do nas dołączały, na jeden dzień – wspominają Darwina i Jacek.
Uczestnicy Civil March for Aleppo nie idą tylko po to, żeby iść. Na bieżąco śledzą wiadomości z Syrii. Każdego dnia przyświeca im konkretne hasło, o którym wieczorami dyskutują. Zastanawiali się m.in. nad tym, czy można żyć bez przemocy. – Podczas wieczornego meetingu każdy po kolei opowiada, co myśli na dany temat. Nie ma żadnych sporów – tłumaczy Jacek.
– Nikt nie komentował tego, co mówiliśmy, ale w czasie drogi można było z daną osobą porozmawiać. Wsłuchiwanie się w to, co ktoś inny ma do powiedzenia, a z czym niekoniecznie się zgadzam, uczy cierpliwości i pokory. Warto otworzyć się na ludzi, którzy tam idą. Banalny przykład: na marszu są weganie. Gdy przychodzi pora posiłku, słyszy się: „Ja tego nie mogę zjeść”; „To ja to zjem”. Człowiek uczy się o zwyczajach innych, a nawet poznaje wegańskie przepisy – dopowiada Darwina.
Różne kultury. Różne wyznania. Jeden cel
– W marszu biorą udział ludzie z różnych zakątków świata, różnych wyznań, o różnych poglądach. To pokazuje, że ta idea jest dla każdego, a pokój jest wartością uniwersalną – przekonuje Darwina.
W Civil March for Aleppo wzięli już udział przedstawiciele 22 narodowości, m.in. Francuzi, Belgowie, Szwajcarzy, Brazylijczycy, Syryjczycy, Niemcy, Polacy. Niektórzy nie znają języka angielskiego, ale nie jest to żadną przeszkodą – na trasie zawsze znajdzie się jakiś tłumacz.
Są tacy, którzy idą godzinę, dzień albo tydzień. Niektórzy zwolnili się na te kilka miesięcy z pracy albo wykorzystali całe urlopy. Ale jeśli ktoś naprawdę nie może iść – często próbuje pomóc tym, którzy wędrują. Na początku organizatorzy nie liczyli na to, że akcja tak bardzo się rozwinie. Planowali, że o noclegi i posiłki wędrujący będą musieli zatroszczyć się sami. Rzadko jest taka potrzeba.
Uchodźca to brat
– Przed Wiedniem gościli nas Syryjczycy – muzułmanie. Przygotowali dla nas swoje kulinarne specjały i przez cały wieczór rozmawialiśmy o tradycjach. Innym razem muzułmanki rozdawały nam róże – wspomina Darwina.
– Widzimy współpracę katolików z muzułmanami. Odwiedziliśmy np. obóz dla uchodźców i katolicki ośrodek, w którym mieszkali uchodźcy z Pakistanu, Syrii i Iraku. Przygotowali dla nas posiłek, pokazywali nam popularną w ich krajach muzykę i tańce – dodaje.
Prawie każdy ze spotkanych Syryjczyków stracił kogoś bliskiego. I ta śmierć była niepotrzebna.
Pytam Darwinę, co było dla niej największym przeżyciem podczas marszu. Nie musi się zastanawiać. – Spotkanie z uchodźcą z Aleppo, który podszedł akurat do mnie w Wiedniu i łamanym niemieckim podziękował za to, że idziemy. Obok niego stały jego dzieci. Dziewczynka i chłopiec były w takim wieku, jak dzieci, które uczę w szkole. Patrzyłam na nie i myślałam: Dlaczego one nie mogą mieć normalnego życia, chodzić do szkoły? Przecież to takie same dzieciaki, jak u nas – mówi.
Czasami ktoś pyta Syryjczyków podczas marszu: jesteś młody, silny – dlaczego nie zostałeś? Dlaczego nie walczysz? Ale to nie tak. Uchodźcy nie porzucili ojczyzny – wciąż jest w nich wielka miłość do kraju i patriotyzm. Często chcą wrócić, ale najpierw starają się zrobić coś z zewnątrz, pokojowo.
– Prawie każdy ze spotkanych Syryjczyków stracił kogoś bliskiego. I ta śmierć była niepotrzebna – zamyśla się Darwina.
– Wojna zawsze jest najgorsza, bo obrywają bezbronni i niewinni. Wojska przychodzą, odchodzą, a cywile zostają i giną – tłumaczy Jacek.
– Dlatego warto wziąć udział w marszu. Po to, by usłyszeć od Syryjczyka „dziękuję”. Oni czują, że jesteśmy z nimi, że nie są zostawieni sami sobie, że solidaryzujemy się z nimi. Szczególnie zapraszamy osoby, które obawiają się uchodźców. Po to, żeby skonfrontowały swoje spojrzenie – podkreśla Darwina.