separateurCreated with Sketch.

Jakim cudem udało się Żabińskim ocalić około 200 Żydów?

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Jacek Borkowicz - 28.03.17
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Czy szczęście plus profesjonalizm mogą wyjaśnić do końca fenomen „Arki” Żabińskich? Musiało być coś jeszcze...
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Widzowie oglądający film „Azyl” z pewnością będą zadawali sobie pytanie: jakim cudem, w samym środku ogarniętej hitlerowskim terrorem stolicy, udało się Żabińskim ocalić tak wielu Żydów? Prawdziwa wojna to nie sensacyjny film, a i warszawskie Gestapo nie składało się przecież z idiotów.

By odpowiedzieć na to pytanie, nie wystarczy skupić się na jednym tylko wyjaśnieniu. Fenomen „Arki” Jana i Antoniny Żabińskich przypomina znany fizykom fenomen biologicznego życia na Ziemi, do którego zaistnienia potrzebny był nieprawdopodobny zbieg sprzyjających okoliczności. Rozpatrzmy je po kolei.

Niemieckim okupantom to nie mieściło się w głowie

Niewątpliwie szczęśliwym czynnikiem był tutaj schematyzm myślenia okupanta. Tropiący podziemie, Niemcy skupiali się na byłych oficerach, działaczach społecznych i gospodarczych, na przedwojennych politykach, dziennikarzach, pisarzach i w ogóle na ludziach zajmujących się, w szerokim sensie tego słowa, pracą humanistyczną.

Willa Żabińskich, fot. Mariusz Grzelak/REPORTER

Ale fizjolog, którego jedyną i wyłączną pasją są słonie i żyrafy? To im po prostu nie przyszło go głowy. Niemcy nie znali widać polskiego przysłowia, które mówi, że najciemniej jest pod latarnią. „Na dobrą sprawę pierwszy lepszy przechodzień mógł bez trudu obserwować mieszkańców piętrowej jednorodzinnej willi” – pisze w swoich wspomnieniach Antonina.

Jan Żabiński – doskonały strateg

To prawda, że Jan Żabiński pozornie przypominał nieco oderwanego od prawdziwego życia miłośnika przyrody, takie też wrażenie robił na powojennych słuchaczach radiowych „Gawęd o zwierzętach”. Jednak pod tą dobroduszną maską krył się twardy charakter.

Żabiński był oficerem AK, zaś kierowany przez niego teren byłego ogrodu zoologicznego stanowił ważny ośrodek podziemnego sabotażu i dywersji. I do tego jeszcze Żydzi... By utrzymać to wszystko w ukryciu, trzeba było nie tylko mieć nerwy ze stali, ale i umiejętnie stosować barwy ochronne. Jan Żabiński był więc, można powiedzieć, prekursorem postaci Mistrza Yody z „Gwiezdnych wojen”.

Jednak ten chłodny kalkulator był również mistrzem refleksu, brawury i fantazji – co można uznać za typowo polskie połączenie. Na samej granicy getta, na rogu ulic Leszno i Żelaznej, mieściła się siedziba hitlerowskiego Arbeitsamtu (urzędu pracy) dla Żydów. Niemieccy urzędnicy wchodzili tam od zewnątrz, żydowscy „interesanci” od środka. Jan, wszedłszy w znajomość z jednym z wyższych urzędników, poprosił go o podwiezienie pod bramę urzędu. Tam na oczach stróża uścisnął kordialnie dłoń hitlerowca. Od tej pory mógł wchodzić do środka bez przepustki. Wychodził już nie sam. W ten sposób wyprowadził z getta kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt osób.

Niezawodna intuicja Antoniny Żabińskiej

Chłodną kalkulację Jana skutecznie wspierał nieomylny instynkt Antoniny. Na jego rozbudzenie, jak przyznaje w pamiętnikach, miały pewien wpływ obyczaje „społeczności zwierzęcej”, które pilnie podpatrywała podczas pracy zoologa.

Ten instynkt kilkakrotnie uratował życie jej samej oraz pozostałym mieszkańcom „Arki”. Gdy podczas powstania willę Żabińskich otoczyli żołdacy, grożąc domownikom rozstrzelaniem, ona przemówiła do nich „łagodnie, jak do rozjuszonych zwierząt” – co przyniosło pożądany skutek. Nocne pieśni wojaków z kolaboracyjnej formacji rosyjskiej, która kwaterowała niedaleko ogrodu zoologicznego, przypominały jej natomiast „wycia głodnych wilczych stad”.

W tych trudnych czasach ani instynkt Antoniny, ani też żelazna wola jej męża nie wystarczyłyby jednak bez sporej dozy szczęścia. Ono co najmniej kilkakrotnie rozstrzygało o losach „Arki”.

Łut szczęścia

Rzeczony urzędnik Arbeitsamtu sam zgłosił się do Jana. Niemiec w cywilu był entomologiem i dowiedział się, że jego przedwojenny wykładowca, profesor Tenenbaum, swoje bezcenne gabloty ze zbiorem owadów zdeponował właśnie u Żabińskich. Tenenbaum przebywał z rodziną w getcie, gabloty trzeba było umiejętnie konserwować (oczywiście dla dobra Wielkich Niemiec), więc Żabiński mógł bez przeszkód wchodzić za mur getta pod pozorem konsultacji z profesorem.

Żabiński ratował też... Niemców

W okupacyjnym życiu małżeństwa zoologów groza, bywało, mieszała się z groteską. Kiedyś wezwano Jana przed oblicze samego Fischera, gubernatora dystryktu warszawskiego. Żabiński już żegnał się z życiem, lecz zamiast do celi trafił do Konstancina. To leśna miejscowość pod Warszawą, w której w willach skonfiskowanych właścicielom mieszkali hitlerowscy bonzowie.

Niemcy poprosili go o ratunek: polskie podziemie rozrzuciło wokół setki żmij! Jan, zapewne z tłumionym uśmiechem, zbierał potem rękami pełzające po ściółce, Bogu ducha winne, zaskrońce.

Proroctwo Żydówki: Nie stanie się wam nic złego!

Spośród dwóch setek Żydów, którzy przewinęli się przez pokoje i piwnice „Arki”, pomieszkując też nierzadko w opróżnionych pomieszczeniach dla zwierząt, byli przedstawiciele przedwojennych elit intelektualnych, czyli środowisk, z których wywodzili się sami Żabińscy. Byli też prości ludzie, jak rodzina Sobolów, która pewnego dnia zapukała do drzwi willi. Antonina tak wspomina ten moment:

Wszyscy przeżyli wojnę.

To niewiarygodne, ale spośród około dwustu ukrywanych w „Arce” osób tylko dwójki – matki z córką – nie udało się ocalić. Świadczy to o profesjonalizmie ekipy ludzi, którzy zajmowali się ratowaniem Żydów. Żabińscy nie działali sami, ich willa była punktem przerzutowym całej rozległej struktury. Zarówno Jan, jak i Antonina współpracowali z konspiracyjną Radą Pomocy Żydom „Żegota”.

Czy szczęście plus profesjonalizm mogą jednak wyjaśnić do końca fenomen „Arki”? Musiało tutaj być coś jeszcze... W wyjątkowo trudnym i niebezpiecznym momencie jedna z uratowanych, prosta, kalecząca polszczyznę Żydówka pocieszała Antoninę:

I nie stało...

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.