Głośnym echem na świecie odbił się raport, według którego ośmiu największych miliarderów na Ziemi dysponuje majątkiem tak dużym, jak połowa ludzkości. Mało kto jednak pamięta, że przed taką sytuacją dobitnie ostrzegał papież Paweł VI już w 1967 roku!
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Przypomnijmy okoliczności powstania i najważniejsze wątki encykliki „Populorum progressio” ogłoszonej równo przed pięćdziesięciu laty.
„Postęp ludów” była kolejną, ogłoszoną w niedalekim odstępie czasu encykliką społeczną. Od czasów „Mater et magistra” (1961) i „Pacem in terris” (1963) Jana XXIII, wydarzenia na arenie międzynarodowej nabierały zawrotnego tempa. Błyskawicznie rozwijała się nauka i technika, upowszechniała się telewizja, bardziej komfortowe stało się podróżowanie, rodziła się kultura masowa.
Świat dzielił się na dwa zwalczające się systemy polityczne. Wokół nich krążyły kraje Trzeciego Świata uwalniające się od kolonializmu. Europejskie potęgi słabły, ustępując miejsca nowym aktorom: Chinom, Indiom, krajom arabskim oraz narodom Ameryki Łacińskiej.
W wyniku Soboru Watykańskiego II zmieniał się również Kościół katolicki. W nowej roli społecznej wystąpili papieże, którzy przestali być „więźniami Watykanu” i wyruszyli w podróże apostolskie. Paweł VI odwiedził na początku swojego pontyfikatu Ziemię Świętą: Izrael, Jordanię i Liban. Później dotarł do Indii, a w 1965 roku jako pierwszy biskup Rzymu w historii wystąpił na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ.
Czytaj także:
Narkomani, prostytutki, byli księża… Najbardziej zaskakujące papieskie „piątki miłosierdzia”
Mimo napięć, świat wydawał się zbliżać do modelu „globalnej wioski”. Problemy lokalne, stawały się uniwersalne. Zagadnienie postępu pojawiło się w centrum refleksji społecznej i politycznej. Czy jest on nieuchronnym prawem dziejów, a świat powinien rozwijać się linearnie? Czy tradycja i dawne porządki należy odrzucić jako zbędny balast historii?
Pod znakiem dekolonizacji
Dostrzegając te problemy, Paweł VI zgodnie z nauczaniem Soboru postanowił właściwie odczytać „znaki czasu”. Już na początku encykliki odniósł się do procesu dekolonizacji. Ocenił go pozytywnie – jako realizację porządku Bożego, dzięki któremu istnieją ludy i narody, dysponujące niezbywalną godnością oraz niepowtarzalną tożsamością i kulturą.
Zgodnie z odwiecznym Bożym zamysłem, narody powinny się wszechstronnie rozwijać, osiągając dogodny i sprawiedliwy poziom życia, edukacji, pracy i kultury. Suwerenność narodów jest naturalnym celem historii, niemniej działania na rzecz jej utrwalenia powinny odbywać się w sposób szanujący podstawowe prawa ludzkie i w szczególności – niezbywalne prawa innych narodów, tworzących stworzoną przez Boga rodzinę ludzką.
Papież ocenił wielowiekowe dziedzictwo kolonialne obiektywnie i w sposób wyważony. Dostrzegał niesprawiedliwość i bezwzględną eksploatację kolonii przez wielkie mocarstwa, ale również – upowszechnienie przez kolonizatorów lepszych standardów cywilizacyjnych i technicznych.
Przeciwko nierównościom
„Populorum progressio” podniosło kwestię nierówności społecznych. Narody wyzwalające się z kolonializmu były zazwyczaj ubogie i zapóźnione w rozwoju. W systemie stosunków międzynarodowych i handlowych nie miały mocnej pozycji, eksportując na rynki bogatych krajów żywność i nieprzetworzone surowce, których ceny ulegały częstym wahaniom.
Paweł VI zaapelował do przywódców Zachodu o stworzenie sprawiedliwych warunków handlu z Trzecim Światem, jak również o rozumne podejście wobec długów i zobowiązań finansowych krajów ubogich. Zachęcał do wielkoduszności oraz wyzbycia się dawnej, imperialistycznej mentalności wobec biednego Południa.
Czytaj także:
Franciszek do przywódców UE: Dobrobyt podciął Europie skrzydła
Za zjawisko głęboko niemoralne i sprzeciwiające się Ewangelii uznał utrzymujące się nierówności społeczne, w tym koncentrację bogactwa i zasobów naturalnych w rękach nielicznych oraz towarzyszący im wyzysk rolników, robotników oraz kobiet i dzieci. Dopuszczał więc parcelację wielkich majątków latyfundystów oraz nawet ich wywłaszczenie, o ile służyłoby to zwiększeniu szans rozwojowych ubogich.
Równocześnie encyklika ostrzegała przed „pójściem na skróty”: odgórnym kolektywizmem, likwidacją wolnej inicjatywy oraz systemami dyktatorskimi, w istocie konserwującymi nierówności z czasów kolonialnych.
Na kartach encykliki dostrzeżono też zjawisko emigracji ekonomicznej z krajów biednych, wzywając Zachód do traktowania imigrantów zarobkowych z szacunkiem i nie stosowania wobec nich wyzysku poprzez zaniżanie płac.
Technicy i humaniści
W refleksji na temat postępu społecznego według Pawła VI istotne było nie tyle pytanie „czy?”, ale przede wszystkim „w jaki sposób?”. Postęp polityki, techniki, nauki oraz kultury spełni swoją rolę tylko wówczas, jeżeli będzie oparty na sprawiedliwości, braterstwie i miłości, a wszelkie udogodnienia, nowe wynalazki i sprawnie działające instytucje publiczne będą służyć wszechstronnemu rozwojowi moralnemu.
Zmieniający się świat potrzebuje nie tylko chłodnych i zdystansowanych „techników”, ale również „humanistów” dostrzegających za parawanem nowoczesności odwieczne prawa miłości, pokoju i wspólnoty. Bez nich, wszelki postęp zamieni się w karykaturę, która zamiast pomóc w przybliżaniu się człowieka do królestwa niebieskiego, będzie coraz bardzie oddzielać go od Boga i bliźnich.
Nie sposób więc wątpić, że pięćdziesiąt lat po ogłoszeniu „Populorum progressio” pozostaje encykliką proroczą i niezwykle aktualną.
Czytaj także:
“Amoris laetitia” – krok w kierunku wyznaczonym przez Wojtyłę