separateurCreated with Sketch.

Hołownia: Jak się zachować przy umierającym? Po prostu być

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Szymon Hołownia - 14.04.17
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

„Nie wiem, przy ilu byłem zgonach ludzkich, może kilkudziesięciu, może więcej. Ale zawsze wstaję – jakbym miał oddać honory” – opowiada Szymon Hołownia.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Zdarzyło mi się być przy umierającym człowieku i to zawsze jest trudne, przerażające doświadczenie. Zauważyłem, że gdy jestem przy śmierci człowieka, odruchowo wstaję. Nie wiem, na czym to polega, ale to jest podświadome, wynika ze mnie. Nie wiem, przy ilu byłem zgonach ludzkich, może kilkudziesięciu, może więcej. Ale zawsze wstaję – jakbym miał oddać honory. Mam świadomość, że dzieje się coś, co mnie przerasta – to moment, którego nie ogarniam (…).

„Załatwić” życie

Kiedy moja fundacja „Dobra Fabryka” rozpoczęła współpracę w hospicjum Sióstr od Aniołów w Rwandzie i zacząłem poznawać naszych kolejnych pacjentów, było we mnie wiele zmagania ze śmiercią, agresji wobec niej, niezgody na nią. To poniekąd naturalne, bo takie reakcje są przecież obecne we wszystkich kulturach, cywilizacjach. W naszych czasach nasila się traktowanie śmierci (a co za tym idzie – i umierających) „z buta”, frustruje nas to, że umiemy leczyć wszystko, tylko śmierci nie umiemy jeszcze wyleczyć.

Czasem było tak, że się siedziało przy człowieku i wiedziałeś, że nie powinieneś się modlić o to, żeby on nie umarł. Bo cierpienie, z którym się zmagał, było nie do opisania. Może jestem człowiekiem małej wiary, ale ja nie potrafiłem się tak modlić. Widziałem jednak, jak człowiek otoczony modlitwą – szczerą, głęboką, prawdziwą, nawet czasem modlitwą niezgody, modlitwą „dlaczego to robisz?”, albo inaczej „dlaczego dopuszczasz takie rzeczy?” – odchodzi inaczej. Nie chcę powiedzieć, że nie cierpi, ale to cierpienie jest zanurzone w czymś więcej, niż on sam.



Czytaj także:
Ale niebo! Umieranie i Pokemony

W hospicjum nie jesteśmy w stanie „załatwić” komuś życia. Możemy (a w zasadzie Siostry i nasi pracownicy: pielęgniarki, lekarze, kucharze) „załatwić” trzy miesiące, czasami dwa tygodnie, a czasem tydzień. To czasem tyle, ile trzeba, żeby ten człowiek zamknął wszystkie swoje sprawy. Widziałem już sporo takich sytuacji. Człowiek ma rozbitą rodzinę, żona odeszła, bo ją zdradzał, córki pokłócone – jedno wielkie nieszczęście, a on sam leży w hospicjum. Po miesiącu coś zaczyna pękać, pojawia się żona. Na początku zimny dystans, pytanie „dlaczego mi to zrobiłeś?”. Nie umieją się porozumieć, wiadomo – trzeba czasu. Ale za chwilę… Rozpadające się ciało człowieka z jednej strony, wrażliwe serce z drugiej. Nagle okazuje się, że są rzeczy ważniejsze, niż rachunki krzywd. Ona z troską go pielęgnuje, przychodzi pierwsza córka, później druga. Człowiek umiera po trzech miesiącach w objęciach kochających, płaczących córek i żony. Załatwił swoje sprawy. Przeprosił, przyjął przebaczenie. Pożegnał się.

Po prostu być 

(…) Nie wiem, jak ten świat jest zorganizowany, dlaczego dzieje się tak, a nie inaczej. Jezus też nie wyjaśnił nam tajemnicy zła i cierpienia, On ją rozwiązał. Ludzie mnie pytają: „Co pan robi, kiedy się styka z taką ilością cierpienia?”. Po pierwsze: z takimi pytaniami idźcie do Sióstr, one widzą,  ile jest cierpienia na świecie. Po drugie: mówię, że to samo, co wtedy, kiedy stykam się ze niecierpieniem. Staram się być. Co mogę więcej zrobić? Narobiłem się już wszystkiego w życiu, a teraz wiem, że – gdy kupię sprzęt, zapewnię jedzenie i komfort – mogę tylko być, starać się bardziej być.

(…) Chodzi o bycie z osobami, które tego najbardziej potrzebują. Bycie z ludźmi, którzy potrzebują mnie trochę bardziej, niż ja sam siebie w danej chwili potrzebuję. Tak samo buduję moją relację z Panem Bogiem – po prostu jestem z Nim, trochę bardziej, niż chciałbym być sam ze sobą, swoimi myślami, pragnieniami, wyobrażeniami o tym, jak powinny potoczyć się losy świata, moich kredytów, mojego zatrudnienia, moich sąsiadów, moich rodziców, moich książek, konferencji, tego wszystkiego, co biorę na siebie. A stale i uparcie biorę obowiązki Pana Boga, odbierając mu to, czym On tak naprawdę chce i powinien się zajmować.



Czytaj także:
Jak otworzyć sejf z cudami

Nie chodzi tu o jakiś nabożny kwietyzm, że oto teraz będziemy „leżeć i pachnieć”, absolutnie niczego dotykać, niech się dzieje wola Boża. Nie będę mył zębów, nie będę się czesał, nie będę się modlił, Jezus mnie kocha, wszystko będzie dobrze. Trzeba robić, będąc zanurzonym w relację. A w relację człowiek musi wejść integralnie, cały, ze swoimi emocjami, psychiką, duszą, marzeniami, smutkami, wadami. Modlitwa, w moim odczuciu, też powinna taka być. Ja przede wszystkim staram się z Panem Bogiem jakoś być. Próbuję nie mówić, co ma robić, tylko po prostu z Nim być, w takim stanie, w jakim w danej chwili jestem. W tym jest i mówienie, i słuchanie, i siedzenie i krzyk rozpaczy, i gniew i słodka cisza, i wielkie, bolesne „nic” czasem też jest w tym byciu.

Modlitwa to relacja

(…) Modlitwa jest sposobem budowania relacji, a kto ma w życiu jakieś relacje, ten wie, że to kompleksowe zadanie. Raz kupujesz kwiaty, innym razem wysyłasz SMS, innym razem zabierasz do filharmonii, a jeszcze innym po prostu siedzisz i rozmawiasz. Raz się dajesz rozpieszczać, a kiedy indziej rozpieszczasz. Gdybym miał codziennie chodzić do filharmonii, chyba bym zwariował. Gdybym miał co dzień kupować kwiaty, zbankrutowałbym. Gdybym każdego dnia miał być wyłącznie rozpieszczany, też bym zwariował, bo człowiek ma też potrzebę bycia aktywnym.

Żeby się modlić, trzeba zacząć to robić. Żeby się modlić trzeba się modlić. Żeby wyczuć te wszystkie niuanse, znaleźć własną drogę modlitwy, trzeba na nią wejść. Nie jest tak, że trzeba wierzyć, żeby się modlić. Raczej: trzeba się modlić, żeby wierzyć. Gdy już zaczniesz iść, zobaczysz, że pewne rzeczy łapie się po prostu z drogi. Gdy ruszysz, zrozumiesz, jak rozkładać siły, kiedy odpoczywać, dowiesz się dużo o swoim organizmie, kiedy się nawadniać, jaką masz wytrzymałość, co jest dla Ciebie dobre. Każdy ma inną wrażliwość: jeden potrzebuje trzech godzin absolutnego wyłączenia i pełnej kontemplacji w ciszy albo medytacji chrześcijańskiej, inny – więcej słów, bo ma inny silnik w środku i inne paliwo lać do niego należy. Ważne, by jechać w dobrym kierunku. A w technice tej jazdy najważniejszy jest autentyzm. A mimo to – ja wciąż wolę stawać przed Bogiem w nie swojej, w pożyczonej biżuterii. To dlatego, jak mi się wydaje, nasze modlitwy są po prostu nieskuteczne. Moje również.

*Tekst jest zredagowaną przez autora transkrypcją fragmentu audiobooka Szymona Hołowni „Kato-botoks. 3 sposoby odmładzania duszy” wydanego przez RTCK. Każdy, kto kupi „Kato-botoks” wspiera założoną przez Szymona Fundację Kasisi

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.