„Swoją drogę staram się codziennie zawierzać Duchowi Świętemu, On znajduje przedziwne rozwiązania” – mówi artysta w rozmowie z Aleteią.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Małgorzata Bilska: Przeszedł Pan długą drogę od sukcesu piosenki „Zakazany owoc” w 1988 roku na festiwalu w Opolu. Co dziś się dzieje w Pana życiu artystycznym?
Krzysztof Antkowiak*: Nagrywam, tworzę, wziąłem się za płytę z piosenkami Toma Waitsa w polskim tłumaczeniu. Wybrałem już utwory, które przearanżowuję. Chcę go pokazać w innym kontekście. Robię swoje.
Jaki gatunek muzyczny jest Panu najbliższy?
Lubię różne: jazz, funky, soul, rocka, dobry pop, reggae, dubstep, drum and bass. I muzykę klasyczną. Jestem pianistą klasycznym po szkole muzycznej. Nie mam w sobie ograniczeń, jeśli chodzi o rodzaje muzyki. Słucham tego, co niesie jakąś prawdę, wywołuje we mnie emocje. Sam też tworzę rzeczy pomieszane estetycznie.
Chyba trudno jest być sobą i utrzymać się z muzyki. Jak Pan to godzi?
Uwielbiam grać koncerty i konfrontuję z publicznością to, co robię. Jesteś tak dobry, jak twój ostatni koncert. Artysta nie może powiedzieć: teraz jest świetnie, za rok też będzie. Bisowałem kiedyś wiele razy, ludzie byli wzruszeni i zachwyceni. Dlatego uważam, że droga, którą obrałem w ostatnim czasie, jest właściwa. A za pół roku może nikt nie przyjdzie na mój koncert. Tak się jeszcze nie zdarzyło, ale trzeba mieć pokorę. Nigdy nie uwierzyć w to, że jest się świetnym. To zguba dla artysty.
Wracając do pytania, jak się to udaje godzić… Są momenty harmonii, są i takie, kiedy nie mam pieniędzy. Swoją drogę staram się codziennie zawierzać Duchowi Świętemu, On znajduje przedziwne rozwiązania. Bywa ciężko, pewne rzeczy mnie irytują, wkurzają, czuję się bezsilny. Nie poddaję się i idę dalej. Po iluś tam miesiącach walki zawsze się okazuje, że było warto.
Duchowi Świętemu?
To długa historia. Przez wiele lat byłem z dala od Boga, nie działo się fajnie w moim życiu. Problemy doprowadziły mnie na skraj załamania. Dzięki temu, że się pomodliłem, wróciłem do Niego. To jest wielką łaską. Dziś mogę powiedzieć, że droga z Bogiem jest dużo lepsza niż bez Niego.
Miał pan problem z uzależnieniem od alkoholu, narkotyków i od hazardu. Wielu młodych ludzi uważa, że alkohol oraz inne dobra zakazane dodają wolności. Bóg jest postrzegany jako ten, kto ogranicza ludzką wolność. Co to znaczy – być wolnym człowiekiem?
Człowiek wolny nie jest zniewolony przez nałogi. Mało ludzi jest absolutnie wolnych. Są uzależnieni od telewizji, seksu, komputera, telefonu komórkowego, internetu, portali społecznościowych, od gier komputerowych. Nawet od pieniędzy, czyli od ilości zer na koncie. Dla mnie człowiek wolny musi mieć w sobie Boga. Tylko zawierzenie daje poczucie wolności.
Zawierzenie wymaga odwagi. Po ludzku szukamy gwarancji, jakby cum czy kotwic. Ufam, ale… Ale na wszelki wypadek wyjdę w drogę z polisą ubezpieczeniową.
Najbardziej mnie śmieszy, jak ktoś mówi: zawierzam Bogu to, to i to, ale… Tamto zostawiam sobie. To żadne zawierzenie. Codziennie się z nim mierzę. Nie mogę powiedzieć, że jestem człowiekiem, który zawierzył. Pewnie są jacyś mistycy, którzy żyją w zawierzeniu non stop. Ja łapię się na tym, na przykład, że zaczynam się martwić o przyszłość. Często przejmuję się sprawami, które mnie przygniatają. Co świadczy o tym, że nie pracuję nad sobą we właściwy sposób. Moje wierzenie jest w miejscu, które wymaga jeszcze wiele wysiłku. Nie zawierzyłem więc do końca.
Nawet apostołowie mieli z tym problem. W czasie burzy na środku jeziora wpadli w panikę, że utoną, choć Jezus płynął z nimi w łodzi.
Chciałbym kiedyś osiągnąć stan, w którym poczułbym się wolny tak, jak już mi się zdarzało. To coś, czego nie potrafię wyrazić, najpiękniejsze doświadczenie w życiu.
Niektórzy dochodzą do wiary małymi krokami, inni doznają nagłego przełomu. Czy zgodziłby się Pan ze stwierdzeniem, że spotkanie z Bogiem wywraca „na drugą stronę” jak poszewkę na poduszkę?
Jest w tym coś. Poczułem to bardzo fizycznie. Byłem uzależniony od hazardu. Terapeuci mówią, że to najgorszy, najmocniejszy nałóg – choroba duszy.
W przypadku hazardu nie ma substancji chemicznej, która uzależnia, podobnej do alkoholu etylowego w napojach alkoholowych.
Dokładnie. Była taka jedna modlitwa w desperacji – miała w sobie dużo żalu, pokajania się, pretensji, wołanie o pomoc. Wszystko to, co można sobie wyobrazić w melanżu człowieka uzależnionego, który ma jeszcze gram nadziei na to, że jego życie może się zmienić. Byłem daleko od Boga przez wiele lat. I ta jedna modlitwa spowodowała, że moje życie się zmieniło. Od tamtej pory jestem zdrowy. Zawsze będę hazardzistą, lecz niepraktykującym. Nie chodzę do kasyna. Wcześniej chodziłem na terapię, chciałem się od tego odciąć – nie potrafiłem. Nie byłem w stanie. Nie dlatego, że jestem słaby, nie mam wolnej woli, po prostu nałóg był silniejszy. Bóg go ode mnie zabrał. Uzdrowił mnie. Jak mógłbym się od Niego odwrócić? Dał mi szansę na drugie życie. Lepsze.
Może to była pierwsza, naprawdę autentyczna rozmowa z Bogiem? W desperacji przestajemy się Go bać. Jego oceny, woli, odrzucenia…
Myślę, że tak. To było też wołanie o pomoc, powiedzenie: jeżeli jesteś, to mi to pokaż. Potem rozpoczął się czas, kiedy zacząłem się rozliczać… Dostrzegać pewne rzeczy, bo przez nałóg przestałem o nie dbać. On staje się najważniejszy, wszystko jest mu podporządkowane.
Każdy ma swoją drogę. Są ludzie, którzy nawet nie wiedzą, że Bóg działa w ich życiu. Wiem, że On może działać, jeśli ktoś jest od Niego daleko. Odchodząc, sami sobie wyrządzamy krzywdę. Nikogo jednak nie namawiam do tego, żeby zaczął się modlić. Uważam, tak jak ojciec Pio, że tylko naszą postawą możemy kogoś zainteresować Bogiem. Sprawić, że o Niego zapyta: czemu tak żyjesz? Nawracanie może być podszyte egoizmem, chęcią utwierdzenia się w tym, że idę dobrą drogą. O tym mówi o. Józef Witko, franciszkanin, który jest dla mnie autorytetem. Dostał charyzmat uzdrawiania poprzez Ducha Świętego. Ktoś kilka razy próbował mnie namawiać do wiary w Boga i czułem jeszcze większą niechęć. Wiara kojarzyła mi się z sektą.
A Bóg – z brakiem wolności?
Tak. To bardzo delikatna materia. Tylko postawą i czynami jesteśmy w stanie „zarażać” ludzi Bogiem. Jeśli mamy Go w sobie.
* Krzysztof Antkowiak – wokalista, kompozytor, autor tekstów.