separateurCreated with Sketch.

Antoni Marylski. Teolog z obory i budowniczy Lasek

fot. "Ludzie Lasek", WIĘŹ 1987

Ten przyjaciel największych ludzi polskiego (i nie tylko polskiego) Kościoła swoich czasów – Maritaina, Korniłowicza, Swieżawskiego czy Wyszyńskiego – przez lata mieszkał w… oborze.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Ten przyjaciel największych ludzi polskiego (i nie tylko polskiego) Kościoła swoich czasów – Maritaina, Korniłowicza, Swieżawskiego czy Wyszyńskiego – przez lata mieszkał w… oborze.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Tak wyszło. Jedne z pierwszych budynków, jakie udało się wznieść Antoniemu Marylskiemu w podwarszawskich Laskach, to chlewnia i obora właśnie. Latami w tej drugiej sypiał – tylko podczas mrozów przenosząc się do alkierza.

Budował Dzieło Lasek (założony przez matkę Elżbietę Różę Czacką i księdza Władysława Korniłowicza ośrodek dla osób niewidomych, nazywany niegdyś „duchową stolicą Polski” ze względu na niezwykły klimat intelektualny i religijny tego miejsca), choć nie znał się ani trochę na budownictwie. Gdy powiedział o tym Matce Czackiej – która zaproponowała mu rolę budowniczego po jednodniowej znajomości – odpowiedziała tylko: „jak będziesz umiał, tak będziesz budował”.

Nie umiał. Widział to nawet prymas Wyszyński (niebędący wszak ekspertem w tych kwestiach), który wspominał, że Laski wzrastały w sposób wysoce niekompetentny. Równocześnie dodawał: „Ale to wszystko było Boże misterium. Tu szło Mądrości Bożej nie tyle o kompetentne przerabiania wapna, ile o przerabianie człowieka”.

Marylskiego Bóg przerabiał jednak długo. Zanim ten sam Wyszyński nazwał go „najlepszym teologiem na podlegającym mu terenie”, zanim trafił pod Warszawę, zanim przeżył nawrócenie na rekolekcjach prowadzonych przez księdza Korniłowicza, przeszedł długą drogę.

Urodził się 21 października 1894 roku. Po tym, jak w 1914 roku jego dom rodzinny został doszczętnie zniszczony, pojechał do Rosji szkolić się w żołnierskim rzemiośle. To w Mikołajewskiej Szkole Kawaleryjskiej w Petersburgu przeżywał i obserwował wydarzenia rewolucji lutowej 1917 roku. Marylski doprowadził wtedy do oddania szkoły w ręce tłumu bez walki – w ten sposób udało się uniknąć ofiar.

Był to bowiem czas, w którym zafascynowany ideami Lwa Tołstoja, zbliżał się do radykalnego pacyfizmu. Gdy rok później wraz z Józefem Czapskim – malarzem, pisarzem, myślicielem – służyli w trakcie oblężenia Bobrujska, wspólnie uznali, że czas z tym skończyć i zacząć żyć radykalnym chrześcijaństwem. Poprosili o zwolnienie ze służby, by nie walczyć przeciwko braciom – Białorusinom. By nie łamać przykazania „nie zabijaj”.

Jego radykalizm szedł dalej. Co prawda długi czas – aż do spotkania Korniłowicza – pozostawał chrześcijaninem bez wyznania, to jednak w kaburze siodła woził Ewangelię. Lekturę chciał przełożyć na działanie. Razem z Czapskim w Piotrogradzie (dzisiejszym Petersburgu) założyli chrześcijański falanster – specyficzną wspólnotę równych i wolnych ludzi. W jej ramach głosili Słowo Boże i ideę pokoju między narodami. Do socjalistycznych założeń dołożyli również ascezę oraz ubóstwo. Ze względu na warunki, jakie panowały w falansterze, braki w zaopatrzeniu i choroby nękające mieszkańców, wielu nazywało pomysł Marylskiego i Czapskiego chrześcijańskim szaleństwem. Idea upadła.

Potem zainteresował się filozofią. I to właśnie będąc studentem poznał Korniłowicza oraz Czacką. Trafił do Lasek, gdzie spędził resztę życia. Tu osiadł, kończąc z jeżdżeniem po Europie. Zwolnił. Był nie tylko prezesem Zarządu działającego tutaj Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi, budowniczym i administratorem. Był również jednym z wielu dobrych duchów tego miejsca.

Potrafił się zaprzyjaźnić z każdym. Dla każdego miał tyle samo czasu, uwagi i troski. Był blisko z wielkimi i małymi tego świata. Z jednej strony, gdy ksiądz Wyszyński siedział w więzieniu w Komańczy, prymas pisał w liście do pana Antoniego: „Wydaje mi się, że byliśmy przez ten czas bardzo blisko siebie. Gdyż Twoje uważne oczy stale mnie śledziły”. Z drugiej, Zbigniew Herbert wspominał, że w ośrodku mieszkał Stasio, osiemnastoletni niewidomy, ponadto upośledzony umysłowo. Jak pisał poeta, był on „stale zatroskany – a to, że studnia huczy i wyje, a to, że coś tam źle z osiołkiem. Wiele razy zdawał z tych kłopotów sprawozdanie, którego pan Marylski cierpliwie wysłuchiwał, rozmawiał przyjaźnie z nim i zawsze jakoś tam Stasia pocieszał”.

Mimo świeckiego stanu głosił też rekolekcje dla sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża (które to zgromadzenia założyła Matka Czacka), mieszkańców zakładu dla niewidomych i dla jego gości. Mówił o cierpieniu, miłosierdziu, tajemnicy. Jak wspominają ci, którzy tych słów słuchali, mówił niespiesznie, powoli, z namysłem. I pewnie już wtedy myślał o kapłaństwie.

Dojrzewał jednak do niego również powolutku i bez pośpiechu. W końcu jednak – dzięki osobistej decyzji Wyszyńskiego – otrzymał z jego rąk święcenia kapłańskie 28 lutego 1971 roku. Miał wtedy 77 lat. Zaczął wtedy mówić o sobie: „ksiądz katolicki, rewolucjonista”. Trochę przesadzał – niespieszność mu już została. Ksiądz Kazimierz Olszewski wspominał, że innych księży „trochę dziwiło, że odprawia tak powoli, z namaszczeniem. Robił przystanki w różnych miejscach, kontemplował, rozmyślał”.

Księdzem był dwa lata, aż do śmierci. Zmarł 21 kwietnia 1973 roku, dokładnie 44 lata temu. Jego grób znaleźć można na cmentarzu w Laskach tuż obok grobów Matki Czackiej i księdza Korniłowicza. Leżą razem – trzy wielkie postaci polskiego Kościoła. I najważniejsze postaci Lasek. Zostawili po sobie Dzieło, które trwa.



Czytaj także:
Ks. Korniłowicz: Domy rekolekcyjne są we współczesnym świecie bardziej potrzebne niż sanatoria