Jezus Miłosierny z wizji św. Faustyny jest przebóstwiony, przemieniony. Jezus na obrazie Brata Alberta jest nieprawdopodobnie ludzki. „Jezu ufam Tobie” i „Ecce Homo” stanowią część tej samej drogi.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Papież Jan Paweł II ma wielki wkład w rozwój kultu Bożego Miłosierdzia, którego był orędownikiem, apostołem i świadkiem aż do śmierci. To on beatyfikował i kanonizował Helenę Kowalską, czyli św. Faustynę – „sekretarkę Jezusa”.
Wszyscy znają zarówno „Dzienniczek”, jak i wizerunek z napisem „Jezu ufam Tobie” z sanktuarium w Łagiewnikach, namalowany przez Adolfa Hyłę. Autorem pierwszego obrazu Jezusa Miłosiernego był jednak Eugeniusz Kazimirowski, absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Powstał on w Wilnie w 1934 roku na prośbę ks. Michała Sopoćki – według wskazówek s. Faustyny. Nadal znajduje się w tym mieście, w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia. Obraz rozczarował s. Faustynę, gdyż nie oddawał piękna „jej” Jezusa. Natomiast obrazu Hyły nie zdążyła zobaczyć przed śmiercią.
Trzeba przypomnieć jednak o drugim obrazie Jezusa i drugim, niezwykłym sanktuarium w Krakowie. Dopiero oba wizerunki składają się na spójny wizerunek Jezusa, Boga-człowieka, który oddał się pod ludzki osąd, choć był bez winy, przeszedł drogę męki i poniżenia, by zmartwychwstać w chwale. Chodzi o obraz Ecce Homo z sanktuarium Ecce Homo sióstr albertynek znajdującego się na Prądniku Czerwonym w Krakowie.
Czytaj także:
Brat Albert i załamanie nerwowe, którego chciał Bóg
Adam Chmielowski zaczął go malować we Lwowie w 1879 roku, jeszcze zanim został Bratem Albertem, franciszkańskim tercjarzem i mistrzem miłosierdzia wobec ubogich. Woził go ze sobą i dobytkiem w różne miejsca, aż osiadł w Krakowie. Nigdy go nie ukończył. Koncentrował się na twarzy Jezusa, poprawiał, kontemplował, zmieniał…
W 1904 r. domalował pewne elementy i podarował obraz abp. Andrzejowi Szeptyckiemu, hierarsze greckokatolickiemu ze Lwowa. To abp Szeptycki dostrzegł, że czerwony płaszcz Jezusa układa się w kształt serca, dzięki czemu cała Jego postać – umęczona, ubiczowana, zakrwawiona, staje się sercem i źródłem Miłości dla każdego człowieka.
Brat Albert nie potrafił usilnym prośbom arcybiskupa odmówić. Oddał mu swój najważniejszy, mistyczny wręcz obraz, nad którym pracował kilkanaście lat, zmieniając się razem z nim. Doświadczył w tym czasie Miłosierdzia Boga, oddając życie na służbę ubogim i potrzebującym, kosztem kariery artystycznej. Z czasem zrezygnował w ogóle z malarstwa, a był znakomitym artystą!
Jezus Miłosierny z wizji św. Faustyny jest przebóstwiony, przemieniony. Wokół głowy ma aureolę, prawą rękę unosi w geście błogosławieństwa. Z serca wypływają krew i woda, a z nimi obfite strumienie miłosierdzia do grzeszników. Jezus na obrazie Brata Alberta jest nieprawdopodobnie ludzki. To człowiek skatowany, zamiast berła ma trzcinę, a na głowie – koronę z cierni raniącą skronie. Oczy przymyka z bólu i cierpienia.
Czego na obrazie brakuje? Artysta nie dokończył aureoli, a także dłoni. Może my sami mamy stać się Jego dłońmi, aktywnie działając na rzecz bliźnich, do których Chrystus chce iść? Których pragnie przytulić do serca?
Czytaj także:
Łagiewniki. To miejsce wybrał sobie Bóg, by rozlewać miłosierdzie
Jak uświadamia nam papież Franciszek, poza kultem Bożego Miłosierdzia oraz modlitwą ważne są nasze własne, codzienne uczynki miłosierdzia. „Ecce Homo” i „Jezu ufam Tobie” stanowią jakby część tej samej drogi. Jesteśmy wezwani do tego, by wciąż szukać obrazu Boga, Jezusa ukrzyżowanego w drugim człowieku. Mijamy go na ulicy, w pracy, a nawet w domu. Wychodząc z kościoła, może z pełnej uniesień religijnych pielgrzymki do Łagiewnik…
Brat Albert nigdy w pielgrzymkach nie uczestniczył. Mimo tego wykonał dla bezdomnych, osieroconych, chorych psychicznie, niepełnosprawnych fizycznie i intelektualnie, uzależnionych, ofiar zarazy i wojny, starszych itd. ciężką pracę. Swoim wyborem drogi zainspirował nie tylko albertynów i albertynki (założył dwa zgromadzenia), ale też choćby Karola Wojtyłę.
Przyszły papież miał dług wdzięczności wobec Brata Alberta, o czym wspominał. Spłacał go pisząc dramat „Brat Naszego Boga”. Za przykładem Chmielowskiego zostawił karierę artystyczną (teatr), całego siebie oddając na służbę innym. Jako papież beatyfikował (1983) i kanonizował (1989) polskiego Biedaczynę. Brata Alberta i s. Faustynę łączą: Jan Paweł II, Kraków i Miłosierdzie.
Chmielowski nie miał wizji, choć jego obraz jest czymś więcej niż dziełem pędzla na płótnie. Przypatrzmy się przy tym chronologii zdarzeń. Brat Albert umiera na nowotwór w 1916 roku w Krakowie. Helenka Kowalska ma wtedy 11 lat, już w wieku 17 chce wstąpić do zakonu, lecz rodzice protestują. W czerwcu 1924 roku idzie za zabawę do parku Wenecja w Łodzi, gdzie wtedy mieszka. W czasie tańca widzi Jezusa „jak na Drodze Krzyżowej”, umęczonego, odartego z szat i pokrytego ranami, który pyta „Dokąd cię cierpiał będę […]”? Pod wpływem tego doświadczenia, wbrew rodzinie, podejmuje decyzję – tak rodzi się siostra Faustyna. Czy Jezus, jakiego zobaczyła w Wenecji nie przypomina… Ecce Homo Brata Alberta?
Nie ma chyba widocznego śladu bezpośredniej inspiracji Bratem Albertem w przypadku św. Faustyny. Oboje na trwałe wpisali się natomiast w mapę duchową Kościoła. Jak dodamy, że Helena Kowalska mieszkała w Łodzi raptem 2 lata, pracując w tym czasie u trzech tercjarek – członkiń świeckiego Trzeciego Zakonu Świętego Franciszka (miały wspólnego spowiednika), trudno oprzeć się wrażeniu działania Bożej Opatrzności. Bez wiary w Opatrzność kult Miłosierdzia stoi na kruchych, glinianych nogach. Na ulotnych, tylko ludzkich fundamentach.