Pieszczotliwie zwana Nennoliną, pisała listy do Jezusa, którego regularnie widywała. Ta mistyczka w chwili śmierci nie miała nawet siedmiu lat.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Urodziła się we Włoszech w 1930 roku w kochającej, chrześcijańskiej rodzinie. Jak każde dziecko, Nennolina zadawała wiele pytań, interesowało ją zwłaszcza wszystko, co miało związek z jej dziecięcym katechizmem. Pewnego razu podczas komunii, kiedy jak zwykle mama kazała jej poczekać w ławce, dziewczynka zaoponowała. „Ja chcę do komunii” – płakała, a żadne prośby i groźby nie mogły jej uspokoić. Jak się okazało, to nie był zwykły kaprys rozpieszczonego dziecka.
Choroba
Pewnego lutowego popołudnia 1936 roku Nennolina wróciła ze szkoły z płaczem, bo przewróciła się i bardzo bolała ją noga. Po kilku tygodniach badań rodzice usłyszeli, że ich córka cierpi na agresywną odmianę raka kości i konieczna jest operacja. Amputacja nogi – jedyna droga, żeby uratować życie dziewczynki.
Po wszystkim Nennolina była tak osłabiona, że lekarze bali się dawać jej środki przeciwbólowe, bardzo cierpiała. Kiedy dowiedziała się, że straciła nogę powiedziała, że jest jej „trochę przykro”, ale zaraz później dodała, że ofiarowuje ten swój smutek Jezusowi „za naszych żołnierzy w Abisynii”.
Znajomi nie mogli uwierzyć w to, jak pogodnie przyjmowała wszystko, co ją spotykało. Sąsiadce, która litowała się nad nią odparła ze śmiechem, że „mnie jedna noga mniej czy więcej nie robi różnicy”. „Ależ moje dziecko, nie jesteś przecież stonogą!” – wykrzyknęła ze zdumieniem kobieta.
Czytaj także:
Mistyczka ze Szczecina i jej rozmowy z Jezusem
Zrobiono dla niej specjalną protezę, z którą uczyła się na nowo chodzić. Cieszyła się życiem, ale jej mamy nie opuszczał niepokój, bo powiedziano jej, że choroba w ciągu pięciu lat może się odnowić.
Listy do Jezusa
Proteza była ciężka i Antonietta, aby odpocząć od jej ciężaru musiała wcześnie kłaść się do łózka. Wieczorami w jej życiu pojawił się nowy zwyczaj – zaczęła pisać listy do Jezusa. Nie umiała jeszcze dobrze pisać, więc często dyktowała je mamie, która później kładła je pod figurką Chrystusa na krzyżu. Dziwiła się niektórym sformułowaniem, które wychodziły z ust sześciolatki, ale wiernie je notowała. W jednym z listów dziewczynka pisała:
„Kochany Jezu Eucharystyczny, bardzo, bardzo Cię kocham! Kochany Jezu, bardzo lubię szkołę i bardzo chętnie tam chodzę, ponieważ uczymy się tam wielu ciekawych rzeczy i dużo o Tobie. Wiesz, Kochany Jezu, że zaczęłam katechizm? Powiedz swojej Mamusi (tak nazywała Maryję), że ją też bardzo kocham”. Kończyła na ogół: „Moc pozdrowień i ucałowania od Twojej Antonietty”.
Dyktowane liściki coraz bardziej intrygowały mamę Nennoliny. Zwłaszcza od momentu, kiedy dziewczynka wspomniała, że lubi patrzeć na Maryję. Mama była przekonana, że chodzi o wiszący w pokoju obraz, ale Antonietta zaprzeczyła. „Nie, widzę Ją dobrze! Widzę dokładnie Maryję!”. Jak to? „Jak zamykam oczy”. Potem dodała, że widzi też oczywiście Jezusa, a czasem też św. Jana i Marię Magdalenę.
Łaska nie niszczy natury
Podczas uroczystości Pierwszej Komunii Świętej wydawała się być w innym świecie, zatopiona w modlitwie, wpatrzona tylko w ołtarz, ze złożonymi przez cały czas rękami. Tak długo tęskniła za tą chwilą. Kiedy wróciła z rodzicami do pełnego gości domu, wygłupiała się i bawiła razem z dziećmi w jej wieku. Głośno krzyczała z radości, kiedy zwyciężała w grze.
Nie zawsze też była grzeczna, czasem złościła się i nie słuchała, ale zawsze szybko przepraszała. Jak to możliwe, że Nennolina raz wydawała się przeżywać niemal uniesienia mistyczne, a kiedy indziej nie różniła się niczym od innych dzieci?
Czytaj także:
Przyśnił mu się o. Pio. Teraz 19-latek zostanie świętym
Ks. Dottarelli – przyjaciel rodziny – uznał, że gdyby było inaczej nie mielibyśmy do czynienia z normalną dziewczynką, ale z zarozumiałą lalką. „Łaska nie niszczy natury” – odpowiedział zatroskanej matce.
Antonietta lubi „odwiedzać Jezusa w tabernakulum”. Po powrocie z kościoła opowiada mamie, że odsunęła zasłonkę i posłała Mu całusa. „A potem spytałam Go: pójdziesz pobawić się ze mną?” – dodaje.
Deszcz lilii
Stan dziewczynki zaczął się pogarszać, choroba wróciła ze zwielokrotnioną siłą. Złości się, kiedy ludzie mówią, że Bóg na pewno ją uzdrowi, każe modlić się tylko o spełnienie Jego woli. Spytana o to, czy widzi teraz Jezusa odpowiada, że tak i że Jezus też cierpi, ale tego nie mówi.
Lekarze patrząc na będącą na skraju załamania mamę mówią jej, żeby była silna i… brała przykład z córki! Nowotwór jest już w całym organizmie, ale bliscy próbują trzymać się każdej iskierki nadziei.
Podczas rozmowy z mamą Nennolina oznajmia, że zostanie w szpitalu „dziesięć dni lub trochę mniej”. Umiera dziewięć dni i kilkanaście godzin później. Wcześniej, zainspirowana św. Teresą od Dzieciatka Jezus, obiecuje, że ześle z Nieba „deszcz lilii”, czyli deszcz łask. Profesor medycyny – ateista, który opiekował się nią w szpitalu, krótko później nawraca się i przed śmiercią przyjmuje komunię.
Nennolina jest obecnie najmłodszą kandydatką na błogosławioną, a nawet na doktora Kościoła. Bo istnieją rzeczy „zakryte przed mądrymi i roztropnymi, a objawione prostaczkom”.
Korzystałam z książki Marii Meo „Nennolina. Sześcioletnia mistyczka. Świadectwo Matki”. Wyd. eSPe Kraków 2008