Kilka lat temu policja mówiła o czterdziestu mordowanych ludziach tygodniowo. Nie potrzebuję jednak statystyk, aby w pełni zorientować się, czym żyją dzisiaj mieszkańcy największego miasta Wenezueli.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Trudno czuć się tu w pełni komfortowo. Trudno czuć się tu w pełni bezpiecznie. O takim stanie mogą mówić raczej jedynie bywalcy najdroższych hoteli w Caracas. Te mają bowiem specjalną ochronę Na ichniejsze baseny hotelowe nikt nieproszony raczej nie wejdzie. A nawet jeśli będzie się starał, szybko go przegonią. Jeśli jednak ktoś zdecyduje się na nocleg nie w hotelu, ale gdzieś na mieście, już będzie miał troszkę trudniej. Szybko może zostać namierzony. Zwłaszcza, jeśli cechuje się jasnym odcieniem skóry. Tak, biali gringo mają w Caracas najtrudniej.
Gdy przebywałem tu kilka lat temu, policja mówiła o czterdziestu mordowanych ludziach tygodniowo. Gdy wróciłem teraz ponownie, nie udało mi się dojść do nowych statystyk. Nie potrzebuję ich jednak, aby w pełni zorientować się, czym żyją dzisiaj mieszkańcy największego miasta Wenezueli.
Kolejki do sklepów sięgają kilkuset metrów. Ludzie stoją za środkami czystości, za papierem toaletowym. Podobne kolejki są do instytucji finansowych. Mennica nie wyrabia się z drukowaniem pieniądza. Hiperinflacja jest rekordowa. Wenezuelski bolivar traci na wartości na moich oczach. Gdy kilka lat temu wracałem stąd do ojczyzny, zachowałem sobie sumę pieniędzy, aby mieć na ewentualny powrót tutaj. Gdy dziś przyleciałem na nowo, okazało się, że ciągu tych kilku ledwie lat, moja odłożona suma jest warta odpowiednio… 70 centów. Wtedy był to odpowiednik przynajmniej kilkuset dolarów.
Wenezuela się chwieje. I gospodarczo, i społecznie. Stare banknoty są już do niczego niepotrzebne. Trzeba dopisać do nich przynajmniej jedno zero. Nowe bolivary drukują Wenezuelczykom Norwegowie. Ale statek z gotówką opóźnia się. Póki co mieszkańcy ratują się płaceniem kartami. Chyba że chodzi o rachunek za tankowanie. Tu się nic nie zmieniło. Benzyna jak była nieprzyzwoicie tania, tak jest i teraz. Za cały bak – czyli jakieś 60 litrów – zapłacimy nie więcej jak 30-40 centów. To stukrotnie taniej niż za butelkę wody.
Współczesne Caracas. Niegdyś raj kuszący europejskich biznesmenów. Gorącym klimatem, dobrymi cenami, pięknymi kobietami. Dziś miasto zmierzające ku nicości. Miasto gangów, miasto fawel – dzielnic nędzy, do których po prostu się nie wchodzi, bo można nie wrócić. Wreszcie zaś miasto gigantycznej korupcji i rabunkowej gospodarki. Miasto śmierci.
To była sobota. Marco, jak co tydzień, jechał odwiedzić przyjaciółkę mieszkającą na wybrzeżu. Ta sama droga, co zwykle. Dwupasmowa, kręta. Zręcznie omijająca okoliczne wzgórza porośnięte groźnie wyglądającymi dzielnicami biedy. Do celu pozostawało jakieś 5 km, gdy zauważył machającego o pomoc mężczyznę. Obok stał oparty na lewarku stary, zdezelowany Ford. „No, tak. Facet nie umie poradzić sobie nawet z prostą wymianą koła, ech…” – pomyślał Marco i zatrzymał auto. Niestety. To był błąd. I jednocześnie ostatnia podróż dwudziestolatka w życiu.
Zza Forda momentalnie wybiegł trzech ukrytych mężczyzn. Spanikowany Marco momentalnie próbował ponownie włączyć silnik. Za późno. Napastnicy byli szybsi. Wyjęli broń. Głuche echo kilku strzałów. Matka Marco zobaczy jego ciało dopiero za kilka dni. Znajdzie je przypadkowy przechodzień. Bez samochodu. Bez świadków. Bez szans na znalezienie sprawców. Podobnie, jak w przypadku pozostałych morderstw w Caracas – najniebezpieczniejszego obok Rio de Janeiro i San Pedro Sula miasta Ameryki Południowej.
Morderstw takich jak to, gdy znaleziono ciała dwóch taksówkarzy. To nowe zjawisko. „Odkryte” przez bandytów względnie niedawno. Wcześniej notowano raczej rabunki na sklepy, piekarnie, salony piękności. Teraz zorientowano się, że i taksówkarze wożą ze sobą pieniądze. A tutaj – w kraju komunistycznego reżimu wojskowego – nie ma ich już praktycznie nikt. Ludzie zaczynają żyć w coraz większym strachu. I biedzie.
– To był raj do życia. Z dobrą pracą. Fantastycznym klimatem. Uśmiechniętymi ludźmi – rozmarza się Ann, Brytyjka, która wyemigrowała do Wenezueli dobre 50 lat temu. – Dziś Caracas jest nie do poznania. Proszę spojrzeć na to miasto. Kraty w oknach. Wyludnione ulice po zmroku. Dzisiejsze Caracas jawi się niczym umarła wioska. Miasto-widmo. I ten psychologiczny paraliż, przeświadczenie, że nic nie da się zrobić.
– Wiesz, Stefan… – opowiada z kolei inny mieszkaniec Caracas, poznany niedawno Luis. – Każdy medal ma zawsze dwie strony. Wiadomo, że świat będzie widział w naszym mieście same niebezpieczeństwa i grozę. Ale gdy się tu pomieszka, to naprawdę nie jest tak źle.
Sam nie wiem, czy mu wierzyć. Skoro tak, to dlaczego, gdy nagrywam ujęcia do programu telewizyjnego o Caracas, wraz z kolegą pilnie się rozglądają i poganiają, abym już kończył?
– Lepiej nie przebywać w jednym miejscu za długo z nagrywającą kamerą. Jedźmy już – wyjaśnia tajemniczo.