Część widzów serialu „House of Cards” zadaje sobie pytanie, czy wydarzenia w nim ukazane są prawdziwe? Czy takie mechanizmy jak na ekranie rządzą także polityką w realu? Odpowiedź nie jest jednoznaczna.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Historia słynnego serialu „House of Cards” sięga korzeniami książki i nakręconego wcześniej na jej podstawie miniserialu o takim właśnie tytule. Jednak pierwowzór był angielski i nosił w swej treści i formie bardzo wyraźne znamiona polityki angielskiej. To jeden z powodów – oprócz dosyć kameralnej formy angielskiej wersji filmu – że intryga polityczna opisana przez Michaela Dobbsa musiała nabrać amerykańskiego rozmachu, by osiągnąć szczyty popularności.
Skąd taki sukces „House of Cards”?
Sukces komercyjny amerykańskiego serialu opiera się na dwóch oczywistych filarach. Pierwszym jest interesująca intryga (chociaż osobiście przyznam się, że już trzeci i czwarty sezon zaczęły mnie nużyć), gdzie zwroty akcji oraz wyraziste konflikty trzymają widza w napięciu i nakazują mu oczekiwać na kolejny odcinek. W gruncie rzeczy nie ma najmniejszej różnicy między kręceniem seriali a opowiadaniem bajek. Chodzi o to, by publiczność zadawała pytanie: „I co dalej?”.
Francis Underwood ma nie tylko wytyczony plan, który wymaga rozbudowanych intryg, ale także jasno zdefiniowanych i wyrazistych przeciwników, których musi wyeliminować, aby osiągnąć sukces. Każda walka naraża główną postać (bo zawaham się przed nazwaniem go bohaterem) na klęskę i w każdym przypadku jest ona bliska. Dlatego też widzowie zawsze oczekują, że – jak linoskoczek – kongresmen, a potem prezydent Underwood postawi fałszywy krok i spadnie z liny.
W gruncie rzeczy znaczna część z nas chodzi do cyrku właśnie z taką nadzieją.
Tym bardziej, że w „House of Cards” dobro bynajmniej nie zwycięża. Czołowe postacie są w gruncie rzeczy paskudne, a cynizm zdaje się być hasłem przewodnim całej opowieści. Dlatego też, zgodnie z naszą ludzką naturą – oraz naturą bajek – oczekujemy, że dobro jednak zwycięży, czyli że intrygi Uderwooda doprowadzą do jego upadku. A ponieważ tak się nie dzieje, to z odcinka na odcinek napięcie rośnie. Przecież szczęście nie może tak bez końca mu sprzyjać…
Również forma filmu w pełni odpowiada naszym oczekiwaniom. „House of Cards” jest filmem w gruncie rzeczy kameralnym, można go sobie wyobrazić jako sztukę teatralną. A skoro nie efekty specjalne i nie rozległe plenery z masowymi scenami kierują naszą wyobraźnią w filmie, to konieczne jest, aby robiły to inteligentne dialogi i zaskakujące zwroty akcji. Ale przede wszystkim gra aktorska.
Kevin Spacey wcielał się już w rozmaite postacie: sympatycznego kosmity, psychopatycznego mordercy, sąsiada z przedmieść czy cynicznego bankiera. I nie ma co ukrywać, że w roli amoralnego polityka doskonale się odnalazł, potwierdzając po raz kolejny wysoką klasę swojego aktorstwa.
Szczególnie wyraźnie widać to w scenach solilokwiów, gdy Frank Underwood „zawiesza akcję” i zwracając się bezpośrednio do widzów, wygłasza nieodmiennie trafne (i równie nieodmiennie cyniczne) komentarze na temat otaczających go ludzi i wydarzeń.
Czy polityka wygląda tak jak w „House of Cards”?
Część widzów zadaje sobie pytanie, czy wydarzenia ukazane w serialu są „prawdziwe”? Oczywiście, wszyscy wiedzą, że w USA nie było i nie ma prezydenta Francisa Underwooda. Ale czy takie wydarzenia są możliwe, czy polityką kierują takie mechanizmy, jakie zostały pokazane w serialu „House of Cards”?
Odpowiedź nie jest jednoznaczna. Nie należy zapominać, że Michael Dobbs (czyli twórca „House of Cards”) był przez wiele lat politykiem, do tego znaczącym. Amerykański serial jest z kolei konsultowany z amerykańskimi znawcami sceny politycznej właśnie po to, aby zapewnić jak największe podobieństwo do rzeczywistości.
Należy także podkreślić, że mechanizmy zarówno społeczne, jak i psychologiczne kierujące bohaterami serialu są naprawdę realne. Cóż bowiem bardziej ludzkiego niż ambicja czy chęć zemsty?
Jednakże ma serial „House of Cards” także obszary powodujące, że musimy w nim widzieć jedynie fikcję. Pierwszym jest bezkarność przestępstw. Część działań byłaby jednak nie do ukrycia w obecnym świecie, gdzie przepływ informacji jest naprawdę niekontrolowany. Można sobie zadać pytanie, czy obywatele ukaraliby za nie Franka Underwooda, ale z całą pewnością byliby o nich poinformowani.
Drugim obszarem nieprawdy jest wszechobecny cynizm i deprawacja. W świecie polityki, także amerykańskiej i brytyjskiej, wciąż ogromne znaczenie mają idee i chęć służby na rzecz ogółu. Z całą pewnością w Białym Domu i na wzgórzu Kapitolu aż kipi od intryg, ale nie mieszkają tak same demony.
https://www.facebook.com/media/set/?set=a.1375163042506458.1073741833.489536651069106&type=3
Czytaj także:
Papież Franciszek kontra Francis Underwood