Była ekscentryczna. Mawiała: „Jestem kimś w rodzaju szpiega”. Umarła kilka lat temu w osamotnieniu, zostawiając po sobie 150 tys. rewelacyjnych zdjęć. Poznajcie kobietę, która widziała więcej.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
W 2007 roku młody agent nieruchomości John Maloof kupił na pchlim targu w Chicago pudło z 30 tysiącami negatywów. Przygotowywał projekt fotograficzny o Portage Park i liczył, że znajdzie wśród nich potrzebne materiały. Zapłacił za nie 400 dolarów i ruszył do domu. Tak rozpoczęła się największa przygoda w jego życiu. Przygoda z Vivian.
Na tropach tajemnicy
John wywołał kilka zdjęć i – mimo że nie znalazł tego, na czym mu zależało – natychmiast dokupił pozostałe pudła. Jak udało mu się ustalić, rzeczy należały wcześniej do „pewnej starszej pani”. Co go tak zaintrygowało? Mistrzowskie wprost kadry.
John próbował dociec, kim była autorka zdjęć. Bardzo dokładnie przeszukiwał pudła wypchane po brzegi. Wśród tysięcy negatywów, wycinków i paragonów znalazł w końcu kopertę z nazwiskiem: Vivian Maier. Był rok 2009. Wpisał dane do wyszukiwarki internetowej, a ona wyświetliła mu nekrolog sprzed kilku dni.
Niewidzialna kolekcjonerka
Po wielu kolejnych miesiącach John znalazł kartkę z adresem. Dzięki niemu ustalił, że tajemnicza kobieta była… nianią. Urodziła się w 1926 roku w Nowym Jorku, ale połowę życia spędziła w Chicago. Przeprowadzała się od rodziny do rodziny, żeby pomagać w wychowaniu dzieci. W wolnych chwilach włóczyła się ulicami ze swoim najlepszym przyjacielem – Rolleiflexem.
Ten aparat jest niezwykle dyskretny. Można powiesić go na szyi i robić zdjęcia ukradkiem, zaglądając przez wizjer od góry, tak, by fotografowana osoba nawet się nie zorientowała. Ma jednak wadę – jeden film to zaledwie 12 klatek, dlatego każde przyciśnięcie spustu migawki musi być przemyślane.
O dziwo nieudanych zdjęć John Maloof znalazł niewiele. Vivian miała niebywały talent, a przy tym pasjonowała się codziennością. Kiedy spacerowała po ulicach, potrafiła ukradkiem dostrzec coś, co ją poruszało – uśmiechy, kłótnie, biedę, cierpienie, beztroskę. Wtedy błyskawicznie naciskała spust i szła dalej. Jednym zdjęciem potrafiła opowiedzieć całą ludzką historię.
Fotografka miała świetny kontakt z dziećmi, którymi się opiekowała. Wymyślała im rozmaite zabawy – żeby tylko nie przeszkadzały jej w obserwowaniu świata. Ale wśród dorosłych uważana była za dziwaczkę. Zamknięta w sobie, małomówna. Nie potrafiła wyrzucać przedmiotów – jej pokoje były wypełnione po brzegi gazetami, wycinkami, bibelotami, ubraniami. Miała ich naprawdę całe stosy! Obsesyjnie gromadziła wszystko, co tylko mogła. Może bała się pustki?
Czytaj także:
Fotograf przenosi córkę do bajkowej krainy
Szpieg
Bardzo chroniła też swoją prywatność. Wielokrotnie modyfikowała nazwisko, w dokumentach uśmierciła zawczasu swoich rodziców, chodziła w zbyt obszernych płaszczach, a na jednej z kaset nagrała zdanie: „Jestem kimś w rodzaju szpiega”.
W latach ‘50 dostała spadek po ciotecznej babce i postanowiła dołączyć do nielicznej wówczas grupy samotnie podróżujących kobiet. Podczas wakacji odwiedziła m.in. Tajlandię, Egipt, Kanadę, Amerykę Południową czy Azję. Stamtąd też przywiozła trochę zdjęć.
Pod koniec lat ‘80 zrezygnowała ze swojej pasji. Nie miała pracy i środków do życia. Cały dobytek zamknęła więc w magazynie, którego nie była w stanie później opłacić. W 2007 roku zaczęto sprzedawać wszystko, co się w nim znalazło. Gdy młody agent nieruchomości wywoływał zdjęcia i próbował odkryć, kim była Vivian Maier, ona całymi dniami siedziała na ławce i wpatrywała się w jezioro Michigan, uznana przez okolicznych mieszkańców za szaloną. Na szczęście jej dawni wychowankowie wynajęli dla niej mieszkanie. Vivian zmarła w 2009 roku, na kilka miesięcy przed tym, jak John Maloof odkrył w końcu jej tożsamość.
Historia tajemniczej fotografki została opowiedziana w filmie „Szukając Vivian Maier”, który otrzymał nominację do Oscara.