Moja żona do dziś to wspomina. Może to właśnie przesądziło o sukcesie Operacji Magda? Kto wie? Oczywiście, ona mi tego nie powie – musi mieć przecież jakieś swoje tajemnice.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Zakochanie czyniło ze mnie MacGyvera miłości. Znacie ten stan, kiedy unosisz się na obłoczku miłości i masz wrażenie, że wszyscy są zakochani tak, jak ty – milicjant, motorniczy, a nawet warszawska Syrenka. Wszyscy to widzą i zdają się mówić: „Oj, chłopie, wiemy, jakie cudo spotkałeś, podzielamy twój zachwyt, fruń dalej”.
Masz wrażanie, że w tych dniach żaden autobus się nie spóźnia, nie dostajesz mandatów, a dwójki w szkole smakują jak piątki.
Byłem tak wniebowzięty, że mogłem nie jeść, nie pić i nie spać.
Czytaj także:
Szymon Majewski: Pokochać i polubić, jak się nie da pewnych cech zgubić
Byłem zakochany po uszy, a nawet wyżej. Kiedy spotkałem Magdę, wszystko poszło na bok. Jako pierwsza – szkoła. Madzia była moją historią, matematyką i literaturą, szczególnie romantyczną.
Między randkami snułem plany, jak tu jeszcze bardziej zadziwić i zachwycić ukochaną. Mieliśmy po osiemnaście lat, był PRL, w sklepach nie było gotowych prezentów dla zakochanych, nie było też funduszy. Trzeba było sobie radzić jak Słodowy albo wspomniany MacGyver.
Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, zima trzymała w najlepsze i to właśnie zainspirowało mnie do realizacji akcji pod tytułem „Róża w lodzie”. Bo jak tu nie kochać najmocniej zimą, kiedy miłość smakuje jak pocałunki na klatkach schodowych na Bielanach.
Jadąc autobusem linii 157 (trasa z Gwiaździstej na Szczęśliwice, jak mogło być inaczej: ukochana z Gwiaździstej, to zakochany ze Szczęśliwic), wpadłem na pomysł podarowania Madzi róży… w lodowej bryle, jakby znalezionej na Antarktydzie.
Czytaj także:
Szymon Majewski: Najpiękniejszy dzień w życiu
Do realizacji przystąpiłem parę dni przed świętami. Kupiłem piękne róże i skróciłem tak, żeby zmieściły się do miski (wtedy to był chyba garnek).
Następnie nalałem wodę do połowy i na powierzchni położyłem róże. Garnek wstawiłem na noc do zamrażarki, a rano miałem róże już do połowy zatopione w lodzie. Teraz nalałem wody po brzegi i znowu na noc wstawiłem garnek do zamrażarki.
Następnego dnia rano, konkretnie 24 grudnia, miałem piękne róże w lodzie – jeszcze tylko musiałem pod ciepłą wodą potrzymać garnek, żeby blok lodowy wypadł.
Tak przygotowany prezent znowu schowałem do garnka i po rodzinnej wigilii pojechałem autobusem do Madzi…
Wręczając jej prezent pod choinkę, powiedziałem: „Zobacz, jakie cudo znalazłem w lesie…”.
Mówię wam (a raczej piszę): efekt murowany! Trwa do dziś…