separateurCreated with Sketch.

Z czego nie żartuje Dayenu, najśmieszniejszy katolicki portal [wywiad]

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
– O zmartwychwstaniu mamy parę memów, na przykład Jezus wychodzi z grobu po kościotrupie. Ale w stosunku do tego, co się dokonało na krzyżu, każdy tekst będzie płytki. To jest tajemnica. Mamy swój limit – mówi Dorota Paciorek, twórczyni „Dayenu – design for God”.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

– O zmartwychwstaniu mamy parę memów, na przykład Jezus wychodzi z grobu po kościotrupie. Ale w stosunku do tego, co się dokonało na krzyżu, każdy tekst będzie płytki. To jest tajemnica. Mamy swój limit – mówi Dorota Paciorek, twórczyni „Dayenu – design for God”.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Ewangelia jak reklama

Małgorzata Bilska: Chcemy wyznaczać nowe trendy w Kościele” – czytam na waszej stronie internetowej. Nowe, czyli?

Dorota Paciorek*: Tak napisaliśmy? (śmiech)

Dokładnie tak.

Od XIX wieku dominuje trend, który polega na przedstawianiu rzeczy religijnych bardzo dosłownie. Jezus to trzydziestoletni mężczyzna ze zniewieściałą twarzą, długimi włoskami i koniecznie niebieskimi oczkami; z ładnym serduszkiem…

Z niebieskimi oczami to niezbyt dosłownie. Żyd miał urodę mało słowiańską.

Większość wizerunków tak wygląda, są na jedno kopyto. My zajmujemy się designem, sztuką użytkową. Z nią jest podobny problem.

Wykorzystujecie w pracach obrazy, dzieła sztuki jako „materiał wyjściowy”. To dziś w internecie częsta praktyka. Co was wyróżnia?

Żyjemy w epoce, w której przestaliśmy się porozumiewać za pomocą wyrazów. W internecie dominują obrazki i emotikonki. Podchodzimy do religii nie jak do osobnej strefy życia, tylko jak do każdej innej. Religia ma się przejawiać w życiu codziennym. Mówimy o niej językiem współczesnym, normalnie. Nie chodzi o to, żeby super unowocześnić Pana Boga, przepisać Biblię językiem młodzieżowym czy mówić slangiem biblijnym. Słowo Boże jest niezmienne, ale jego odczytywanie nie może być archaiczne. Co ono mnie, nam daje dzisiaj?

Próbujemy też sposób odczytywania Ewangelii uchwycić jako reklamę. Komentarz do niej nie może być w formie jakiegoś Jezuska i beznadziejnego tekstu. Musi wyglądać jak reklama. Wprowadzamy do Kościoła nowy marketing. Pracowałam w różnych wydawnictwach katolickich. Dla nich to, że możemy zrobić coś, co wyglądałoby „łał!” było niedopuszczalne. Pewien wydawca miał normalne cztery człony wydawnictwa i piąty, katolicki – ten robiony po macoszemu. Grafik przysyłał 5 projektów okładek książki, wybierano najbrzydszą. No bo to idzie do staruszek i księży, a oni wolą brzydkie.

 

Brat Albert – patron przez „przypadek”

Właśnie wprowadziliście się do mieszkania, gdzie mieszkał i tworzył św. Brat Albert (w latach 1894-1897). Połączycie jego tradycję z nowoczesnością?

Albert pojawił się totalnym przypadkiem. Mieliśmy sklepik na Gołębiej, ale musieliśmy znaleźć nowy lokal. Jeden spełniał nasze wymagania, ale gdzieś nam umknął na rynku nieruchomości. Zaczęliśmy pytać – co teraz Panie Boże? Co robić? Pojawiło się to mieszkanie, choć go nie szukaliśmy. Przyszliśmy je zobaczyć z przekonaniem, że na pewno go nie wynajmiemy. Po kilku dniach stwierdziliśmy, że bierzemy. Chcemy je otworzyć dla ludzi, żeby mogli przyjść, podotykać – to relikwia II stopnia! (śmiech). Brat Albert był jednym z nas, choć jest święty. Przychodzili tutaj artyści i ludzie, którzy kupowali jego obrazy.

 

Na Basztowej 4 zamieszkał wkrótce po przełomie duchowym. Został uzdrowiony z depresji przez Boże Miłosierdzie. Potem przestał malować…

Tak. Modliliśmy się w wakacje i szukaliśmy patrona. Mieliśmy dwóch kandydatów: Brata Alberta i Maksymiliana Marię Kolbego. Jeden i drugi był strasznym świrem, obaj wyprzedzali swoją epokę ze swoimi sturt-upami i pomysłami. Powiedzieliśmy sobie – modlimy się do obu i zobaczymy, który wygra. Brat Albert poszedł po całości. Został patronem Dayenu chcąc nie chcąc, jest wszechobecny.

Potrzebował symbolicznych trzech lat, żeby móc potem zrobić coś totalnie radykalnego, więc my też wynajęliśmy mieszkanie na trzy lata. Potem chcemy iść z Dayenu na cały świat albo zostawić to wszystko i zacząć coś zupełnie innego. Przy czym to nie jest podejście magiczne: on tu mieszkał, zapraszał bezdomnych, coś na nas spłynie. Sam fakt nas nie uświęca. Musimy do tego mentalnie dorosnąć. Poza tym codzienność to praca, praca, praca…

Brat Albert wynajmował część mieszkania, jeden pokój, który kotarą dzielił na sypialnię i pracownię. Przyjmował na nocleg uliczników. Zostawicie sztukę i pójdziecie do bezdomnych?

Wcześniej należeliśmy do Przymierza Miłosierdzia i była tam diakonia, która zajmowała się ubogimi. Nasi znajomi zapraszali bezdomnych do domu na nocleg. Czasem było ich tak dużo, że ci znajomi się nie mieścili i przychodzili spać do nas… Zdarza się, że wychodzimy do bezdomnych, ale od początku mocno czujemy inny aspekt ubóstwa – w duchu. Albert nie spraszał tu wyłącznie bezdomnych. Przychodzili artyści, cudowni, zamożni, utalentowani, z wyższych sfer. A jednak nieszczęśliwi. Byli biedni, bo byli bez Boga. To był jakiś rodzaj ubóstwa duchowego. Poprzez Dayenu docieramy do ubogich duchem.

 

Nie chcemy śmiać się ze wszystkiego

Który obraz Brata Alberta jest pani najbliższy?

„Ecce Homo”. Wydrukowaliśmy jego reprodukcję, wisi naprzeciwko wejścia. Jezus jest taki duży, można go dotknąć. Zachwycam się tym. Obraz wydaje się mega prosty, nie jest nawet dokończony. A w tej całej surowości, szybkim szkicu…

Kiedy widzimy cierpiącego człowieka, odwracamy wzrok. Chrystus pokazany jest w momencie ogromnego cierpienia. I nie jestem w stanie długo na Niego patrzeć. Szybki rzut oka – jak szybki szkic, koniec. Jakby malarz uchwycił ten moment i tylko tyle. Na twarz Jezusa Miłosiernego z Łagiewnik można patrzeć i patrzeć, bo jest łagodna, prosta i miła. Ten Jezus przyciąga i odpycha. Chcemy się sycić tym widokiem, ale On jest tak bardzo zmiażdżony… Widać krew, rany. Nie można na to patrzeć.

Coś w tym jest. Wizerunki Jezusa „Ecce Homo” wiszą w muzeach, a nie w kościołach. Ten także nie był przeznaczony do ołtarza głównego sanktuarium ss. albertynek, gdzie jest obiektem kultu. Ale Dayenu kojarzy się wszystkim z dobrym humorem, skąd więc motyw pasyjny?

Mamy rzeczywiście problem, jak przychodzi triduum Męki Pańskiej. Nasz portal zawsze puszcza coś lekkiego i żartobliwego, a tu nie mamy jak żartować. O zmartwychwstaniu mamy parę memów, na przykład Jezus wychodzi z grobu po kościotrupie. W stosunku do tego, co się dokonało na krzyżu, każdy tekst będzie płytki. To jest tajemnica. Nie można z niej żartować. Mamy swój limit i na temat męki Jezusa nie żartujemy. Chociaż w kręgach katolickich, w tym od czcigodnych księży, słyszeliśmy tyle kawałów o Jezusie na krzyżu, że niestety, nie ma tej granicy świętości. My sobie darujemy, to już nie byłaby ewangelizacja.

Krzyż to jest Tajemnica, level up. Każdy musi go odkrywać sam dla siebie, indywidualnie. I prosić o pomoc Ducha Świętego.

*Dorota Paciorek – twórczyni Dayenu – design for God

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.