separateurCreated with Sketch.

Prof. Szewach Weiss: nadzieja i wytrwałość pozwoliły mi przeżyć [wywiad]

SZEWACH WEISS
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
„Nadzieją i wytrwałością można dużo zdziałać. Ja, który jako sześcioletnie dziecko spoglądałem przez szczelinę ciemnej piwnicy z nadzieją na lepsze jutro, jestem tego najlepszym przykładem” – mówi prof. Szewach Weiss.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Prof. Weiss: Wojnę pomogła nam przetrwać nadzieja

Iwona Flisikowska: Panie profesorze, razem ze swoją rodziną cudem przeżył pan Holokaust, zagładę narodu żydowskiego zgotowaną przez niemieckiego okupanta. Jak dzisiaj Pan na to patrzy?

Prof. Szewach Weiss*: To, że zostałem uratowany, to faktycznie cud. Cudem jest zresztą ocalenie każdego Żyda podczas tej nieludzkiej wojny. Przez całe swoje życie zastanawiałem się, czy trzeba wierzyć w Boga. I cały czas (nawet teraz!) szukam odpowiedzi: dlaczego tak się stało? Jak mogło dojść do takiego ludobójstwa? Minęło tyle lat, a ja wciąż nie znam odpowiedzi...

Jako sześcioletnie dziecko potrzebowałem wsparcia. I pomogli nam zwykli, a równocześnie bohaterscy ludzie – nasi sąsiedzi z Borysławia. Pamiętajmy, że każdy, kto na terenie Polski ratował Żydów, ponosił natychmiastową śmierć.

Kiedy uciekliśmy z getta, pierwszym naszym miejscem był dom pani Anny Góralowej – szkolnej koleżanki mojej mamy. Pani Ania była głęboko wierzącą katoliczką i schowała nas w kapliczce. Z mamą i siostrą znaleźliśmy schronienie w cieniu ramion Ukrzyżowanego... I to dosłownie!

Pomagała nam też pani Maria Potężna. Nazwisko było adekwatne do jej niezłomnego charakteru, bo wspierała nas aż do końca wojny. Pamiętam, jak pani Potężna przyniosła dla mnie – małego chłopca ukrytego pod łóżkiem – szklankę mleka. Prosty gest, ale ja będę o nim pamiętał do końca życia. Ucieczka i ukrywanie się – to były dopiero początki naszej narodowej gehenny. Trudno było żyć nadzieją wbrew nadziei.

Ale ta właśnie nadzieja pomagała wam przetrwać. Choć nie wyobrażam sobie życia w podwójnej ścianie o szerokości zaledwie 60 cm, razem z kilkoma osobami przez osiem miesięcy.

A ja myślę, że byś to przetrwała. Człowiek nawet nie wie, ile może znieść. Dopiero życie nas testuje.

Ojciec przygotował dla nas kryjówkę: między ścianą naszego sklepu, za szafami, a ścianą magazynu „wygospodarował” pomieszczenie szerokości około sześćdziesięciu centymetrów, i tam się schowaliśmy: moi rodzice, siostra, ja z bratem, a także siostra mojej mamy z mężem i synem. A także nasz sąsiad Bachman.

Niestety, mój wuj nie wytrzymał tego psychicznie i wyszedł z kryjówki, zostawiając żonę i syna. Dowiedziałem się później, że Niemcy go zabili.

Prof. Szewach Weiss: W końcu zebraliśmy się na odwagę, aby wyjść „w stronę światła”

Co wydarzyło się potem?

Ojciec dobrze przygotował „naszą” ścianę: zbudował prycze, jedna na drugiej, aż do sufitu. Całe dnie musieliśmy leżeć. Wiele lat później, kiedy byłem w Holandii, to odwiedziłem dom Anny Frank i zobaczyłem, że jej ojciec też wpadł na pomysł z podwójną ścianą. Z tym, że my to przeżyliśmy, a Ania nie.

A potem było życie w piwnicy domu, który był ochronką dla dzieci. Najgorsze były noce: zimne i wilgotne. Ojciec zachorował w końcu na gruźlicę. Musieliśmy czuwać w nocy na zmianę, by nikt z zewnątrz nie usłyszał głośnego kaszlu lub chrapania taty.

A higiena to był jakiś koszmar. Aż trudno mi o tym myśleć. Dzięki naszym kochanym sąsiadom mieliśmy jedzenie i wodę. Ojciec gotował zupę składającą się z jednego ziemniaka i wody dla całej naszej gromadki. Ale na koniec to żuliśmy już nawet okładki od książek, które były zrobione z prawdziwej skóry.

Te książki zajmowały sporą część naszego dobytku: ja chyba z dziesięć razy przeczytałem Hrabiego Monte Christo. A w ciągu dnia, kiedy w ochronce bawiły się dzieci i – jak to dzieci – hałasowały, mogliśmy nawet porozmawiać. A przez malutkie okienko – czy, dokładnie ujmując, szczelinę – wpadało trochę światła i można było czytać książki.

Kiedy wyszliście z kryjówki?

Kiedy odważyliśmy się wyjść z „naszej” ślepej piwnicy, po drodze spotkaliśmy sąsiadów. Patrzyli na nas jak na duchy.

Wyobrażam sobie, jak się przestraszyli: byliśmy totalnie wychudzeni, obdarci, mieliśmy długie włosy, a ojciec, jak patriarcha żydowski, szedł z długą brodą. W dodatku wszyscy byliśmy bardzo brudni i zawszeni. Usiedliśmy gdzieś w kącie, bo już nie mieliśmy siły dalej iść. Baliśmy się też, że front się cofnie, a Niemcy powrócą i nas zgładzą.

W końcu zebraliśmy się na odwagę, by wyjść „w stronę światła”. A dzień był naprawdę piękny i słoneczny. Pierwszy raz po wielu miesiącach mogłem stanąć na wyprostowanych nogach, bo w piwnicy było tak mało miejsca, że musieliśmy poruszać się na czworakach. Przeżyliśmy dzięki naszym sąsiadom: rodzinom Góralów, Potężnych i pani Julii Lasotowej.

"Pomoc rodzinom żydowskim była rzeczą oczywistą"

Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata.

Tak, każda z tych rodzin nosi takie miano. Miałem szczęście i honor osobiście uczestniczyć w uroczystości wręczenia dyplomu dla Anny i Michała Górali oraz dla Marii i jej syna, Tadeusza, Potężnych. To było w 2001 roku.

Kiedy dyplom przyjął z moich rąk wnuk państwa Górali – Jan, powiedział, że w przekonaniu dziadków ukrywanie i pomoc rodzinom żydowskim było rzeczą oczywistą, czymś normalnym, ludzkim. Że to było wspólne życie. 

Pani Lasotowa również została uhonorowana przez Yad Vashem. Najwięcej Sprawiedliwych Wśród Nardów Świata było i jest w Polsce. Najwięcej drzewek oliwnych jest zasadzonych w Yad Vashem właśnie z tabliczkami, z nazwiskami bohaterskich Polaków, jak choćby Ireny Sendlerowej. Wasze bohaterstwo było szczególne, bo, tak jak już wspomniałem, każdemu Polakowi groziła śmierć za ratowanie Żydów. Taki los spotkał chociażby rodzinę Ulmów.

Izrael budowaliśmy od podstaw

Po wojnie wyjechał pan profesor do nowo powstałego państwa Izrael. Dlaczego?

To był powrót do naszej Ziemi Obiecanej, o której mówiło się i za którą się tęskniło w mojej rodzinie z pokolenia na pokolenie. Radość była wielka: byłem bardzo ambitny i chciałem być we wszystkim jak najlepszy.

Pracowałem m.in. w radiu, co traktowano wtedy jako prestiż społeczny. Wcześniej robiłem też w kibucu i potrafiłem świetnie jeździć na traktorze. Byłem przekonany, że jakakolwiek praca, którą będę z wykonywał z sercem, będzie dobra.

Równie dobrze mógłbym sprzątać czy układać elementy chodnika. Poznałem też swoją przyszłą żonę – Esterę. Była naprawdę piękną kobietą. Jej zdjęcie widniało nawet na okładce jednego z naszych magazynów. Długo zastanawiałem się, czy mam u niej jakieś szanse. Zaczęliśmy się w końcu spotykać, a po jednej z wizyt w domu rodzinnym Estery jej mama powiedziała jej „na ucho”: Wyjdź za niego, bo to będzie kiedyś mąż stanu i wielki człowiek.

Nie wiem, na jakiej podstawie zobaczyła w mojej skromnej osobie tego "wielkiego człowieka”. Byliśmy naprawdę kochającym się małżeństwem przez prawie 50 lat. A owoce naszego małżeństwa to córka Ifat i syn Noama. Mam tez wnuczkę Szirę.

Estera towarzyszyła mi i wspierała w mojej pracy dyplomatycznej. To prawda, co mówią w Polsce (i chyba nie tylko tu), że za sukcesem mężczyzny stoi dobra i mądra kobieta. Estery już nie ma ze mną od dwunastu lat, ale wierzę, że patrzy na mnie z nieba i w dalszym ciągu mnie wspiera.

"Moi rodzice, już w domu, w Hajfie, mówili w języku jidisz i w języku polskim"

Żydzi polskiego pochodzenia – chociażby słynny Ben Gurion – mieli znaczny udział w tworzeniu tej Ziemi Obiecanej...

To prawda. Akurat Dawid Ben Gurion urodził się w Płońsku, sześćdziesiąt kilometrów od Warszawy. Był jednym z założycieli państwa izraelskiego, naszym pierwszym premierem. Nie wiem czy wiesz, ale pojawiły się nawet plany, by jednym z języków urzędowych był język polski.

Właśnie dlatego, że wielu wśród nas urodziło się i wychowało w Polsce. Moi rodzice, już w domu (w Hajfie), mówili w językach jidisz i polskim. Mama z tatą żywo interesowali się tematami europejskimi. Orientowali się też na bieżąco w naszych izraelskich sprawach. Słuchali moich audycji. Przeżywali, gdy słyszeli z radia: Mówi Szewach Weiss. Wspierali mnie, kiedy byłem profesorem i posłem, a później przewodniczącym Knesetu.

Spotkanie z Janem Pawłem II

Miał pan profesor możliwość widywać się z niezwykłymi osobami, „wielkimi tego świata”. Często wspomina pan jednak swoje spotkania z papieżem Janem Pawłem II.

To, że miałem okazję go spotkać, traktuje jak wielkie szczęście. Był człowiekiem wielkim w swojej skromności, sile ducha i niesamowitej umiejętności dotarcia do serca każdego człowieka izraelskim bez względu na wyznanie, narodowość i kolor skóry.

Nas, Żydów, nazywał „starszymi braćmi w wierze”. Pamiętam wzruszające spotkanie z 2000 roku, w Yad Vashem. Wspomnienie, jak objął wtedy moje dłonie swoimi, pozostanie w mojej głowie do końca życia.

Gdy dowiedział się, że urodziłem się w Borysławiu, powiedział: To nie tak daleko od Wadowic, może dwieście kilometrów, może dwieście sześćdziesiąt. Odpowiedziałem mu: Nie wiem, ale Ojciec Święty na pewno ma rację, bo papież jest nieomylny. 

Panie profesorze, wielu czytelników Aletei to młodzi, w dodatku z różnych krajów. Co szczególnego chciałby nam Pan przekazać?

Jeszcze raz odniosę się do Jana Pawła II i jego słów: wszyscy jesteśmy dziećmi jednego Boga… Pamiętajmy o tym! Każdego dnia budujmy świat. Każdy z nas w miejscu, które zostało mu powierzone jako zadanie i... wyzwanie. Nadzieją i wytrwałością można naprawdę dużo zdziałać. Ja, który jako sześcioletnie dziecko spoglądałem przez szczelinę ciemnej piwnicy z nadzieją na lepsze jutro, jestem tego najlepszym przykładem.

*Prof. Szewach Weiss – mąż stanu, przewodniczący Knesetu i wieloletni poseł w izraelskim parlamencie. W latach 2001-2003 Ambasador Izraela w Polsce i kawaler orderu Orła Białego.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.