Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Z ojcem Szymonem Jankowskim OSA, przeorem klasztoru augustianów przy kościele św. Katarzyny Aleksandryjskiej w Krakowie i dziekanem greckokatolickim w Katowicach, rozmawia Małgorzata Bilska.
Małgorzata Bilska: Pełni Ojciec ważne funkcje w dwóch Kościołach katolickich różnych obrządków. Jest przeorem klasztoru augustianów w Krakowie i dziekanem grekokatolików w Katowicach, w eparchii (diecezji) wrocławsko-gdańskiej. Jak zaczęła się droga, która doprowadziła Ojca do tego punktu?
O. Szymon Jankowski OSA: Zaczęło się, kiedy studiowałem teologię w Niemczech, na uniwersytecie w Würzburgu – ponad 30 lat temu. W naszym klasztorze działał wtedy bardzo prężny instytut naukowy, który zajmował się Kościołami wschodnimi. Była przy nim kapliczka, w której spotykali się „fascynaci” obrządkiem wschodnim. Raz w tygodniu, w środy wieczorem, odprawiali nieszpory lub liturgię. W niedzielnej nie mogłem uczestniczyć, bo miałem swoją w klasztorze. Zostałem jednym z kantorów, diakiem – jak mówią na Wschodzie.
Mieszkałem w Niemczech 7 lat, około 6 byłem związany z Würzburgiem. W 1990 roku przyjechałem do Krakowa. Pewnego dnia, idąc z klasztoru do kościoła usłyszałem znajomy śpiew. W kaplicy św. Doroty (nabitej ludźmi) sprawowana była liturgia greckokatolicka. Kaplica służyła Kościołowi ukraińskiemu jako cerkiew.
Grekokatolicy mają dziś cerkiew na Wiślnej w Krakowie, ale odzyskali ją dopiero w 1998 roku. Wymagała remontu.
W 1947 roku, jak była akcja Wisła, wysiedlono z miasta ludzi pochodzenia ukraińskiego. Parafię greckokatolicką przetrzebiono niemal do zera. Wywieziono prawie wszystkich, łącznie z księżmi. Duszpasterze z cerkwi na Wiślnej byli dobrze wykształceni, zawsze mieli zajęcia na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Po akcji Wisła parafia przestała istnieć. Pozostały tylko klauzurowe siostry józefitki, które same postanowiły się ewakuować i zaniosły klucze do kurii rzymskokatolickiej, przekazując obiekt pod opiekę. Po pewnym czasie kuria oddała kościół saletynom. W 1998 roku wrócił do grekokatolików. Przez około 40 lat mieli cerkiew u nas. Ksiądz mieszkał tu, gdzie teraz rozmawiamy. Z czasem napłynęli ludzie z różnych terenów, którzy jakoś przemknęli między sieciami wysiedlenia i on się nimi zajmował.
Przyjęcie roli kapłana w drugim obrządku wcale jednak nie jest oczywiste. Co zdecydowało?
Zakolegowałem się z księdzem grekokatolikiem. Zabierał mnie do domu w góry, na odpusty... Zawsze ciekawiły mnie inności. Bo ja jestem z Kaszub. Też jestem Inny. Bycie kimś „spoza” pewnych powiązań, relacji, powodowało u mnie chęć szukania. Czegoś małego, skromnego, na uboczu. Jak znalazłem, to mnie mocno zachwyciło. U mniejszości greckokatolickiej znalazłem wiele elementów takich samych, jak u Kaszubów. Jestem Kaszubą, według niektórych nie w pełni Polakiem…
Najpierw okazjonalnie zastępował Ojciec księży i głosił rekolekcje, tak?
W czasie naszych wyjazdów spotykałem różnych ludzi. Obrządek w praktyce opanowałem już w Krakowie. Jak ktoś chciał wyjechać, trudno mu było znaleźć księdza, bo te parafie są jednoosobowe. A w latach dziewięćdziesiątych była jeszcze inna organizacja parafialna i każdy ksiądz miał po kilka punktów, 3 lub 4. W Krynicy przez miesiąc sprawdziłem się jako ten, który sprawuje liturgię, głosi kazania, zajmuje się społecznością. Potem jeździłem na dalsze zastępstwa.
Kazania w języku?
Po ukraińsku. Nauczyłem się języka od ludzi.
Co na to przełożeni?
Byłem wyświęcony w czerwcu 1991 roku, we wrześniu już dostałem zgodę z Rzymu. Najpierw na 3 lata, później była przedłużana co 5 lat. Wydaje ją Kongregacja ds. Kościołów Wschodnich, na wniosek miejscowego biskupa lub – jak w moim przypadku – przełożonego zakonu. Prowincjał napisał podanie o zezwolenie do greckokatolickiego biskupa miejsca, do Przemyśla.
Bo Kraków to eparchia…
Przemysko-warszawska. Granica idzie Wisłą.
A jak ojciec trafił do Katowic? To inna eparchia.
W Gliwicach zmarł ksiądz dr mitrat Staniecki – i zostawił parafię. Parafianie nie chcieli jeździć do Katowic i wydzwaniali do biskupa, żeby na święta wielkanocne przysłał im księdza. Akurat byłem we Wrocławiu u biskupa Włodzimierza, przy mnie odebrał telefon. Zapytał: „Pojechałbyś do Gliwic na Wielkanoc?”. Tam jest przesunięcie czasowe, święta nie zachodziły na nasze. Zgodziłem się.
Ustaliliśmy, że do wakacji będę odprawiał msze, a on będzie kogoś szukał. Ponieważ we wrześniu nadal odprawiałem, bo nie mogłem zostawić ludzi, dostałem dekret na parafię w Gliwicach.
I został Ojciec dziekanem…
Najpierw byłem przez 5 lat administratorem obu parafii, w Gliwicach i Katowicach, potem proboszczem w Gliwicach przez 10 lat. W Katowicach – aż do teraz.
Wierni nie mieli oporów? Wiem, że u augustianów księża greckokatoliccy odprawiają nabożeństwa do św. Rity. W swoich szatach liturgicznych.
Przyjeżdżają do pomocy chłopcy z mojego dekanatu. To są księża żonaci. Żony w większości zostały na Ukrainie, bo oni mieszkają na plebaniach rzymskokatolickich. Trudno wymagać od księdza rzymskokatolickiego, żeby tolerował jeszcze rodziny. Oni to rozumieją.
Pewnie za jakiś czas będą chcieli unormować życie rodzinne, znajdą mieszkania i ściągną żony z dziećmi. Jeden już to zrobił i ma się dobrze. Żeby ich wyrwać z marazmu codziennego, zapraszam do siebie. Ostatnio było czterech.
Rano odprawiamy mszę świętą o 7.00, bo jesteśmy księżmi jednego Kościoła, tylko różnych obrządków. Służą spowiedzią. Bardzo dobrze się tu przyjęli. Ludzie ich szanują i traktują jak zwyczajnych księży. A że trochę inaczej ubrani? Cóż to znaczy… Ksiądz ma stułę, rozgrzesza krzyżem w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. To Bóg nas spowiada, przed Nim się uzewnętrzniamy. Ksiądz jest narzędziem. Nie musi być wielkim teologiem, żeby wlać nadzieję w serce człowieka.
Ilu birytualistów pracuje w Polsce? Wiem o kilku, jeden posługuje wspólnocie ormiańskiej.
Kilkunastu. Wszyscy ormiańscy księża w Polsce są birytualistami. Znany jest ks. prof. Marek Blaza, jezuita z Warszawy, posługuje grekokatolikom. Jest ksiądz birytualista w Kostomłotach, w diecezji siedleckiej.
Macie szczególne doświadczenia. Co zrobić, żebyśmy się szanowali w różnicach?
Troszeczkę zielone światełko zapalę, z doświadczenia augustiańskiego w Niemczech. Kilka lat temu powstała wspólnota augustiańska w Erfurcie, mieście na wskroś protestanckim. W naszym dawnym klasztorze powstała wielka szkoła kaznodziejska. Marcin Luter spędził tam przedrewolucyjną młodość.
Był augustianinem.
Tak, jest tam jego muzeum. Teraz do miasta wrócili augustianie trzech pokoleń: bardzo młody, w średnim wieku i jeden starszy ode mnie. Z wielkim zaangażowaniem weszli w to środowisko. Jedna ze wspólnot parafialnych zaproponowała, żeby współdzielili z nią kościół. Ewangelicy mają swoje nabożeństwa w określonym czasie, a augustianie – swoje.
Szefową parafii jest kobieta, pani pastor. Jedne wydarzenia są wspólne, inne odrębne, ale ogłaszane w tych samych ogłoszeniach parafialnych. Zamiast krytykować, możemy się czegoś nauczyć od braci luteran.