Mimo że wzięliśmy ślub może niespecjalnie szybko (po 4 latach związku), ale na pewno młodo, mój mąż mówi czasem, że żałuje, iż nie pobraliśmy się jeszcze wcześniej. Dzięki temu jeszcze dłużej mógłby być moim mężem.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Drodzy Czytelnicy! Ślub to dla wielu wymarzony i wyczekany moment, określany jako ten najważniejszy w życiu. Chcemy, wraz ze specjalistami i naszymi autorami, pomóc Wam przygotować się do Waszej wspólnej małżeńskiej drogi.
Publikujemy teksty w ramach „Aleteiowego kursu przedmałżeńskiego”. Nie wystawiamy zaświadczenia :), ale mamy nadzieję, że nasze teksty pomogą Wam „żyć bardziej” już teraz, u progu Waszego wspólnego życia, a także po „sakramentalnym TAK”! Korzystajcie, przekazujcie dalej, a przede wszystkim – kochajcie się mocno!
Narzeczeństwo – ile powinno trwać?
„Ile?! 1,5 roku narzeczeństwa? Wy chyba chcecie, żeby stary dziadek nie dożył!!!” – uniósł się świętej pamięci dziadek mego przyszłego męża na wieść o naszych zaręczynach. „Gdy ja się oświadczyłem, była środa. A w sobotę zabito świniaka i było wesele!” – dodał, wciąż oburzony. Od czasu do czasu wspominamy tę historię ze śmiechem, ale z biegiem lat coraz bardziej zgadzamy się z „ludową mądrością” dziadka. Czemu do ślubu wciąż daleko, mimo że decyzja już zapadła? Ile powinno trwać narzeczeństwo? Ile czasu chodzić ze sobą przed zaręczynami?
Co nas powstrzymuje przed małżeństwem?
Odpowiedź, to jasne, nie jest oczywista i uniwersalna. Czasy się zmieniły – nie tylko odwleka się decyzję o zaręczynach, ale również w ogóle o stałym związku, wyprowadzce, rodzicielstwie, czy choćby zmianie pracy z tej, która nas męczy, ale jest stabilna…
Tak, ta stabilność, niechęć do zmian, a także obawa przed błędem, bywa naszą zgubą, przez którą tkwimy w stanie „pomiędzy”, zmęczeni starym, zamknięci na nowe. Bo jeszcze za młodzi, bo bez pieniędzy, bez perspektyw. Mamy czas, nigdzie się nam nie spieszy. Czasem to duma, by od razu być na swoim. By zaznaczyć, że jest się człowiekiem niezależnym, radzących sobie doskonale bez niczyjej pomocy – taka ukryta pod płaszczykiem honoru zuchwałość, która nie pamięta, że dojrzałość to również pokora i umiejętność wyboru priorytetów, a czasem sztuka proszenia i przyjęcia pomocy, gdy jest potrzebna.
Po części to również tendencja kreowana przez wedding buisness, z długim oczekiwaniem na wymarzoną salę czy konkretnego fotografa. Czy to dobrze czy źle, każdy będzie miał swoje zdanie. Opowiem więc lepiej, co nam dało małżeństwo, na które zdecydowaliśmy się wbrew wielu obiektywnym przeszkodom, z których główną był mój młody wiek.
Czytaj także:
Do czego tak naprawdę zobowiązuje nas przysięga małżeńska?
Najważniejszy pierwszy krok, a potem co?
Po pierwsze, nie „przechodziliśmy” związku. Byłam na początku studiów, gdy braliśmy ślub. W momencie opuszczenia mojej uczelni, bylibyśmy parą ponad 8 lat. I to mogłoby być ok, ale niosłoby też ze sobą pewne zagrożenia.
Obserwuję coraz więcej par, które są ze sobą kolejny rok, i kolejny, i… nic. Nic się nie dzieje, nic nie zmienia. Nie wiadomo, na jakim są etapie: jeszcze nie zaręczeni, ale już jak stare, dobre małżeństwo. Chyba w każdej dziedzinie życia, jeśli nie stawiasz kroku w przód, to się cofasz.
W końcu nawet fajna relacja się wypala. Co ciekawe, często po rozpadzie wieloletniego związku, w kolejnym decyzja o ślubie jest błyskawiczna. Rozumiem więc narzeczeństwo, a potem małżeństwo, jako naturalne etapy, które następują po czasie pierwszych i kolejnych randek. Płynny proces rozwoju, kolejny wspólny krok, a nie skokowy awans, w jakiejś odległej przyszłości i galaktyce.
Nie masz nic, masz wszystko
Po drugie i jeszcze ważniejsze – wszystko budujemy razem. Gdy myślał o oświadczynach, mojego męża gryzła myśl, że „nie ma nic do zaoferowania” w sensie materialnym: nie ma własnego mieszkania, samochodu, a nawet stabilnej pracy. Może lepiej zaczekać z zaręczynami, aż się czegoś dorobi.
Wtedy jego kierownik duchowy rzekł: „Dobrze, że nic nie masz. Dzięki temu wszystko będziecie zdobywać razem, nikt nie przyjdzie na gotowe, nie będzie kręcił nosem, bo mieszkanie mogłoby być większe, a samochód nowszy. Wszystko od początku będziecie budować razem, znając cenę i smak zarówno porażek, jak i sukcesów, radości i trudu codzienności”.
Nauka w praktyce
Wszystko, co mamy zdobywamy wspólną ciężką pracą, bo zaczynaliśmy od zera. W to wliczają się również nasze domowe tradycje i rytm życia. Łatwiej nam było się do siebie zgrać, wypracować schematy i rytuały domu, bo nie mieliśmy jeszcze utartych, wieloletnich kawalerskich czy panieńskich przyzwyczajeń.
Szczególnie pomocna była ta elastyczność, gdy pojawiły się dzieci. I tak, od początku wspólnie zdobywamy szczyty, wspólnie upadamy, i nie raz oberwaliśmy za naiwność i niedoświadczenie młodego wieku, ale… było warto. Wspólne doświadczenia, również te trudne, hartują i umacniają naszą miłość.
Bardzo dotyka mnie ostatnio to zdanie – nie wszystko, co rozsądne i logiczne, jest dla nas dobre. Na tytułowe pytanie odpowiem więc przewrotnie – mimo że wzięliśmy ślub może niespecjalnie szybko (po 4 latach związku), ale na pewno młodo, mój mąż mówi czasem, że żałuje, iż nie pobraliśmy się jeszcze wcześniej. Dzięki temu jeszcze dłużej mógłby być moim mężem.
Czytaj także:
Narzeczeństwo to piękny czas w życiu. Ale w sumie dlaczego?