Matka dzwoniła do mnie wiele razy, żebym przekonał Manuela do zażycia chociaż paracetamolu, by ulżyć jego ogromnym cierpieniom. A on odpowiadał mi, że chciałby poczekać jeszcze trochę, zanim weźmie lek, bo Jezus tego dnia potrzebuje jego cierpienia dla zbawienia dusz.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Manuel Foderà był włoskim chłopcem, który w wieku zaledwie 9 lat, z powodu nowotworu, porzucił życie ziemskie, żeby osiągnąć życie wieczne. Wesoły, towarzyski – jak sam siebie określał – żartowniś, który był przekonany, że w imieniu Boga ma do wypełnienia ważną misję: musi sprawić, by inni poznali i umiłowali jego wielkiego przyjaciela, Jezusa.
Czytaj także:
Arturo Mari: Cierpienie Jana Pawła II było wielkie. Rozmowa z papieskim fotografem
Wojownik Światła
Ks. Ignaziao Vazzana, który często odwiedzał chłopca w szpitalu w Palermo, opowiada, że malec wiele razy nie mógł zrozumieć rzeczy, które objawiał mu Jezus. Na przykład, pewnego dnia chłopiec zapytał kapłana: „Dlaczego Jezus zawsze powtarza mi takie zdanie: twe serce nie należy do ciebie, jest moje i ja żyję w tobie? Nie rozumiem, co chce mi powiedzieć”.
Po rozważaniach ks. Ignazio uświadomił sobie, że słowa te odzwierciedlają słowa św. Pawła w Liście do Galatów 2, 20: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus”.
Manuel powiedział, że cierpienie zesłał mu Jezus i że było ono konieczne, bo wspólnie muszą zbawić świat oraz że Jezus ogłosił go „wojownikiem Światła”. Ojciec Ignazio wspomina z ogromnym przejęciem, że kiedy Manuel szedł do spowiedzi, miał wielkie poczucie grzechu i było ono wielkie na tyle, że niekiedy podczas spowiedzi wybuchał płaczem.
Pamięta również jego pełne oddanie Eucharystii. Za każdym razem, kiedy ją przyjmował, zakrywał twarz i pozostawał w tej pozycji 20 minut, w całkowitej ciszy. To był najważniejszy moment Komunii, bo w sposób naturalny wchodził w dialog z Jezusem, jak z bliskim przyjacielem. Duchowny spytał chłopca, czy ten widział Jezusa bezpośrednio; odpowiedział, że nie widział go fizycznie, ale czuł jego głos w swoim sercu.
Dwa ciernie z korony Jezusa
Przez ostatnie dwa lata życia chłopca ks. Ignazio był jego przewodnikiem duchowym i opowiada nam, że „Manuel zawsze walczył jak prawdziwy wojownik, naśladując Chrystusa, aż do oddania swego życia za zbawienie i nawrócenie wszystkich ludzi”.
Czytaj także:
Antonietta Meo: Panie Jezu, chciałbyś się ze mną pobawić? [Wszyscy Świetni]
„Wciąż żywo pamiętam jego wielką zdolność do znoszenia bólu, wyłącznie w imię miłości Jezusa. Matka dzwoniła do mnie wiele razy, żebym spróbował przekonać Manuela do zażycia chociaż paracetamolu, by móc w ten sposób ulżyć jego ogromnym cierpieniom. A on odpowiadał mi, że chciałby poczekać jeszcze trochę, zanim weźmie lek, bo Jezus tego dnia potrzebuje jego cierpienia dla zbawienia dusz”.
„Już pod koniec, po scyntygrafii, lekarze zdali sobie sprawę, że Manuel ma dwie masy nowotworów w głowie. Nie wiedząc o tym, Manuel wyjawił nam, że Jezus zrobił mu ogromny prezent. W tamtych dniach miał bardzo silne bóle głowy i tak naprawdę nie wiedział co w niej ma”.
„Pewnego dnia, po otrzymaniu Komunii, wybuchnął płaczem i wyznał swojej matce, a potem mi to, co powiedział mu Jezus. Po tym jak Manuel się rozpłakał, zapytaliśmy go, co się stało i odpowiedział, że Jezus dał mu specjalny prezent i płacze ze szczęścia właśnie z tego powodu: Jezus przekazał mu dwa ciernie ze swojej korony i teraz chłopiec ma je w swojej głowie. Osłupiałem po jego słowach, bo po ludzku było to niewytłumaczalne. Między tymi wydarzeniami była idealna symetria: dwie masy nowotworowe i dwa ciernie z korony Jezusa, jako dar, w głowie chłopca”.
Lekcja ufności, która nie umiera
Dwa miesiące przed śmiercią, w noc okropnego cierpienia, Manuel powiedział swojej matce Enzie: „Jesteś moim jedynym prawdziwym świadkiem. Napiszesz o mnie dużo książek, żeby wszyscy mogli poznać moją historię”. Przez ogrom bólu, którego doświadczyła po odejściu syna, nie było jej łatwo dotrzymać obietnicy, ale ostatecznie wygrała miłość, ta sama, która podtrzymywała jedność matki i syna, dniem i nocą, od momentu poczęcia po jego ponowne narodzenie w Niebie.
20 lipca 2010 roku Manuel poszedł do Nieba, a z dziennika, który napisała Enza w trakcie długiej agonii, narodziła się poruszająca biografia: „Manuel. Il piccolo guerriero della Luce” (wł. „Manuel. Mały wojownik Światła”). Książka z wieloma naukami tego małego przyjaciela Jezusa, który – jak mówi ks. Pierino Fragnelli, biskup Trapani: „Ze swego łóżka, w szpitalu, który był jego domem, dał nam lekcję ufności, która nie umiera”.
Czytaj także:
Przyśnił mu się o. Pio. Teraz 19-latek zostanie świętym
Artykuł pochodzi z hiszpańskiej edycji portalu Aleteia