separateurCreated with Sketch.

Życie bez fajerwerków, czyli pustynia codzienności z Matką Teresą

MATKA TERESA Z KALKUTY
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Marta Klimek - 16.03.18
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Brak duchowych fajerwerków traktowałam jak osobistą porażkę. Matka Teresa pomogła mi zrozumieć, jak bardzo się myliłam.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Patronka zwyczajnej świętości

Tuż przed bierzmowaniem, wybierając swoją świętą patronkę, nie miałam pojęcia, w jaki sposób będę spotykać ją przez kolejne lata mojego życia. Matka Teresa z Kalkuty, wtedy jeszcze przed kanonizacją, fascynowała mnie swoją dobrocią i poświęceniem dla innych. Może dlatego, że była tak bliska naszym czasom?

A może jej świętość wydawała mi się po prostu najbardziej zrozumiała i wymierna? W przeciwieństwie do świętych z kościelnych malowideł czy średniowiecznych podań, Matka Teresa była dla 15-letniej mnie jednym z niewielu przykładów świętości, której naśladowanie (choć w mikroskopijnym stopniu) byłam w stanie sobie wyobrazić. Nie siedziała na słupie, nie mieszkała w pustelni, ani nie zginęła męczeńską śmiercią za wiarę.

Niosła „widzialną” miłość i pomoc potrzebującym. Dopiero teraz widzę, jak wiele mówi to o mnie samej i moim zgubnym przekonaniu, że o naszej wartości decydują wyłącznie efekty naszej pracy – również tej duchowej. Paradoksalnie – chociaż zachwyciły mnie właśnie namacalne rezultaty jej działalności – Matka Teresa uczy mnie teraz, że to, co da się zmierzyć, zobaczyć czy odczuć wcale nie jest najważniejsze. Najważniejszy jest On.

Spotkanie na pustyni codzienności

Na trop Teresy w moim życiu zaczęli naprowadzać mnie kolejni spowiednicy. Nie wiedząc, że to ją wybrałam na swoją patronkę, mówili o wieloletniej duchowej pustyni Misjonarki Miłości, która przez lata swojej posługi nie czuła obecności Boga:

Bardzo długo brakowało mi emocjonalnych religijnych przeżyć i „realnego” poczucia Bożej bliskości. Czekałam na wielkie "wow", dreszcze na plecach i modlitwę, którą rzeczywiście będę mogła przeżyć jak „rozmowę z Przyjacielem”. Brak duchowych fajerwerków – o których nasłuchałam się podczas ewangelizacyjnych spotkań – traktowałam jak osobistą porażkę, sygnał, że moja wiara to tylko mechaniczne, faryzejskie wypełnianie obowiązków.

Słuchałam o doświadczeniach Matki Teresy i zupełnie nie potrafiłam odnieść ich do siebie. Miałam wrażenie, że „duchowa pustynia” to wzniosłe zjawisko, które zupełnie mnie nie dotyczy – trudny etap próby na zaawansowanym poziomie duchowości. Może spotykać świętych, duchownych, ale ja?... Ja jestem po prostu leniwa, za rzadko sięgam po Pismo Święte, nie potrafię się modlić, skoncentrować na modlitwie…

No właśnie – ja nie umiem, ja zaniedbuję, ja nie czuję – ja nie zasługuję na te wielkie, duchowe przeżycia. Mogłabym wymienić całą litanię zarzutów, jakimi się zadręczałam (i – w chwilach zwątpienia – nadal się zadręczam). Dopiero niedawno zaczęłam rozumieć, że właśnie tutaj – w tym pustym „ja” i ciągłym skupieniu na własnych działaniach – rozciąga się moja codzienna pustynia.

Za Nim 

Chociaż określenia „duchowej pustyni”, „ciemności” czy „nocy” wciąż wydają mi się dość wzniosłe i przesadnie mroczne, dzięki Matce Teresie powoli zaczynam się z nimi oswajać. Zaczynam rozumieć, że nie chodzi tu o jakieś mistyczne doświadczenie pustki, ale przestrzeń, w której mogę poczuć się, jak zagubione, trochę bezradne dziecko i – zamiast wciąż wierzyć tylko we własne siły i emocje – zawierzyć się Bożej opiece.

Oddać Panu kontrolę, którą na co dzień tak panicznie boję się utracić. „Dzięki Bogu kazano nam iść za Chrystusem – skoro nie muszę iść przed Nim, nawet w ciemności droga jest pewna”. Kiedy o. Adam Szustak, przypomniał słowa Matki Teresy w jednym ze swoich nagrań, poczułam, że moja patronka po raz kolejny zagląda do mojego życia.

Zagląda, żeby odwrócić mój wzrok od moich własnych przeżyć, tęsknot, a nawet duchowych wysiłków i skupić go na Jezusie, za którym spokojnie mogę iść przez największe ciemności. Bo to On rozświetla je lepiej, niż najjaśniejsze duchowe fajerwerki.

Czytaj także: