Jeszcze cztery miesiące temu o trenerze, góralską gwarą krzyczącym „ukochoj sie” słyszało niewielu. Dziś większość Polek dobrze wie, kim jest Daniel Qczaj! Dlaczego po treningach płacze, skąd jego miłość do kobiet i o co mu tak naprawdę w życiu chodzi – przeczytacie w wywiadzie dla Aletei.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Anna Malec: To prawda, że kiedyś chciałeś być księdzem?
Daniel Qczaj: Tak, to prawda! Pochodzę z Podhala, u nas od małego jesteśmy wychowywani w wierze katolickiej. Ja dzisiaj, z perspektywy czasu, trochę inaczej bym tę wiarę przekazywał swoim dzieciom – bardziej je nakierunkowując, niż zmuszając. Bo u nas nie ma lekko, wręcz się zmusza do wiary!
Ale uważam, że to jest faktycznie fundament moich wartości. Więc tak, chciałem być księdzem. To nawet trwało kilka dobrych lat, zahaczając już o wiek nastoletni. Bardzo mi to chodziło po głowie.
Księdzem nie zostałeś, ale w tym, co robisz, jest coś podobnego – pracujesz głównie wśród kobiet, wspierasz je, motywujesz, zachęcasz do zmiany.
Kiedy przypominam księży z mojej parafii, którzy byli niesamowici, naprawdę z powołania, którzy fajnie jednoczyli ludzi wokół siebie, i nam, młodym dzieciakom, pomagali zbudować świat wartości, to faktycznie widzę, że to, co robię teraz, jest troszkę podobne.
Skąd się wzięło Twoje „Ukochoj sie!”?
Jak wszystkie moje hasła, to też wyszło pod wpływem chwili, spontanicznie. „Ukochoj sie” powiedziałem na jednym filmiku i tak zostało. To wyszło ze mnie i było totalnie spójne z moją filozofią.
A że wrzucam gwarę do swoich filmów, to wyszło „ukochoj sie”, najprostsze, nawet nie ukochaj się, ale „ukochoj sie”, z takim góralskim przytupem! Nie używam sformułowania „zaakceptuj się” – bo akceptacja jest moim zdaniem taka bez miłości. Ale „ukochoj sie” ze wszystkim!
Żeby mówić innym, że mają się ukochać, trzeba najpierw samemu to zrobić. Jak do tego doszedłeś? Bo drogę miałeś pełną wertepów.
Tak, moja droga była pełna wertepów, i właśnie dzięki temu, że taka była, myślę, że dzisiaj jestem tu, gdzie jestem. W moim domu był i alkohol, i przemoc, sam też miałem problem z uzależnieniem, musiałem pójść na terapię.
Ale faktycznie pokochałem to, co było, i to, co jest teraz w moim życiu.
Punktem kulminacyjnym był start w zawodach kulturystycznych. Stanąłem wtedy na podium. Wszystko kręciło się wokół mojego ciała. To był moment, w którym musiałem to wszystko, co się wydarzyło wcześniej, przepracować. Zdałem sobie sprawę, że chciałem stworzyć poczucie swojej wartości na atrapie.
Oczywiście, powinniśmy dbać o ciało, to jest część nas, ono ma nam służyć na lata. Ale budowanie swojej wartości tylko wokół tego jest bez sensu. Dbać trzeba i o ciało, i o wnętrze – to musi iść w parze.
Co się wydarzyło w Twoim życiu, że postanowiłeś o siebie zawalczyć? Jest mnóstwo ludzi, którzy mają poharatane historie, i zostają w tym, bo nie mają siły na zmianę.
Poruszam w swoich nagraniach bardzo mocne tematy, takie, które są w naszym kraju tematami tabu. Nie boję się do nich przyznawać, choć mam świadomość, że być może spotka się to z jakimś niezrozumieniem. Ale jeśli będziemy to ukrywać, nic się nie zmieni.
Jednym z takich tematów była moja pierwsza nieudana próba samobójcza. Dzisiaj dostaję mnóstwo wiadomości od dziewczyn i chłopaków, którzy próbują targnąć się na swoje życie. Z próbami samobójczymi jest tak, że to powraca przy każdym gorszym momencie w Twoim życiu. Kiedy coś dzieje się nie tak, to wydaje Ci się, że to jest jedyne wyjście.
Wyzwoliłem się z tego i uznałem, że to nie jest żadna droga, że muszę sam obdarzyć siebie szacunkiem, którego nie doświadczyłem w przeszłości – i w dzieciństwie, i później, bo pozwalałem sobie na to, żeby inni mnie nie szanowali.
Postawiłem sobie jasną granicę, powiedziałem – koniec! Dostałem to życie i chcę o nie walczyć.
W jednej chwili koniec z użalaniem się nad sobą?
Wiesz, myślę, że spokojnie mógłbym spędzić życie na użalaniu się nad sobą – że jestem taki, jaki jestem, że coś mi się nie udaje. Bo przecież doświadczyłem jakiejś traumy, nie miałem łatwego życia, więc niby mam pełne prawo, by dalej sobie to życie niszczyć. I niestety bardzo często też innym.
Miałem tego przykład w postaci chociażby mojego taty, który napatrzył się na to, co miał, i nie miał na tyle siły, by się z tego wyzwolić. I niszczył życie mojej mamie, moim siostrom i mnie. Ja wybrałem inną drogę. Nie chcę krzywdzić ludzi, tak jak ja byłem krzywdzony.
To prawda, że wiele osób nie ma siły, by poradzić sobie z jakimś traumatycznym doświadczeniem. Z byciem ofiarą jest trochę tak, że daje się taki bufor swoim niepowodzeniom, błędom, bo przecież możemy wszystko zrzucić na swoją przeszłość. Ale nie warto.
Kiedy słucham tego, co mówisz w internecie do kobiet, to zdecydowanie nie wierzę, że Twoim celem jest tylko fit ciało. Czy Ty masz w głowie ułożony jakiś plan zmiany społeczeństwa, podejścia do kobiet? O co Ci tak naprawdę chodzi?
Trenuję od 10 lat. Praca z ludźmi jest spójna ze mną. Nie mógłbym mówić tylko o pracy z ciałem, bo sam doświadczyłem tego, że obok ciała ważna jest też praca nad sobą, to musi iść w parze.
Jak szykowałem się do zawodów, to bardzo często chciałem się poddać, rzucić w pieruny to wszystko. To była walka. Ale to mi uświadomiło wiele rzeczy, więc nie będę teraz psioczył na moje przygotowania do zawodów, mimo że bardzo obciążyły moje zdrowie. Jak chciałem się poddać, to przeanalizowałem, dlaczego chciałem to zrobić i zrozumiałem, że to ma też wymiar duchowy.
Spotykałem się często z nieprzychylnymi komentarzami – że na pewno mi się nie uda itp. Raz wszedłem do szatni i słyszałem, jak się ze mnie śmieją. Takie rzeczy potrafią dotknąć. Ja mam w sobie dużo tej wrażliwej, romantycznej duszy, a tu nagle mały Qczaj szykuje się do zawodów. Ale wtedy powiedziałem: Daniel, to nie jest tak, że Ty się chcesz poddać, bo Ci się nie chce, ale Ty chcesz faktycznie dać dowód tego, że kurczę jesteś mierny, i będziesz miał kolejny dowód na to, że znów się za coś wziąłeś i Ci się nie udało. I powiedziałem – nie! Tak nie będzie!
Od samego początku mówię do dziewczyn – pokochaj się w tym momencie, w którym jesteś, nawet, jeśli jesteś otyła. To może brzmi absurdalnie, wielu trenerów tego nie rozumie. Ja nie nawołuję do tego, by przestać o siebie dbać, ale mówię – ukochaj się w tym stanie, bo coś Cię do tego stanu doprowadziło. I z tą świadomością walcz o siebie. Nie musisz być miss bikini! Pozwólmy sobie być, kim chcemy. Zdrowie to nie jest kaloryfer na brzuchu, trzeba też dbać o swoje wnętrze.
Stałeś się nie tylko takim fitness-terapeutą, ale też „spowiednikiem” kobiet – piszą do Ciebie, dzieląc się różnymi trudnymi historiami. Jak sobie z tym radzisz?
Myślę, że to jest moment, w którym to miało się wydarzyć. Wiem, że mam w sobie ogromną potrzebę pomagania innym, mam taką misję.
To się zaczęło już w moim dzieciństwie, kiedy najpierw pomagałem mamie, potem siostrom, a potem koleżankom w szkole. Nie zawsze to było zdrowe – dzisiaj wiem, że 6-letni chłopiec nie powinien być terapeutą dla swojej mamy, i pocieszać ją, kiedy straciła dziecko, ale tak było, o taką historię zahaczyłem, już tego nie zmienię.
A więc rosłem w tym, by wspierać kobiety, bo widziałem, jak można kobietę stłamsić, jak jej siła może zostać dosłownie zgnojona, jak można zabić jej poczucie wartości. Poznałem trochę psychikę kobiet, i chcę je wspierać, a nie tłamsić.
Dzisiaj mogę, dzięki tym doświadczeniom, wrzucać do czyjegoś życia coś fajnego. Dostaję mnóstwo wiadomości, np. od ojca, który przesyła mi zdjęcie swojej córki, skaczącej przed ekranem do mojego nagrania. To jest super! Nic, tylko się cieszyć.
Czujesz się specjalistą od kobiet?
Media coraz bardziej mnie tak kreują. Ale faktycznie widzę, jak dziewczyny reagują, że to, co robimy, to nie jest tylko trening. Zawsze na końcu chcę im też trochę opowiedzieć o sobie, podzielić się swoją historią. Z takim właśnie zrozumieniem i empatią, ze świadomością, że każda z nich coś w życiu przeszła. I faktycznie często po tym treningu są po prostu łzy wzruszenia.
Twoje też?
Ja nie wytrzymuję! To jest ogromne wzruszenie i radość widzieć prawdę w ludziach, bez udawania. One wiedzą, że ja ich nie oceniam.
Przez to, że robiłem różne rzeczy w życiu – byłem i fryzjerem, i aktorem, spotkałem na swojej drodze przeróżnych ludzi. Kiedyś, kiedy pracowałem jako fryzjer, jedna dziewczyna powiedziała mi, że była prostytutką. Opowiedziała mi swoją historię. Ona nigdy nikomu o tym nie mówiła. Okazało się, że doświadczyła w przeszłości potwornego dramatu. To mnie nauczyło, żeby nie oceniać, bo każdy z nas niesie swoją historię, która często wpływa na nasze życie.
A Ty jesteś dzisiaj ciągle na takich emocjonalnych wyżynach czy masz też słabsze dni? Włączasz sobie wtedy Qczaj’a, który krzyczy: „Jedziemy z tym rzyciem, coby weselej żyć!”?
Oczywiście, że mam słabsze dni i pozwalam sobie na to. Jest coś takiego, jak chemia mózgu. Mam świadomość, że nie da się ciągle jechać na haju, bo w pewnym momencie i ciało, i mózg się zbuntują, a Twoje neuroprzekaźniki stwierdzą: „o stary, nie możesz tak jechać”.
Ja wręcz wtedy wydzieram ten czas na bycie samemu ze sobą. Nie wpadam wtedy w jakąś depresję, ale zwyczajnie potrzebuję się zregenerować. Nie chcę być takim internetowym hipokrytą, który jedzie na haju, a potem płacze w poduszkę. Chcę żyć według zasad, które głoszę.
Czytaj także:
Ludwik Borkowski: Szedłem pieszo do Kijowa. 44 dni. Po męskość
Czytaj także:
Grzegorz Wilk: bycie sobą to bardzo trudna rzecz, najtrudniejsza
Czytaj także:
Borys Szyc: Kiedy trzeźwiejesz, można nazwać to oświeceniem [wywiad]