Kiedy wybucha wojna, Wanda ma 17 lat. Jej żydowskie pochodzenie to wyrok śmierci. Nie ucieka. Chce wszystkich przechytrzyć, donosi NKWD, informuje AK i Gestapo. Jak się kończy jej historia?
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Michał Wójcik, historyk, dziennikarz, laureat Nagrody Historycznej „Polityki” za napisaną wspólnie z Emilem Maratem książkę o Stanisławie Likierniku „Made in Poland”. Współautor „Ptaków drapieżnych”, historii likwidatora z AK Lucjana „Sępa” Wiśniewskiego. Autor wywiadu rzeki z Zofią Posmysz „Królestwo za mgłą”. Właśnie ukazała się jego „Baronówna. Na tropie Wandy Kronenberg – najgroźniejszej polskiej agentki” (Wyd. Znak) – opowieść o kobiecie, która fascynuje, rozkochuje i sprawia, że ludzie znikają.
Katarzyna Matusz-Braniecka: Co Pana zafascynowało w Wandzie?
Michał Wójcik: Cała moja przygoda wzięła się z tego, że natrafiłem na pewną tajemniczą wzmiankę w nieznanej relacji z okresu wojny. W małej książce wydanej rodzinnym sumptem o Powstaniu Warszawskim znalazłem informację, że pierwszego czy drugiego dnia walk na Kruczej, w środku warszawskiego Śródmieścia, szła kobieta z pejczem w ręku. Nie z karabinem, nie z pistoletem, ale z pejczem. To mnie zafascynowało. Po co jej w Powstaniu pejcz? To było tak nieprawdopodobne, że postanowiłem pójść za tropem. Kobietą była Edith Muller. W tym czasie Warszawiacy wiedzieli, że Edith to słynna agentka Gestapo Wanda Kronenberg. Zacząłem szperać, zajęło mi to cztery lata. Okazało się, że to postać absolutnie fascynująca, ale wygumkowana w historii.
Baronówna Wanda Kronenberg
Kronenbergowie to znana warszawska rodzina bankierów.
Dzięki nim w XIX wieku polska gospodarka (choć pod zaborami) bardzo się rozkręciła. Leopold „Wielki” Kronenberg zwany „królem kolei” był prezesem banków i towarzystw kredytowych, budował fabryki. On, a potem jego synowie i wnuki, byli wielkimi filantropami. Przy ul. Mazowieckiej i pl. Saskim stał olbrzymi pałac rodziny, bardzo ekskluzywna rezydencja. Wanda, prawnuczka „Wielkiego” była w latach trzydziestych XX wieku bardzo dobrą partią. Gdy wybuchła wojna, z gracją filmowej bohaterki zanurkowała w tak nieprawdopodobny splot afer, awantur, skandali i ostrej wywiadowczej roboty, że mogłaby obdarować swoim życiem kilka postaci. Gdy zacząłem szukać o niej informacji, okazało się, że samych wersji jej śmierci jest kilka, każda wykluczająca się. Zacząłem się zastanawiać, po co aż tak fałszowano jej historię. Poszperałem i wyłonił się z tego fascynujący obraz kobiety, która żyła, balansując na linie. Linie, którą w każdym momencie mogli przeciąć zarówno Niemcy, jak i Polacy. Nawet po jej śmierci funeralny taniec na pograniczu sławy i infamii, bohaterstwa i zdrady trwał w najlepsze.
Dlaczego „baronówna”?
Kronenbergowie byli ziemianami, herb dostali od cara. Gdy nastała II Rzeczpospolita, rodzina uchodziła za wielką, patriotyczną, zasłużoną familię. Gdy wybuchła wojna, w różnych raportach wywiadu i kontrwywiadu dziewczyna zaczyna funkcjonować jako „baronessa” czy „baronówna”.
Kim była?
Postać absolutnie niejednoznaczna. Ani pozytywna, ani bezwzględnie negatywna. Agentka co najmniej 5 wywiadów. Pracuje dla swoich i dla wroga. Stronom konfliktu przyznaje, że musi tak robić, żeby chronić najbliższych. Pytanie: wobec kogo jest bardziej lojalna? Najprawdopodobniej Wanda zaczęła współpracę z wywiadem niemieckim będąc szantażowana, z tytułu ustaw norymberskich. A potem, stopniowo, ten świat służb, męski świat przygody i tajemnicy wciąga ją i oplata. To balansowanie na krawędzi życia i śmierci ewidentnie jej się podoba.
Czytaj także:
Sendlerowa z krwi i kości. 12 ciekawostek z jej życia
Najgroźniejsza polska agentka
Była najgroźniejszą polską agentką?
Tak ją postrzegało polskie podziemie. Jako niemal wampira. Kobietę, która hurtowo zabija dzielnych AK-owców czy komunistów, a pomagają jej w tym usłużne diabły, czarni gestapowcy. Wanda jest nieuchwytna, jakby przebywała w kilku miejscach naraz. Udaje jej się przeżyć trzy lub cztery zamachy. Z jednego wychodzi z przestrzeloną piersią, jakby ktoś nie do końca skutecznie przebił ją osikowym kołkiem. Dla mnie, jako śledczego, fascynujące było to, że ona – mimo tylu wrogów – utrzymuje się na powierzchni. Wykorzystuje wszystkie atuty: nieprzeciętną inteligencję, znajomość języków i seksapil. Rozkochuje i porzuca. Dzieli i rządzi.
Wanda budzi podziw, współczucie też?
Może to moja słabość warsztatowa, że jak już o kimś piszę, próbuję nie tylko poznać jego motywacje, ale wczuć się w sytuację, w jakiej się znalazł. Ocalały raporty Wandy, pisane dla polskich służb, możemy więc spróbować śledzić jej tok myślenia, poznać działania, zobaczyć, co tak naprawdę w tej robocie ją interesuje. Z tych raportów wyłania się fantastyczny świat sklecony z prawdy i fałszu. Z drugiej strony, mamy dużo raportów o niej samej, pisanej przez jej wrogów. Agenci podziemia zarzucają jej najgorszą z możliwych motywacji i dla mnie – jako historyka – takie jednostronne patrzenie również jest arcyciekawe.
Sama próbowała wyjaśnić swe motywy?
W jednym z raportów jest przejmująca rozmowa między nią a inwigilującym ją agentem. Dokument powstał zapewne przed wydaniem na nią wyroku śmierci. Człowiek, ewidentnie znajomy rodziny, przyszedł ją ostrzec i pogrozić: Jeśli dalej będziesz brnęła we współpracę z Niemcami, zginiesz. W trakcie rozmowy przyznała się, że już ma taki defekt psychiczny, że nikomu nie ufa, że stara się czynić dobro, robi to po swojemu, w końcu – przyciśnięta do muru – wyznaje, że nie ma już sił walczyć. „Proszę mnie więcej nie męczyć” – wyznaje i brzmi to trochę jak testament. I forma pogodzenia się z losem. Walczyła pięć lat, skutecznie. Zginęła w sumie przypadkiem.
Czytaj także:
Krystyna Skarbek. Ulubiony szpieg Churchilla, Bond w spódnicy, agentka doskonała
Konfidentka? Zdrajczyni? A może krucha, słaba kobieta?
Zaskakujący obraz, jak na „najgroźniejszą” agentkę.
Wanda ma 22 lata. Wszyscy w Warszawie postrzegają ją jako mocną kobietę, która trzyma twardą ręką, sprowadza do domu AK-owców, całą noc ich „chędoży” – jak napisał po wojnie były agent kontrwywiadu KG AK Juliusz Wilczur-Garztecki – a później morduje. Jest odważna, bezczelna, ma gotowych na wszystko ochroniarzy, sama też jest uzbrojona. Tymczasem w tej ostatniej rozmowie zdradza, że tak naprawdę jest przerażoną, zmęczoną, wyczerpaną grą o życie, delikatną panienką. To wyznanie – jeśli oczywiście jest prawdziwe – pokazuje straszną samotność kobiety. Kiedyś z potężnego rodu, ze społecznego świecznika, a teraz wytykaną placami zdrajczynię, gestapówę, konfidentkę. Kobiety, która zdaje sobie sprawę z tego, jak jest postrzegana i próbuje wyjaśnić, że działa z powodów patriotycznych a zło, które czyni to wszystko gra i mistyfikacja.
Dlaczego to mało znana postać?
Po wojnie nikomu specjalnie nie zależało na jej sławie. Może za wyjątkiem komunistów. Przydała im się jako anty-Midas. Kto ją znał, był podejrzany. Była wredną, śmiercionośną zdrajczynią. Z tytułu znajomości z nią jeden z funkcjonariuszy Delegatury dostał wieloletni wyrok więzienia. Ale z historii została wygumkowana także dlatego, że zginęła w tajemniczych okolicznościach i nikomu tak naprawdę – oprócz jej ojca – nie zależało na tym, aby to wyjaśnić. Jedna z teorii mówi, że na początku Powstania rozpoznał ją na ulicy jeden z AK-owców, którego ona wcześniej wydała w ręce Niemców. Nie wytrzymał i ją zastrzelił. Może ona wiedziała, dlaczego został przez Niemców wypuszczony na wolność. Inna sprawa, że ona, pracując głęboko w niemieckich strukturach, wiedziała o podziemiu bardzo dużo. Znała wiele grzeszków, wszystkich tych, którzy chcieli uchodzić za bohaterów i patriotów. Może po prostu lepiej było ją zlikwidować, żeby nie sypała.
O co by ją Pan zapytał, gdyby mógł?
Każdy historyk chciałby zapytać bohatera: Powiedz, jak było? I pewnie podobnie jest ze mną. Chciałbym się przekonać, kim tak naprawdę była. Zweryfikować, czy rzeczywiście była wyniosłą królową śniegu, kobietą, przy której wszyscy miękli. Bo taki jest jej obraz: wysoka, bezczelna, zimna, okrutna. Chciałbym wiedzieć, czy taka rzeczywiście była, czy jednak tylko grała, bo uznała, że najciemniej jest pod latarnią i grając „twardzielkę” w świecie twardzieli da sobie radę.
Czytaj także:
Zmarła Anna Jakubowska. “Do nas, młodych, nie docierały argumenty przeciwko rozpoczęciu Powstania…”
Jeśli nie widzisz wideo kliknij TUTAJ