Trudno ocenić, komu Walter Tull oddał większe zasługi – kolegom-piłkarzom czy kolegom-żołnierzom. Tym pierwszym pomógł wyważyć drzwi wejściowe do ery futbolu bez granic i barier. Tym drugim natomiast po prostu uratował skórę w latach zmagań burzliwych czasów Wielkiej Wojny.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Walter Tull – “odszczepieniec”
Tulla życie nie rozpieszczało. Nie chodziło jedynie o to, że był czarnoskóry, co na przełomie XIX i XX wieku, gdy dorastał, stanowiło problem i poważną barierę. Znacznie bardziej przerażająca okazała się liczba tragedii, jaka go spotkała. Bo jeśli można bez wahania powiedzieć o kimś, że sufit runął mu na głowę, to właśnie o Tullu.
Pochodził z niezbyt zamożnej rodziny, dotkniętej w dodatku wielkim dramatem. Najpierw na raka zmarła jego matka, niedługo potem odszedł ojciec. Macocha nie udźwignęła opieki nad szóstką dzieciaków. Walter i jego brat trafili do sierocińca. Drugi miał więcej szczęścia – adoptowali go zamożni ludzie, co otworzyło mu drogę do kariery medycznej. Tull odkrył w sobie tymczasem nieprzeciętny talent do piłki nożnej. I stała się ona dla niego nie tyle radością i wielką przygodą, co zwyczajnym przekleństwem.
Tull miał w sobie coś z walczaka, gotowego pokonać każdą przeciwność. Tylko tacy przecież zostają wielkimi sportowcami. Ludzie, w słowniku których – jak mawia Adam Nawałka – słowo „problem” dawno zniknęło zastąpione słowem „wyzwanie”. Taki oto słownik miał w głowie Tull. Gdy odnosił sukcesy w amatorskim futbolu, z czarnoskórego „odszczepieńca” stawał się bohaterem, zaś gdy przechodził do słynnego Tottenhamu, musiał zmierzyć się z łatką pierwszego piłkarza angielskiej pierwszej ligi o nieangielskim pochodzeniu.
Każdy, kto choć trochę zna dzisiejszą Premier League, na te słowa uśmiecha się zapewne pod nosem. Czarnoskóry piłkarz stanowił w angielskiej piłce jakiś kłopot? Znamy przecież wielkich piłkarzy o ciemnym kolorze skóry, robiących furorę na boiskach ojczyzny futbolu – Didiera Drogbę, Dijbrila Cisse, Claude Makalele, Patrice’a Evrę czy wreszcie wielkiego Thierry’ego Henry. I oczywiście wielu innych. Ale wtedy, na początku XX wieku, sprawy miały się inaczej.
Alians z dziwakiem
Rozpocząwszy karierę w angielskiej pierwszej lidze, Tull stanął oko w oko z rasizmem. Niekoniecznie rasizmem brutalnym, jak wyobrażać mogą go sobie kinomani po obejrzeniu „Zniewolonego”, ale jednak dało się wyraźnie wyczuć niechęć oraz dystans wobec piłkarza o nieangielskich korzeniach. Dotyczyło to przede wszystkim dość hermetycznego środowiska piłkarskiego, bo przecież media zwracały na niego uwagę. Dziennikarze uznawali go nawet za jednego z najlepszych na boisku.
Mimo to dyskryminowany Tull musiał jednak wreszcie trafić do rezerwy. Na szczęście przygarnął go do klubu Northampton ówczesny wielki wizjoner futbolu – Herbert Chapman. Być może zadziałały mocne więzi braci w wierze, wszak obydwaj byli baptystami, a być może dał się po prostu we znaki mocny charakter Chapmana – szkoleniowca nieustannie wędrującego pod prąd i tym samym wyznaczającego kierunek ówczesnej piłce. Dość powiedzieć, że Tull trafił pod skrzydła człowieka gwiżdżącego w najlepsze na całe środowiskowe bagienko, wszak sam postrzegany był w oczach wielu za kompletnego szaleńca i upartego dziwaka.
Pod kuratelą Chapmana Tull rozwinął żagle, by złapać w nie wiatr i dojrzeć piłkarsko. Jednak plany pięknej kariery przerwała I wojna światowa. W jej trakcie Tull również miał się zmienić. W bohatera.
Jak Desmond Doss
Wojna, jak to wojna, wybuchła w najgorszym z możliwych momentów, gdy Tull odgrywał ważną rolę w Northampton. Piłkarz trafił do specjalnego pułku, w którym walczyć mieli zmobilizowani piłkarze. Stał się tam prawdziwym liderem. Jeśli sport jest jedynie namiastką bitwy, to Tull sprawdził się również znakomicie w ekstremalnych warunkach – tam, gdzie krew leje się naprawdę. Walczył pod Sommą, zaś na froncie we Włoszech błysnął dowódczymi zdolnościami, ratując 26 osób. Przeprowadził tę grupę bez szwanku przez rwącą rzekę, w dodatku pod nosem wroga. Nikt nie został nawet ranny.
Historyk Phil Vassili, który nagłośnił bohaterstwo Tulla dopiero w latach 90., jest przekonany, że tamto wydarzenie z frontu włoskiego miało dać Tullowi odznaczenie – Krzyż Wojskowy. Ministerstwo Obrony zaprzecza jednak do dziś, że ktokolwiek rekomendował wówczas Tulla do tego zaszczytu. Wojenne losy Tulla przypominają nieco historię wiernego religijnym przekonaniom żołnierza-baptysty, Desmonda Dossa, sportretowanego m.in. przez Mela Gibsona w genialnej „Przełęczy ocalonych”. Tull – podobnie jak Doss – przez wielu wyśmiany i odrzucony, udowodnił wreszcie, na jak wielki heroizm go stać. Mimo wszystko.
Piłkarz zginął we Francji, w 1918 roku, podczas bitwy pod Bapaume, w trakcie kontrofensywy antyniemieckiej marszałka Ferdynanda Focha. Uderzenie sprzymierzonych pomogło przełamać linie wroga. Przełamało przy okazji na pół serce dzielnego Tulla. Jego ciała nie odnaleziono.
O bohaterskim piłkarzu stało się głośniej dopiero w latach 90., ale nadal pozostaje on dla wielu Anglików tylko nołnejmem. Tym razem jednak, inaczej niż w czasach gry w Tottenhamie, ma silnych promotorów. Jego biografią szczyci się Northampton. W pobliżu stadionu miejscowego klubu postawiono dedykowaną mu tablicę. Jest przecież bohaterem wojennym. Tym zaś, których historia nieco nuży, wystarczy zapewne tyle, że gdyby nie Tull, być może nie moglibyśmy dzisiaj podziwiać kunsztu niezwykle zdolnego piłkarza Tottenhamu Delle Allego. Czarnoskórego przecież Delle Allego.
Czytaj także:
Od balangi do pokory. Co piłkarze robią ze sławą i pieniędzmi?
Czytaj także:
We fraku na boisku. Poznaj dżentelmenów futbolu
Czytaj także:
Lionel Messi. Od Aspergera do lidera