Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Chociaż przeciętnemu mężczyźnie bardzo ciężko to zrozumieć – nie tylko dlatego, że przez kilka najbliższych tygodni najważniejsze będą dla niego telewizor, terminarz rozgrywek i odpowiednia temperatura piwa – Bogu dzięki, że nie wszyscy dostaną piłkarskiej gorączki.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Zaczęło się w 1994 roku
Gdy ma się niespełna 9 lat wszystko, co wykracza poza doskonale znany teren osiedla, jest niesamowite, budzi fascynację, pociąga. Na początku lat dziewięćdziesiątych „polska szarość” niejednokrotnie przegrywała z zachodnim „lepszym światem”. Muzyka, moda, filmy, samochody… amerykański sen pokazywany raz po raz w już wtedy kolorowej telewizji rozbudzał nasze marzenia o „innym życiu”. W takich okolicznościach zetknąłem się po raz pierwszy z Mistrzostwami Świata w piłce nożnej. Nie było odwrotu.
Amerykańskie transmisje w środku nocy, połączone z brakiem dostępnych dzisiaj na kliknięcie palcem powtórek, sprawiły że wspomnienia związane z moim pierwszym mundialem są w szufladce: „między jawą a snem”.
Mecze rozgrywane na wypełnionych po brzegi stadionach (3,5 mln widzów to do dziś niepobity rekord frekwencji) w kraju, który futbol nazywa soccerem (sic!), wyniki meczów skrupulatnie spisywane w zeszyciku, czy mecze, których rodzice – ze względu na późną porę – nie pozwalali oglądać, silnie oddziaływały na wyobraźnię chłopca. I choć nie mogę, tak jak mój tata wspominający „Orły Górskiego”, opowiedzieć młodszemu pokoleniu o potędze polskiej piłki reprezentacyjnej lat 90., to „mój pierwszy mundial” już na zawsze pozostanie jednym z najważniejszych wydarzeń w życiu.
Polska, dawaj!
Jest rok 2018. Doczekaliśmy czasów, że nawet bez większego zainteresowania piłką nożną każdy, chcąc nie chcąc, wie, kim jest Lewandowski. Jednak mundialowy spektakl rozpoczął się na długo przed pierwszym gwizdkiem w Moskwie. Za sprawą mediów społecznościowych kadry od kilku lat wiemy, czym najlepsi polscy piłkarze się interesują, jak odpoczywają, co ich śmieszy.
Dzięki bezpośredniej formie relacji mamy wrażenie, że znamy ich jak naszych… dobrych znajomych. To oczywiście iluzja social media, ale skoro to mimo wszystko „nasi kumple”, trudno im nie kibicować, nie wspierać, nie angażować się emocjonalnie w turniej, w którym uczestniczą.
Tym samym dla dużej części kibiców ekscytacja rozgrywkami kończy się w momencie odpadnięcia z nich Polski. Ta grupa sympatyków „Biało-czerwonych” prawdopodobnie nigdy nie zbliży się nawet do zrozumienia nieśmiertelnej maksymy legendarnego trenera Liverpoolu, Billa Shankly: “Niektórzy ludzie uważają, że piłka nożna jest sprawą życia i śmierci. Jestem rozczarowany takim podejściem. Mogę zapewnić, że to coś o wiele ważniejszego”. I bardzo dobrze.
Piłkarskie wdowy
Bardzo dobrze, że są ludzie, dla których piłka nożna to tylko jedna z gier zespołowych, w której dwudziestu dwóch mężczyzn biega przez 90 minut za skórzanym balonikiem. Choć przeciętnemu mężczyźnie bardzo ciężko to zrozumieć – nie tylko dlatego, że przez kilka najbliższych tygodni najważniejsze będą dla niego telewizor, terminarz rozgrywek i odpowiednia temperatura piwa – Bogu dzięki, nie wszyscy dostaną piłkarskiej gorączki.
Moja żona ma bardzo duże szanse na to, by do finału rozgrywek zostać „piłkarską wdową”, dlatego modlę się, by mojej głowy – bądź co bądź głowy rodziny – nie zajęły bez reszty sportowe treści, a czas pomiędzy „najważniejszymi” spotkaniami został wykorzystany na dobre rozegranie najważniejszego meczu mojego życia.
Meczu, który jako mąż i ojciec rozgrywam każdego dnia. Meczu o wszystko, którego zwycięzca zwykle odbiera najcenniejsze trofeum – szczęście całej druży… tzn. rodziny.
Czytaj także:
Bądź dzielna! 6 rzeczy, których nie powinnaś robić podczas Euro 😉
Czytaj także:
Czy warto być uczciwym? Legendarny gest włoskiego piłkarza
Czytaj także:
Mężczyzna do kobiet: podpowiem wam, jak się z nami dogadać