W macierzyństwie można z rozpromienioną twarzą przenosić góry, nawet złożone z tych najcięższych kamieni, pod warunkiem, że jako tako przespało się noc. Okazuje się, że niewielu ludzi łączy owe dość podstawowe fakty ze sobą.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Jeśli znasz mamy, które przed macierzyństwem ostrzegają bądź budują wokół niego podejrzanie fatalistyczną mgłę, jest to prawie pewne, że są to kobiety, które w porę nie zadbały lub nie mogły zadbać o swoje potrzeby. Których oczekiwania ciała nie zostały zaspokojone, więc poskładały się na tzw. „pałę”, tylko „jako tako”. Szorują ulicami matczynych wyzwań, starają się robić to jak najlepiej, ale nie daj Boże, aby w którymś momencie ich niedopieszczone organizmy rozklekotały się w łysym polu, bez zasięgu i bez butli benzyny w bagażniku. Czemu nie daj Boże? Bo wtedy, proszę państwa, wtedy… zaczyna się apokalipsa.
W macierzyństwie można z rozpromienioną twarzą przenosić góry, nawet złożone z tych najcięższych kamieni, pod warunkiem, że jako tako przespało się noc. Okazuje się, że niewielu ludzi łączy owe dość podstawowe fakty ze sobą. Zwykle, za spochmurniałą twarzą matki widać… spochmurniałą twarz matki. Niezadowolenie. Kwachotę. Brak radości. Zgorszenie brakiem radości. I nic więcej.
Czytaj także:
Oto ja, kobieta: odzyskaj połóg
Śpij wtedy, kiedy śpi dziecko
Tymczasem, to właśnie przemęczenie, czyt. chroniczne niewyspanie, wyeksploatowanie ciała przez poród, połóg (często przeżyty bardziej dla innych niż po to, aby odzyskać siły i skompatybilować się z dzieckiem), nawał obowiązków, szczególnie we wczesnym etapie macierzyństwa, odpowiada za sposób przeżywania i odbierania rzeczywistości. Prosta, biologiczna prawda, której tak trudno było mi „dać się porwać”, szczególnie na samym początku życia z naszym synem, brzmi tak: śpij wtedy, kiedy śpi twoje dziecko.
Przychodzi do ciebie koleżanka, nawet taka „zapowiedziana”, ale twoje dziecko pięć minut temu zasnęło (wreszcie!)? Oczywiście, że witasz ją z uśmiechem, parzysz kawę i z pełnym emocji głosem opowiadasz o tym, jakim cudownym przeżyciem jest poród… Nie! To był test. Tak naprawdę robisz tylko jedno – otwierasz drzwi i mówisz, że padasz „na pysk” (możesz użyć własnego sformułowania), więc musisz się przespać. I że będziesz jej bardzo wdzięczna, jeśli ugotuje ci obiad. Albo zamówi. Albo sprzątnie łazienkę.
Zmęczenie, cykliczne niedospanie, nieregularna dieta, brak odpoczynku i płynąca z tego wszystkiego frustracja jest kilerem nawet dla najbardziej zawziętych optymistek. Dopóki nie zobaczymy w sobie kogoś, o kogo trzeba zadbać, stale będziemy w sobie coś pomijać. Co właściwie? Samą siebie.
Czytaj także:
Magda Frączek: Moje „nieświęte” macierzyństwo
Załóż swój arsenał mocy
Naukę, którą przekazał mi ostatni rok, pierwszy rok mojego macierzyństwa, zamknęłabym w zdaniu: Zrób wszystko, aby z dnia na dzień czuć się coraz bardziej wypoczętą. Nie piszę tego z wyabstrachowanego świata matki, która posiada sztab ludzi od wszystkiego, trzy nianie, ogrodnika oraz Kubańczyka, który codziennie podaje jej kawę przez okno. Jestem normalną dziewczyną z dzieckiem i z facetem wychodzącym każdego dnia na dziesięć godzin do pracy. Pracującą zdalnie. Zajmującą się domem. Przemieszczającą się komunikacją miejską. Łatam siebie, kiedy syn śpi lub gdy przejmuje go ojciec. Lub gdy poproszę kogoś o pomoc. Lub gdy ktoś mi tę pomoc zaoferuje. Nieważne. Chodzi o to, że codziennie robię coś dla siebie. Jeśli się uda, robię to kilka razy w ciągu dnia. Wynajduję rzeczy, które przynoszą mi ulgę, wsparcie, rozładowanie, inspirację, otuchę i tak tworzę osobisty arsenał mocy.
Może to być kąpiel w wannie lub orzeźwiający prysznic. Kawa wypita w spokoju lub przeczytanie fragmentu książki. Obejrzenie serialu, filmu dokumentalnego, zdjęć, teledysku. Pójście na siłownię, basen, spacer, spotkanie. Napisanie wiersza, piosenki, praca w ogrodzie, modlitwa, leżenie, patrzenie w niebo. Każdego dnia zdobywam dla siebie mały szczyt. Mój prywatny ośmiotysięcznik.
Czytaj także:
Magda Frączek: Moje „nieświęte” macierzyństwo
Co sprawia, że wracają ci siły?
Przez bardzo długi czas potrzebowałam spokoju, odpoczynku i snu. Spokój pomógł mi skoncentrować się na powolnej asymilacji do nowej, macierzyńskiej roli. Pomógł mi usłyszeć własną intuicję i wydobyć ją na powierzchnię, tym samym odstąpić od niosącej panikę pokusy oddania sterów innym ludziom. Potrzeba odpoczynku zapoczątkowała naukę o tym, co mnie regeneruje, co stawia na nogi mojego ducha, moje ciało i moją psychikę. Tak po kawałeczku. Dowiedziałam się tego, jak bardzo kocham wodę i ile jest w stanie zrobić ze mną wazon świeżych kwiatów stojący na stole. Zaczęłam też szanować sen. A w zasadzie, każdą jego minutę. Rozpoznawać „ten moment”, w którym powinnam oddać się wieczornym rytuałom, jeśli tylko mam ku temu otwarte pole.
W którymś momencie zrozumiałam, że na proces macierzyńskiej odnowy nie składa się jedno wyraziste wydarzenie, ale małe rzeczy, którym codziennie poświęcamy choćby pięć minut. W powrocie do formy lub – to chyba bliższe rzeczywistości – odnalezieniu tej dogodnej nie chodzi o to, aby już po miesiącu od momentu, w którym nasze ciało dokonało absolutnego cudu, wstrzelić się na siłownię, ale o to, aby zrozumieć, co sprawia, że wracają nam siły. I żeby tego nie oceniać. Nie mówić, że mało albo jakoś dziwnie.
EDIT: Ostatnio lubię kończyć moje felietony muzyką. Bo to niewątpliwie mój pierwotny język. Na dziś wytrzasnęłam więc polskiego Fismolla. Pomyślałam sobie, że można tę piosenkę potraktować w powyżej spisanej przeze mnie kategorii. Że to może być śpiewanie do siebie samej, śpiewanie o odpoczynek, o wytchnienie, o ciszę, o ukojenie. Że mamy w sobie miejsce na siebie.