Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Stare polskie przysłowie mówi, że szewc bez butów chodzi. Podobnie rzecz ma się ze spowiedzią. Jako ksiądz muszę czasami wydzierać czas na skorzystanie z sakramentu pokuty. Najczęściej korzystam z posługi kapłana mieszkającego ze mną razem w domu, ale od czasu do czasu, jak zwyczajny katolik, ustawiam się w kolejce do spowiedzi i cierpliwie czekam na miłosierdzie.
Ostatnio jednak byłem świadkiem ciekawych wydarzeń w kolejce do konfesjonału. Słowo „szok” nie oddaje w pełni tego, co przeżyłem, obserwując otaczających mnie ludzi.
W kolejce do spowiedzi
Zacznijmy od początku. Jest czwartek, dziewiąta rano, największy kościół w pewnym mieście, a na dodatek pierwszy czwartek miesiąca. Wszedłem spokojnie do kościoła, spodziewając się kolejki do konfesjonału i nie zawiodłem się. W rządku, na chwilę przed przyjściem kapłana, stało około 20 ludzi. Uklęknąłem, pomodliłem się i na nowo ułożyłem w głowie popełnione grzechy. Podszedłem do ostatniej osoby w kolejce i cierpliwie czekałem.
Jednak, już po chwili, dało się odczuć jakąś nerwową atmosferę. Wszyscy „łakomym” okiem spoglądali w kierunku drzwi, z których mieli wyjść księża. Niektórzy nerwowo kręcili zegarkiem i podnosili oczy ku górze, szukając jakiegoś punktu odniesienia. Nagle o 9:02 pojawili się oczekiwani. Kolejka rozbiła się na kilka części i wtedy się zaczęło.
Pomruk niezadowolenia przeszedł przez tłum, bo przecież „to ja byłem pierwszy, a pani to wcale tutaj nie stała”. Za chwilę ktoś, kierując się instynktem i niecierpliwością, utworzył alternatywną kolejkę z drugiej strony i wypełnił słowa Pisma: „Ostatni będą pierwszymi”. Tego było już za wiele. Zdenerwowani penitenci skoczyli sobie do gardeł i „krzycząc półszeptem”, udzielali sobie reprymendy. Druga strona udawała, że nic się nie stało i generalnie to skandal, że ktoś w kościele ma czelność zwrócić komuś uwagę. Na szczęście znaleźli się tacy, którzy potrafili ustąpić i odczekać dodatkowe minuty w drodze po miłosierdzie.
Czy taka spowiedź ma sens?
Zawstydzony całą sytuacją, oddałem się rozmyślaniu, aż wreszcie ktoś szturchnął mnie i powiedział: „Teraz ty!”. Dzięki Bogu nikt nie został ranny, a i witraże w oknach pozostały całe. W sercu jednak pozostały jakiś niepokój i niedowierzanie.
Sytuacja ta uświadomiła mi kilka rzeczy. Po pierwsze, jako spowiednik często nie jestem świadomy tego, jak wygląda sytuacja za kratkami. Ile razy padają tam niecenzuralne epitety, a w sercach wzbiera gniew. Nie dość, że sama spowiedź jest stresująca, to jeszcze na chwilę przed podejściem do konfesjonału można nieźle nagrzeszyć.
Żyjemy w świecie niecierpliwym, zazdrosnym, podejrzliwym i w naszej zapalczywości jesteśmy w stanie poświęcić drugiego człowieka. Po drugie, przebiegłość mamy opanowaną do perfekcji. Na chwilę przed wyznaniem grzechów potrafimy jeszcze zatwardzić serce i obrazić bliźniego. Czy taka spowiedź ma sens? Czy Jezus będzie potrafił przebić się przez naszą obłudę i faryzeizm?
Spowiedź to nie tylko wyznanie grzechów, ale także pewna forma deklaracji, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby zmienić się i podjąć trud nawracania. Bez takiego podejścia zrealizujemy kolejne polskie przysłowie, o tym, jak to można dać Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek.
Tekst opublikowany pierwotnie na stronie ojców michalitów