separateurCreated with Sketch.

Wygrał “Must Be the Music”, dziś jest w seminarium. Rozmowa z Maciejem Czaczykiem

MACIEJ CZACZYK
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Zwycięstwo w popularnym muzycznym show i nagranie własnej płyty nie dały mu szczęścia. Odkrywa je w powołaniu kapłańskim. Maciej Czaczyk – zwycięzca drugiej edycji “Must Be the Music” skończył właśnie piąty rok szczecińskiego seminarium duchownego i za rok zostanie księdzem.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Przemysław Radzyński: Jak to się stało, że gitara stała się Twoją pasją?

Maciej Czaczyk*: Odkąd pamiętam, było we mnie pragnienie, żeby grać i śpiewać. Pochodzę z rodziny muzykującej, więc na początku to rodzice zapisali mnie na fortepian. Gitarę odkryłem sam. Pierwszym nauczycielem gry był mój dziadek.

A skąd upodobanie do bluesa? Młodzież raczej nie słucha takiej muzyki.

Myślę, że wynikało to z tego, na jakich nauczycieli trafiłem – np. pana Waldka Baranowskiego, który grał m.in. z Tadeuszem Nalepą. Na początku inspirowały mnie pasje moich mistrzów. Blues to korzenie muzyki rozrywkowej. Bardzo mi się to spodobało. Odnalazłem się w tym.

Aż do tego stopnia, że w pewnym momencie gitara stała się Twoim bożkiem.

Gitara była dla mnie całym światem. Myślałem, że gra zapewni mi życiowe szczęście. Tymczasem moja pasja przesłoniła mi wszystko – zwłaszcza relacje z ludźmi. Skupiałem się wyłącznie na sobie, na czerpaniu radości ze swojej pasji. Pasja sama w sobie jest przecież czymś pięknym. Ale ślepa miłość do niej może prowadzić do zagubienia hierarchii wartości.

Pasja nie może być celem – ona jest środkiem do celu. Dla mnie gitara stała się celem samym w sobie. Dziś dziękuję Bogu, że zobaczyłem – i to bardzo szybko – tam pustkę; zrozumiałem, że gitara nie może być moim celem.

Wtedy chciałeś być mistrzem w grze na gitarze?

Chciałem grać tak, jak ci, których podziwiałem.

Kto był Twoim idolem?

Gary Moore, Nalepa.

Kiedy się zorientowałeś, że zmierzasz w stronę pustki?

Wydałem płytę. To było to, do czego chciałem dojść. Wydawało się, że osiągnąłem swój cel. Tymczasem mocno czułem, że coś jest nie tak, że to nie jest moja droga. Pojawiła się dotkliwa wewnętrzna pustka. Co miałbym wtedy jeszcze robić? Zarabiać coraz więcej i powiększać popularność? Nie widziałem w tym większego sensu.



Czytaj także:


 

Maciej Czaczyk i zwycięstwo w “Must Be the Music”

Wygrałeś drugą edycję “Must Be the Music”. Nagrałeś płytę z Robertem Jansonem z Varius Manx. Uchyliły się drzwi do show-biznesu.

Więcej było w tym łaski Bożej niż mojej świadomości. Dzisiaj to wiem, bo patrzę z perspektywy. Wtedy wiele rzeczy działo się spontanicznie i – powiedzielibyśmy – przypadkowo. W życiu wiary nie ma przypadków. Od początku wzrastałem w rodzinie wierzącej. Dzisiaj widzę, jak Pan Bóg na mojej drodze stawiał akcenty, chociaż zupełnie ich nie dostrzegałem.

Must Be the Music to nie był mój cel, ale to było doświadczenie, które dało mi pewne wyobrażenie, jak może wyglądać moje ewentualne przyszłe życie artysty. Spotykałem wielu ludzi z show-biznesu, rozmawiałem z nimi. Zobaczyłem, jakie wartości się tam wyznaje.

Jakie?

Ubóstwianie człowieka i ubóstwianie pieniądza. Dziś to tak widzę, ale wtedy nie potrafiłem tego nazwać. Ale podskórnie wiedziałem, że coś jest nie halo, że ja tak nie chcę. Czułem konflikt wewnętrzny między tym, co tam zobaczyłem, a moim postrzeganiem świata.

A czego by Ci tam brakowało? Czego poszukiwałeś?

Szczęścia. Pokoju wewnętrznego, który można by nazwać szczęściem.

Okazało się, że kawałek tego świata, który poznałeś po zwycięstwie w “Must Be the Music” nie da Ci szczęścia?

Zwycięstwo w talent show nie dało mi szczęścia. I nic nie zapowiadało, że będzie dawało.



Czytaj także:
Ksiądz, który przekonał 6 kobiet, by nie dokonywały aborcji. Jak to zrobił?

 

Z talent show do seminarium

Gdzie zacząłeś szukać swojego życiowego celu?

Na tamtym etapie nie wiedziałem, gdzie mam szukać szczęścia. Doszedłem do takiego etapu, w którym byłem przekonany, że szczęście mogę znaleźć tylko „poza światem” – że trzeba uciec się do jakiejś wyższej instancji, o ile ona jest. Byłem wprawdzie wychowywany w religijnej rodzinie, ale wtedy Pan Bóg w moim życiu był zepchnięty na margines. Mimo tego, to właśnie w tym czasie wszedłem do kościoła i zacząłem się modlić: „Panie Boże, jeśli istniejesz, to może Ty jesteś w stanie sprawić, żebym był szczęśliwy”.

Odpowiedział?

To nie było olśnienie. Zaczął się proces przemiany. Sakrament pokuty i pojednania, codzienna Eucharystia, różaniec – środki, które daje Kościół. To wtedy zaczęły pojawiać się różne myśli.

Usłyszałeś wtedy jakąś sugestię, że kapłaństwo to może być droga dla Ciebie?

Absolutnie nie. Myślę, że gdybym usłyszał wtedy takie podpowiedzi, to zrobiłbym zupełnie na odwrót – byłem bardzo przekorny i łatwo się zacietrzewiałem. To było bardzo subtelne działanie Pana Boga. Wracałem także do wielu sytuacji z mojego wcześniejszego życia, które opatrznościowo mi się przypominały. Moim największym dziecięcym pragnieniem było właśnie to, żeby zostać księdzem.

Rozumiem, że to bardzo intymna rzeczywistość, która dzieje się między Tobą a Panem Bogiem.

Powołanie to tajemnica. Wiele rzeczy człowiek nie jest w stanie nazwać. Myślę, że Jan Paweł II pięknie i genialnie streścił to, czym jest kapłańskie powołanie w dwóch słowach.

Dar i tajemnica.

Tymi dwoma słowami można streścić to, co dzieje się w człowieku, kiedy szuka szczęścia.

Ta Twoja historia jest trochę zabawna, bo wiedziałeś, że chcesz być księdzem, ale nie miałeś świadomości, że istnieje coś takiego, jak… seminarium.

Tak, bo nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z rzeczywistością, jaką jest seminarium. Do tej pory nie rozmawiałem z nikim na ten temat, nie jeździłem na rekolekcje powołaniowe. W ogóle nie wiedziałem, gdzie w naszej diecezji jest taki dom. 

Od 2013 roku jesteś alumnem Arcybiskupiego Wyższego Seminarium Duchownego w Szczecinie.

Decyzja o wstąpieniu do seminarium zapadała w Wielkim Poście – po godzinach bicia się z różnymi myślami na modlitwie, rozmów z Panem Bogiem i stawiania Mu pytań.

Jeśli taka będzie wola Pana Boga, to w przyszłym roku zostaniesz księdzem. Mówisz, że jesteś gotów na wszelkie decyzje przełożonych co do Twojej przyszłości i całkiem dobrze będziesz czuł się jako zwyczajny ksiądz sprawujący sakramenty i posługujący wśród ludzi. A co z Twoją muzyczną pasją?

To jest totalna łaska, że zrozumiałem kruchość tego środka. Muzyka jest bardzo ważna i cenna, ale to jest tylko pewien środek. Środki duchowe, którymi za pośrednictwem kapłana działa Jezus, są milion razy większe. Widzę tę hierarchię wartości. Dla księdza pierwsze powinny być sakramenty i bycie narzędziem w sprawach duchowych.

A muzyka chyba już na zawsze pozostanie moją pasją. Kiedy mogę, to gram i śpiewam. Ale nie nastawiam się na nagrywanie płyt, bo wiem, że to jest tylko środek. Chociaż nie wykluczam, że będę go też używał. Ale to, w jakim stopniu i w jaki sposób będę to robił, zostawiam Panu Bogu i swoim przełożonym.

 

 

*Maciej Czaczyk urodził się w 1994 roku w Szczecinie. Rodzice 6-letniego Maćka zapisali go na lekcje gry na pianinie, ale to gitara okazała się jego muzyczną pasją. Gry uczył go m.in. Waldemar Baranowski ze szczecińskiego zespołu After Blues. W tym czasie Maciek zafascynował się bluesem i twórczością Tadeusza Nalepy, którego utwór „I co” – wykonany na etapie castingów a później w finale drugiej edycji “Must Be the Music” – zapewnił Maćkowi zwycięstwo w talent show. W 2012 roku wydał swój debiutancki album studyjny. Od 2013 roku jest alumnem Arcybiskupiego Wyższego Seminarium Duchownego w Szczecinie.



Czytaj także:
Ksiądz – wojownik. Zobaczcie jego zmagania w American Ninja Warrior

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.