Fascynuje mnie praca z aktorami. Tak jakby Pan Bóg trochę uchylił mi rąbka tajemnicy i pozwolił wejść do ich wnętrza, a potem wydobyć z nich różne niezwykłe rzeczy.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Siostra Agnieszka Maria Miduch należy do Zgromadzenia Sióstr Kapucynek Najświętszego Serca Jezusa. Absolwentka Wydziału Teologii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Mieszka w Siennicy, gdzie pracuje jako katechetka w szkole podstawowej. Pasjonatka teatru, autorka wielu scenariuszy przedstawień, które też reżyseruje.
Marzena Juraczko: Jest Siostra wielką pasjonatką teatru i do tego autorką bardzo ciekawych scenariuszy. Jak to się zaczęło?
S. Agnieszka Maria Miduch: Śmieją się ze mnie, że pomyliłam się z powołaniem, ale ja zawsze odpowiadam: „Pan Bóg to połączył”. Teatr jest moją pasją od młodości.
Pamiętam, że kiedy byłam mała, to organizowałam mojemu rodzeństwu różne przedstawienia. Później, już jako nastolatka, wykorzystywałam te moje artystyczne zainteresowania w oazie, do której należałam. Od zawsze lubiłam pisać różne rzeczy, a potem to jakoś „tak wyszło”. Chociaż nic samo nie wychodzi, tylko Pan Bóg to prowadzi.
Czytaj także:
Byli parą, chcieli się pobrać. Ale Bóg chciał od nich innych ślubów
Które przedstawienie szczególnie zapadło Siostrze w pamięć?
Uczyłam wtedy w szkole w Żakowie. To było święto Caritas i z tej okazji odbyła się w naszej szkole uroczystość z udziałem księdza arcybiskupa Henryka Hosera. Przygotowaliśmy przedstawienie o świętości życia. To było nie lada wyzwanie, żeby napisać ten scenariusz, wyreżyserować i potem wystawić, na dodatek przed tak szacowną publicznością. Ale wszyscy byli zachwyceni! To było wspaniałe uczucie. Później jeździliśmy po różnych parafiach na zaproszenie tamtejszych proboszczów.
Prawdziwy sukces!
Fantastycznie układała nam się też współpraca z domem kultury w Piaskach. Czasami organizowane były dwa przedstawienia, jedno po drugim, bo ludzie nie mieścili się na widowni. Ścisk był ogromny. Niektórzy nawet stali, inni przynosili ze sobą krzesełka. Wśród widowni byli również tacy, którzy nie chodzili do kościoła, ale oglądali nasze przedstawienia i mieli później niesamowite przemyślenia.
Jedna pani, nigdy tego nie zapomnę, po jasełkach przyszła do mnie i mówi: „Siostro, mieliśmy nie jechać do mojej mamy na święta, bo daleko mieszka, stwierdziłam, że mi się nie chce, że jestem zmęczona pracą. Ale po obejrzeniu tych jasełek zmieniłam zdanie! Pomyślałam, że moja mama będzie się czuła samotna. Bardzo teraz chcę, żebyśmy do niej pojechali całą rodziną!”. Takie momenty są dla mnie najważniejsze.
A przy okazji rozbudza Siostra w tych młodych ludziach pasję do teatru.
Oni są wspaniałymi aktorami, drzemią w nich prawdziwe talenty. Niektórzy z nich kontynuują przygodę ze sceną w teatrach amatorskich, biorą udział w konkursach studenckich.
Śmieją się, że jeśli wiary im nie przekazałam, to przynajmniej miłość do teatru. Zawsze coś, dlatego cieszę się bardzo i z tego. To są rzeczy, które w nich zostają. Przez lata pamiętają, jaką rolę grali, jakie dylematy miała ich postać.
Ile ma Siostra na koncie tych scenariuszy?
Dużo. Nigdy ich nie liczyłam… O świętym Franciszku napisałam trzy przedstawienia, jasełek też było bardzo dużo. I dla dzieci, i dla młodzieży. Pasji też mam kilka.
Czytaj także:
14 łóżek do umierania. S. Michaela Rak, jej wileńskie hospicjum i list do Boba Dylana
Na podstawie jednego z Siostry scenariuszy powstała inscenizacja w zakładzie karnym w Koszalinie.
To jest wspaniała historia! Zadzwonił do mnie brat franciszkanin, który jest tam kapelanem. Nie wiem, skąd miał mój numer! Wiedział, że piszę scenariusze. I mówi: „Siostro, chcemy w tutejszym zakładzie karnym zrobić przedstawienie na Wielki Tydzień. Czy Siostra mogłaby coś dla nas napisać?”.
W pierwszym momencie zaniemówiłam. Zaczęłam tłumaczyć, że nie znam problemów osób, dla których będzie to przedstawienie, że jestem w innym środowisku, piszę dla dzieci i młodzieży, a nie ludzi dorosłych. Nie wiedziałam kompletnie, jak ugryźć ten temat. Obiecałam jednak, że wyślę mu kilka propozycji i może któraś mu się spodoba. Wybrali i zrobili tę inscenizację.
Najcudowniejsze było to, że przysłali mi potem płytę z nagraniem i podziękowanie. Poruszyło mnie to, że osoby, które przeżywają bardzo trudny okres w swoim życiu, chciały wystąpić na scenie i poprzez ten tekst także stanąć przed wieloma pytaniami odnośnie swojego życia. Kwestie, które wypowiadali, brzmiały dla mnie niesamowicie. Były to słowa, które sama napisałam, ale miałam wrażenie, że wcale nie były moje.
Jest Siostra autorką scenariuszy, reżyserem, producentem. A na scenę nie ciągnie trochę Siostry?
W trakcie prób owszem, kiedy pokazuję, jak coś ma być zagrane. Ale na scenie dawno nie występowałam, ostatnio to chyba w nowicjacie, w jakimś naszym zakonnym teatrze. Chyba najlepiej czuję się jednak w roli kogoś, kto czuwa nad całością.
Fascynuje mnie praca z aktorami, tak jakby Pan Bóg trochę uchylił mi rąbka tajemnicy i pozwolił wejść do ich wnętrza, a potem wydobyć z nich różne niezwykłe rzeczy. Zdarza się, że daję rolę przeciwstawną do charakteru osoby, która ją będzie grała. Kiedyś spokojna, dobra i ułożona uczennica dostała rolę bardzo podejrzliwej starszej pani, której się wydaje, że ktoś chce ją okraść. To była groteskowa i komiczna postać. I zagrała przebojowo! Wszyscy się głośno śmiali.
Najbardziej zaskoczona była jej mama. „Co siostra zrobiła z moją córką? W ogóle nie znałam jej z tej strony”. (śmiech) Okazało się, że ta dziewczyna ma niesamowity talent! Teraz jest już studentką.
Ile lat jest już Siostra w zakonie?
Siedemnaście lat.
Trudno w to uwierzyć, bo wygląda Siostra, jakby była właśnie w tym wieku…
Oj, próżność połechtało. Po prostu życie zakonne konserwuje. (śmiech)
Czytaj także:
Siostry podwinęły rękawy habitów i wprowadziły się na Manhattan [galeria]
Fragment wywiadu z książki „Drogi do szczęścia. Rozmowy z siostrami zakonnymi prowadzi Marzena Juraczko”, Wydawnictwo „Bernardinum” 2018.