Czyż nie dziwny, nie bizarny jest ten świat? Czy tak bardzo różny od tego opisanego przez Olgę Tokarczuk w „Opowiadaniach bizarnych”?
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Chyba mam już pierwsze symptomy starzenia się, bo zdarza mi się czasem pomyśleć: „dokąd ten świat zmierza…”. Zastanawiałam się nad tym, gdy otwarto pierwszy w Polsce salon profesjonalnego przytulania. Dowiedziałam się, że są tacy, którzy wymieniają pieniądze na uściski, wykupują karnety i sesję przytulania wpisują w kalendarz.
Olga Tokarczuk wytrąca ze strefy komfortu
Zastanawiam się nad tym, czytając reportaż o tym, że w Japonii coraz więcej osób zatrudnia aktorów, aby odgrywali role ważnych osób w ich życiu. Spektakl w codzienności. Ale taki, żeby nikomu przez myśl nie przeszło, że to teatr. Byle się nikt nie zorientował, że ci ludzie – partner, przyjaciel, rodzic chodzący na wywiadówki, rodzeństwo, które przyjechało z zagranicy w odwiedziny – to nie prawdziwi bliscy, lecz pracownicy firmy wynajmującej aktorów do takich ról.
Te same pytania zadawałam sobie podczas lektury „Opowiadań bizarnych” Olgi Tokarczuk. Otrzymałam to, co zapowiadał tekst na okładce książki: „Tokarczuk wytrąca nas ze strefy komfortu, wskazując, że świat staje się coraz bardziej niepojęty”. Nie da się tych opowiadań przeczytać bezrefleksyjnie. Trochę niepokoją, trochę dziwią, mogą też zasmucić. Gdy przypominam sobie niektóre z nich, zastanawiam się, czy nasze podwórko nie zaczyna przypominać tego bizarnego, fikcyjnego świata.
„Opowiadania bizarne” – opowieści o naszej codzienności
Zbiór otwiera opowiadanie „Pasażer”. Tytuł nawiązuje nie tylko do sytuacji fabularnej, rozmowy dwóch pasażerów w samolocie. Każdy ma też własnego pasażera w sobie. Takiego na stałe. To opowiadanie o tym, że siedzi w nas jakiś lęk. O tym, że czasem najbardziej boimy się siebie. O samotności, niezrozumieniu, o zakątku w każdym z nas, który jest ciemny, do którego nikt nie ma dostępu. Możemy szukać u ludzi ratunku, możemy próbować kogoś wpuścić, szukać ukojenia. Ale nic to nie daje. Nie ma ucieczki od tego lęku, ani od samego siebie. Rozmówcy w zakończeniu zapadają w sen „ukołysani basowym mruczeniem silników”. Zastanawiam się – być może człowiek, który odrzuca duchowość, nie zakłada, że istnieje taka „opcja” jak zbawienie, ktoś taki jak Zbawiciel, jest w pewnym sensie skazany na zapadanie w swego rodzaju trans, by chwilowo zapomnieć. Bo nie ma kogoś, kto tę ciemność, lęk, zło może zabrać, pokonać.
Czytając z kolei „Transfugium” spoglądamy na tajemniczy, nowoczesny ośrodek, do którego zjeżdża się rodzina, by pożegnać kobietę. Poddaje się ona operacji, by zmienić nie płeć, a gatunek. Budzi to skojarzenia z eutanazją, choć bohaterka zmaga się nie z chorobą ciała, lecz z niewyjaśnioną potrzebą duszy, psychiki. Lektura może też sprowokować do pomyślenia o transwestytyzmie. Mnie prowokuje, zwłaszcza, że w sklepie, w którym codziennie robię zakupy pojawiła się ostatnio kasjerka, na której identyfikatorze widniało imię Artur. Można uznać, że pomyliła plakietki, ale ona była jakaś… inna. Nieumięśnione, ale jednak męskie ramiona i rysy twarzy, dziwny głos. Jednocześnie niski i piskliwy. Do tego delikatny makijaż, długie włosy, paznokcie muśnięte lakierem, subtelna biżuteria.
Bizarny jest ten świat
Kolega kasjer mówi: „Artur, zaraz zamykasz, nie?”. Ludzie patrzą na dziewczynę i słyszą: „Tak, pamiętam”. Widzę ich zakłopotanie i czuję własne. Następnym razem plakietka jest już obrócona, nie widać imienia. Kilka tygodni później wraca z plakietką: „W czym mogę pomóc? Anna. Kasjer – sprzedawca”. Bez oceniania i bez chichotu pod nosem, choć nie bez emocji zastanawiam się, dlaczego. Dziś możemy zmienić płeć albo wytatuować całe ciało i przedstawiać się jako „zombie”. Czy w przyszłości będzie możliwe operacyjne przeistoczenie się w innego ssaka?
W „Wizycie” poznajemy pięcioosobową rodzinę: 3-letniego chłopca, kobietę i… trzy kolejne, takie same kobiety. „Właściwie mogę powiedzieć, że w naszej małej homogenetycznej rodzinie wszystkie jesteśmy spełnione i szczęśliwe (…) Poruszamy się po wspólnej orbicie, jedna za drugą, wypełniając wszystkie możliwości egzystencji”. Przerażające? W opowiadaniu każda z pań pełni jedną funkcję. Czy to nasz ideał, czy trochę za tym nie gonimy? Kto by nie chciał mieć pięknego, czystego domu z zadbanym, pełnym kwiatów ogrodem? Codziennie ugotowanych pysznych, zdrowych posiłków. Kto nie chciałby w stu procentach poświęcać czasu i uwagi dziecku, zwłaszcza, gdy jest malutkie i najbardziej tego potrzebuje? A przy tym wszystkim móc się rozwijać zawodowo, doskonalić, oddawać pasji, szlifować talenty. Czy nie byłoby wspaniale być poczwórnym? Czyż nie dziwny, nie bizarny jest ten świat?
Czytaj także:
Nobel dla Olgi Tokarczuk! Informację odebrała na autostradzie w Niemczech
Czytaj także:
Czy związek z więźniem i alkoholikiem ma sens? Marina Hulia o „Recydywiście”
Czytaj także:
Kim była Wanda Kronenberg? Śledztwo w sprawie najgroźniejszej polskiej agentki [wywiad]