Im bardziej jesteśmy „puści”, tym bardziej Pan Bóg może nas „napełnić” – mówi misjonarka siostra Natana Świerad. Zobaczcie fantastyczne zdjęcia z misji polskich sióstr zakonnych.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Katarzyna Szkarpetowska: Jak odkryła Siostra powołanie do życia zakonnego?
S. Natana Świerad CSSJ: Wszystko zaczęło się, gdy na początku szkoły średniej zmuszona byłam poddać się operacji kolana, która spowodowana była kontuzją. Po operacji czekała mnie długa rehabilitacja, w czasie której poznałam ówczesną panią ordynator oddziału rehabilitacji w brzeskim szpitalu. Pani doktor zaproponowała mi zaangażowanie się we wspólnotę, którą właśnie zakładała w moim mieście.
Czytaj także:
Przeszli na emeryturę i zamiast odpoczywać, jadą na misje do Kamerunu
Początkowo nie byłam zachwycona tą propozycją, bo nigdy nie miałam styczności z chorymi dziećmi, a i do Kościoła nie zawsze było mi po drodze. Ostatecznie jednak postanowiłam spróbować. Wspólnota ta bardzo szybko przerodziła się w nasz drugi dom, coraz częściej odwiedzaliśmy się, jeździliśmy na wspólne wakacje i wycieczki.
Aby lepiej poznać wspólnotę, opiekunowie zostali wysłani na spotkanie organizacyjne tych samych wspólnot z innych miast do domu Sióstr Świętego Józefa w Tarnowie – i tak zaczęła się moja przygoda z siostrami józefitkami. W tym domu zobaczyłam wiele sióstr, które z uśmiechem i dobrym słowem zaczepiały nas na korytarzach. Były radosne, spontaniczne, pełne pokoju i rozmodlone. Zadziwiła mnie ta wielka radość płynąca z głębi serca i postanowiłam spotkać się z siostrami, zadać im kilka pytań.
Zobaczcie fantastyczne zdjęcia z misji polskich sióstr zakonnych:
Siostro, a skąd w ogóle pomysł, by wyjechać na misje, w dodatku do Brazylii?
Pomysł zrodził się już w postulacie. Na wakacje przyjeżdżały siostry misjonarki i przychodziły do nas na spotkania, by poopowiadać o życiu misyjnym. Podczas jednego z takich spotkań serce zabiło mi mocniej i poczułam, że to moja droga. Od samego początku też zrodziło się pragnienie wyjazdu do Brazylii, choć posługujemy również w kilku krajach Afryki.
Pragnienie dojrzewało i wzrastało długo, każdego dnia modliłam się, aby Jezus pozwolił mi wyjechać, a jeśli jest inna Jego wola, to by zabrał ode mnie to pragnienie. Przez trzynaście lat pragnienie systematycznie wzrastało. Na drodze wzrostu i odkrywania powołania misyjnego wzorem oddania ubogim stał się dla mnie św. ks. Zygmunt Gorazdowski – nasz Założyciel. Kiedy czytałam o nim książkę „Wezwany do miłosierdzia”, zrozumiałam, że tylko wtedy będę szczęśliwa, jeśli wyłącznym moim zabezpieczeniem stanie się Jezus.
Św. ks. Zygmunt, choć był bardzo schorowany, od dzieciństwa nie oszczędzał się. Zawsze był do dyspozycji swoich ubogich, dla których otworzył wiele dzieł i sam w nich posługiwał. Wszystkiego się wyzbywał – chodził w łatanej sutannie, a kiedy dostał nową, natychmiast oddawał ją klerykowi. Zrozumiałam, że tylko życie wolne od przywiązań, w bezgranicznym zaufaniu Bogu, może uczynić mnie szczęśliwą i gotową pójść na krańce świata. Kiedy nadszedł dzień pakowania, okazało się, że praktycznie muszę oddać wszystkie moje rzeczy. Zabrać jedynie to, co jest najpotrzebniejsze, i co zmieści się w dwóch walizkach.
Z jaką misją w sercu przyjechała Siostra do Brazylii?
Od dawna rodziło się we mnie pragnienie bycia z ludźmi w ich codzienności. Tak naprawdę przyjechałam otwarta na wszelkie wyzwania, jakie tutaj mogą mnie czekać. Jedyne, czego pragnę, to nadstawiać ucha, by usłyszeć Ducha Świętego, który wskaże mi drogę i nią poprowadzi. Jako Józefitki posługujemy na wielu płaszczyznach: na favelach, w szpitalach, w przedszkolu, szkole, w duszpasterstwie dzieci, młodzieży i dorosłych.
Misje są terenem, gdzie pracy nigdy nie brakuje, więc każda z nas uczy się być „wielofunkcyjna”.
Czy było coś, czego przed wyjazdem Siostra obawiała się?
Tak, najbardziej obawiałam się dwóch rzeczy: języka, którego obecnie się uczę, a także klimatu. Na razie przebywam w Kurytybie – mieście z największym ośrodkiem polonijnym w Brazylii. Przez wielu mieszkańców z polskimi korzeniami nazywana jest „Chicago Ameryki Południowej”, gdzie są europejskie temperatury, więc szoku termicznego nie doznałam.
Czytaj także:
Na misje zamiast na wakacje? Ciekawy trend wśród młodych
Co było dla Siostry największym zaskoczeniem tuż po przyjeździe?
Zdecydowanie najbardziej zaskoczyli mnie mieszkańcy, którzy są bardzo radośni, otwarci, chętni do rozmów i na „dzień dobry” traktują cię jak swojego. Tutaj w Kurytybie jest jeszcze wielu mieszkańców, którzy mają korzenie polskie – starsi potrafią jeszcze trochę rozmawiać po polsku, młodsi już nie, ale chętnie powiedzą „dzień dobry”, „jak się masz?” i cieszą się, że mogą przywitać przybysza w jego ojczystym języku.
Jaki był ten pierwszy dzień w Kurytybie?
Do Kurytyby dotarłam przed południem, więc od razu z lotniska udałam się na Eucharystię, po której był powitalny obiad we wspólnocie z siostrami. Bezpośrednio po obiedzie udałyśmy się do naszego przedszkola, tam już oczekiwały na nas dzieci. Po spotkaniu z dziećmi – modlitwa i czas na sen, wtedy wyjątkowo przeze mnie wyczekiwany po ponad dwudziestu godzinach lotu i pięciogodzinnej różnicy czasu.
Dzieci przywitały Siostrę piosenką w języku polskim…
Tak, śpiew dzieci w języku polskim był dla mnie niesamowitym przeżyciem – od razu skradły moje serce. Nie spodziewałam się takiej niespodzianki. Myślałam, że siostry będą tłumaczyć mi tekst, a tu się okazuje, że – o dziwo! – rozumiem, co do mnie mówią.
Na co dzień w jakim języku porozumiewa się Siostra z dziećmi?
Śmieję się, że porozumiewam się z nimi językiem miłości – uśmiechamy się do siebie, układamy klocki, ale pojedyncze wyrazy czasem do siebie powiemy. Najbardziej lubię przebywać z najmłodszą grupą, bo oni, tak jak ja – ledwo mówią, więc nam łatwiej się komunikować, czasem trochę na migi. Jeszcze czeka mnie trochę pracy z językiem i wkrótce się dogadamy (uśmiech).
Jak wygląda Siostry dzień?
Obecnie dzień wygląda spokojnie: Eucharystia, modlitwy, wspólne posiłki i praca. Na razie pomagam w domu i czasem w przedszkolu, jednak większość czasu – tyle, ile jestem w stanie, poświęcam na naukę języka.
Jest Siostra tutaj szczęśliwa?
Bardzo szczęśliwa. Czuję, że jestem na swoim miejscu. W końcu spełniło się moje marzenie, na które czekałam trzynaście lat, bo tyle mija właśnie od napisania przeze mnie pierwszej prośby o wyjazd na misje. Pan Bóg przez te lata szlifował mnie i zaprawiał do zadań, które zapewne będą mnie tutaj czekać. Jak widać, dużo czasu potrzebowałam na to szlifowanie i pogłębianie z Nim relacji, ale warto było czekać. On zna czas i ten czas jest właściwy.
Jak tutaj, w Brazylii, będzie Siostra obchodziła Światową Niedzielę Misyjną?
Uroczyście, w parafii podczas Eucharystii, a także we wspólnocie wraz z siostrami, dziękując Panu Bogu za każdego misjonarza i misjonarkę. To ważne, by o sobie pamiętać i wspierać się modlitwą. Jak podają statystyki, aktualnie posługuje na misjach 2004 polskich misjonarzy i misjonarek. Przebywają oni w 99 krajach na 5 kontynentach, zatem modlitwa jest bardzo potrzebna.
Nie każdy chrześcijanin wyjeżdża na misje, ale niewątpliwie każdy chrześcijanin ma w swoim życiu jakąś misję do wypełnienia. Jak odkryć, co nią jest?
Zdecydowanie każdy otrzymał do wypełnienia inną misję. Miewamy problemy w odkryciu tego, co jest nam dane i zadane przez Boga. Pęd dzisiejszego świata nam w tym nie pomaga. Wiele razy obserwowałam ludzi – czy to idących ulicą, czy jadących autobusem – i zauważyłam, że boimy się ciszy. Telefon w ręce i umysł w wirtualnym świecie, słuchawki na uszach, a w nich głośno grająca muzyka.
A przecież potrzebujemy ciszy, by usłyszeć samych siebie. By wejść w relację z sobą – zobaczyć, jacy jesteśmy, jak żyjemy, czy idziemy właściwą drogą. Bo może się okazać, że idziemy obok drogi, którą wyznaczył nam Bóg, taką drogą trochę zaplanowaną i upiększoną przez nas samych. Jeśli wejdziemy z sobą w relację, usłyszymy, co w nas jest, to ważne, byśmy podzielili się swymi spostrzeżeniami z kierownikiem duchowym lub z osobą, która towarzyszy młodym i jest w stanie pomóc rozeznać drogę. Warto też prosić Pana Boga o łaskę odkrycia tego, co dla nas przygotował.
Ktoś może powiedzieć: No dobra, ale ja się nie nadaję, jestem słaby, zawodzę.
Nic nie szkodzi. To Bóg ma przez nas działać, a nie my swoimi siłami. Im bardziej jesteśmy „puści”, tym bardziej Pan Bóg może nas „napełnić” swoją mocą – taki paradoks. Skoro nas Bóg wybrał do jakiegoś zadania, to znaczy, że to właśnie my potrafimy je najlepiej wykonać Jego Mocą – ON nas do tego uzdolni. Nie bójmy się być szaleńcami Pana Boga.
Czytaj także:
Chcę wyjechać na misje. Co mnie tam czeka?