„Miałem ogromne szczęście wyrastać w domu, w którym o sprawach wiary i o sprawach seksu rozmawiało się dokładnie tak samo. Czyli bardzo otwarcie”.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Z Krzysztofem Skórzyńskim, dziennikarzem, synem, mężem i tatą rozmawia Małgorzata Bilska.
Małgorzata Bilska: Co w Kościele robi nudny katolik? Nie jest ci tu aby nudno?
Krzysztof Skórzyński: Nie. Wiem, że pijesz do hasła, którym sam siebie często opisuję. Chciałbym uświadomić w ten sposób ludziom, że w rzeczywistości Kościoła nie funkcjonują tylko ludzie po wielkim nawróceniu. Jestem typem zupełnie normalnego katolika, który został wychowany w wierze. W niej wyrastałem. Miałem momenty słabości, ale nigdy nie odszedłem od Kościoła.
Czyżby młodzieńcze zauroczenie…?
U mnie młodość była okresem bardzo żywej wiary – związanej z pielgrzymkami, wspólnotami. Przechodziłem przez nie bardzo szybko i rezygnowałem.
Ministrantem byłeś?
Pewnie. I lektorem.
Długo?
15 lat. Mam już kawałek stażu. Ze wspólnotami zaś miałem problem, bo ja generalnie nie mam potrzeby wspólnotowości.
Czytaj także:
“Alleluja i do tyłu” – jak doktor Kościoła zmieniła życie Marcina Jakimowicza
A jakieś duszpasterstwa?
Próbowałem być przez chwilę w duszpasterstwie akademickim, co skończyło się taką samą klęską, jak chwilowa przygoda z oazą. Kiedyś nawet poszedłem na spotkania Odnowy w Duchu Świętym, bo była tam dziewczyna, która mi się podobała. Na 3 spotkaniach wytrzymałem.
Jakiekolwiek wspólnotowe przeżywanie czegokolwiek jest mi niestety obce. Walczyłem z tym, ale po latach musiałem się pogodzić. Jeżeli chodzi o sferę duchową, jestem ogromnym indywidualistą.
Coś mi się nie zgadza.
Rozjeżdża? Gdzie?
Indywidualista? I nudny? Nudny jest konformizm.
Nie no sorry, poczekaj. Sformułowanie, którego użyłem w wywiadzie, że jestem nudnym katolikiem…
W co najmniej dwóch.
Jest prowokacyjne! Po prostu nie jestem gościem, na którego grom z jasnego nieba zrzucił łaskę nawrócenia. Moja wiara jest wyniesiona z domu. Jest – w jakimś sensie – „ludyczna”, ale nie przaśna. Dziś takiej wiary uczę swoje dzieciaki. Ale chcę zaznaczyć, że moja wiara jest bardzo świadoma.
To znaczy…?
Ważne jest bycie sobą w Kościele. Uczymy się wiary, szukamy jej non stop. Dzięki temu się rozwijamy. Wiesz, kiedy najczęściej się zastanawiam, czy Pan Bóg istnieje? Jak jestem w Kościele. Na przykład w czasie przeistoczenia myślę: Panie Boże, weź mi teraz pokaż, że jesteś. Jakoś mi nigdy nie pokazał w taki sposób, żeby to był jasny sygnał.
Nie dostałem „kijem” w tył głowy, ale chwilę potem dostawałem miliard innych znaków. Interpretowałem to tak: Pytanie w czasie przeistoczenia było niepokorne, bo natychmiast żądałem znaku. Pan Bóg mówi: „Nie, stary. Nie teraz. Ja ci go dam, tylko go dostrzeż”. I dostrzegłem. Wiele razy. Czy stawianie sobie pytania o istnienie Boga jest grzechem? Nie. Im częściej je sobie zadajemy, w różnych okolicznościach, tym bardziej jesteśmy Go ciekawi.
Czasem spieram się o to z żoną, bo ona uznaje, że w kwestiach wiary coś po prostu jest. Ja wierzę, że jest, co nie znaczy, że nie zastanawiam się: Jakie jest, gdzie jest dokładnie, czy na 100 procent jest takie, jak sobie wyobrażam.
Kłócicie się czasami?
Tak.
Marcin Jakimowicz mówi, że trudno mu się modlić wspólnie z żoną, bo to najbardziej intymna czynność.
Ja też nie potrafię. Mamy w kościele takie małżeństwo, niewiele starsi ode mnie. Zawsze przychodzą przed mszą, trzymają się za ręce, razem się modlą. Ja im autentycznie zazdroszczę, bo nie potrafiłbym… To byłoby tak bardzo wbrew mnie, mojej osobowości i temu, jak przeżywam wiarę, że nie byłoby naturalne. Po prostu byłoby nudne.
(Śmiech)
Nie wiem, czy byłoby nudne!
Teraz ja troszkę prowokuję.
Czuję. Byłoby nie moje, no…
Ale pielgrzymki były twoje!
Były bardzo moje.
Nie są wspólnotowe?
Są. Ale ja zawsze szedłem z boku (śmiech). Potem zostałem porządkowym, czyli mogłem już legalnie iść z boku. A w międzyczasie byłem „muzycznym”, który grał na gitarze. Miałem więc swoje dwa metry kwadratowe i nikt mi nie przeszkadzał.
Czytaj także:
Franciszek do biskupów: Świeccy nie są naszymi parobkami ani naszymi pracownikami
Wracając do katolików kulturowych – Benedykt XVI pisze, że wiara bierze się ze słuchania słowa, pochodzi od wspólnoty.
Świetny papież.
Każdy katolik jest zatem kulturowy. Jak to jest u ciebie? Przyjąłeś wiarę od rodziców…
Z mlekiem matki.
(śmiech) Teraz przekazujesz ją swoim dzieciom. Jak widzisz różnice pokoleniowe z tej perspektywy?
Dzieciaki są małe – Antek ma 9 lat, Hela – 7, a trzecie ma 1,5 roku. Ją najbardziej interesuje posadzka w kościele, na której może skakać. Starsze w kościele kiedyś się nudziły. Antek był już 6-latkiem, powinien stać frontem do ołtarza, a nie patrzeć na sznurówki i modlić się o koniec mszy. Aż coś zaskoczyło.
Rodzic nie może przegapić chwili, gdy msza i paciorek stają się dla dziecka istotne, nie są tylko rytuałem. Silnym doświadczeniem była dla nich śmierć babci. Drugim ważnym momentem był ten, gdy syn został ministrantem. Ksiądz Maciek ode mnie z parafii, który opiekuje się ministrantami, spytał, czy chce nim być. Antek miał 7 lat, był rok przed I Komunią i raczej krępował się otoczenia. To go ośmieliło. Dzisiaj jest bardzo aktywny. Mój parafialny kościół ma dla dzieci dużą ofertę.
Co ma dla dziewczynek?
Córka w scholi śpiewa! Nie dosięga do mikrofonu, bo jest mikrutka, była wcześniakiem. Śpiewa do statywu – ale śpiewa! Cieszy się na maksa.
Masz jakieś drżenia, obawy, jak to się zmieni, gdy nadejdzie okres dojrzewania? Z nim – trudniejsze pytania?
Trudnych pytań się nie boję. Sam zadawałem ich mnóstwo. Miałem ogromne szczęście wyrastać w domu, w którym o sprawach wiary i o sprawach seksu rozmawiało się dokładnie tak samo. Czyli bardzo otwarcie.
Łał. Rozmawiałeś z mamą czy z tatą?
No łał. I z mamą, i z tatą. To ogromne osiągnięcie rodziców, że o ważnych sprawach związanych z wiarą nie dowiadywałem się od katechety, tylko od nich. O ważnych sprawach związanych z seksem nie dowiadywałem się od kolegów (nie było internetu), a od rodziców.
Miałeś jedno źródło poznania.
Rodzice są w moich oczach bardzo wiarygodnymi ludźmi. Są spójni w tym, jak mnie wychowywali.
Byli autorytetami w obu dziedzinach?
Nie czułem niespójności. Wiedziałem, że jak porozmawiamy o Bożym Narodzeniu, Panu Jezusie i Trzech Królach, to otrzymam szczerą, precyzyjną i uczciwą odpowiedź. Ale na pytanie o to, czy wiek 14 lat jest dobry na to, żeby uprawiać seks, też taką dostanę.
Tata by usiadł i mi tłumaczył, że jeszcze nie. Mówię to oczywiście na poziomie hipotetycznym. Pytań moich dzieci absolutnie się nie boję.
Masz stabilne, wielopokoleniowe doświadczenie wiary.
Ale nie – nieciekawe…
Kościół jest dziś mocno krytykowany. Co cię w nim trzyma?
Znam ludzi, którzy szukają fajnych księży i mówią im – gdyby wszyscy księża w Kościele byli tacy, jak wy… To ja bym do kościoła chodził. Albo Janek, Zdzisiek – dlaczego cały Kościół nie jest taki, jak ty! No właśnie. Gdyby cały Kościół był taki jak on, inni przestaliby do niego chodzić. Bo byłby „za fajny”.
Ja mam fantastycznych księży u siebie w parafii. Proboszcz Krzysztof, wikary – Maciek, są fantastycznymi ludźmi. Niedawno był u nas diakon Janek, z którym się zaprzyjaźniliśmy. Mam szczęście do spotykania świetnych ludzi – w swojej parafii. Co jest rzadkie, bo na parafię jest się skazanym. Ja się w swojej nie męczę, uwielbiam ją. Jeżeli ktoś się męczy w swojej parafii, to zapraszam do mojej (śmiech).
Zazdrość no. Super rodzice. Super też parafia…
Ale przeprowadzałem się i nie wszystkie parafie były fajne. Zawsze namawiam ludzi, którzy ocierają się jakoś o Kościół, żeby autentycznie szukali w nim miejsca dla siebie. Nie zawsze się odnajdę w swojej parafii, wspólnocie, czasem trzeba pokonać pewną drogę. Wiem jedno. W Kościele na pewno nie jest nudno.
Czytaj także:
Duża zmiana. Świecki dziennikarz będzie zarządzał watykańskimi mediami