Rozpoczynam naukę nowych kształtów. W tym momencie naprawdę czuję się jak dziecko. Myślę, że przydałby mi się śliniak. A podobno z niego już wyrosłam?
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Do niedawna inaczej rozumiałam powiedzenie „jemy oczami”. Wizyta w restauracji „Different” zmieniła jednak „spojrzenie” na to, co codziennie jem i piję. Teraz zanim cokolwiek wezmę do ust, staram się powąchać, zastanowić nad kształtem, smakiem. Celebruję posiłek i czerpię z tego ogromną radość.
„Niewidzialna” restauracja w samym sercu Warszawy zabrała mnie w podróż. Przewodnikami byli niewidomi kelnerzy. Zapraszam was do odbycia niezapomnianej wycieczki razem ze mną.
“Different”. Ciemno wszędzie
Przyjeżdżam do restauracji. Czuję podekscytowanie, ale i nutkę niepewności. Co będzie dalej, czy poradzę sobie z jedzeniem w ciemności? Gdy pojawiają się takie myśli, sama się z nich śmieję. Jak można zastanawiać się nad takimi banalnymi czynnościami? Wchodzę po kolejnych schodach, by dotrzeć na miejsce.
Muszę przyznać, że organizacja samej restauracji już jest nietuzinkowa. Wcześniej dokonałam rezerwacji. Bez niej trudno, prosto z ulicy, dostać się na kolację. Sympatyczna pani wita mnie w holu. Doprecyzowuję wariant posiłku. Do wyboru są trzy: wegetariański, rybny i mięsny. Zapytana, jakich potraw nie lubię, zdecydowanie wymieniam zupę grzybową i pieczarki. W zasadzie nie jestem na nic uczulona. Manager lokalu telefonicznie informuje naszego „przewodnika”, że goście są już obecni.
Jeszcze mam okazję umyć ręce. W ciemności jedzenie może być trudne – trzeba będzie ich używać? Serce bije coraz mocniej. Do mroku trzeba będzie przywyknąć. Nie ma odwrotu. Wychodzi po nas kelner. Dla poczucia pewności i wsparcia wzięłam osobę towarzyszącą za rękę. Trudno mi nieraz poprosić kogoś o pomoc, ale teraz wiem, że taki gest dodaje odwagi, ale i pozwala doświadczyć obecności drugiego człowieka.
Czuję, że po przekroczeniu otwartych drzwi wkroczę do innego świata, którego nie znam. Szuram butami w oczekiwaniu na jakąś przeszkodę. Całe szczęście trzymam się na nogach. Teraz najważniejsze to dotrzeć do stolika. Radzę sobie całkiem nieźle. Wymachując rękami, szukam krzesła. Próbuję je lekko odsunąć i dokonać wielkiego wydarzenia, jakim jest siedzenie na nim.
Czytaj także:
Chiara Amirante: Miałam być niewidoma, a jestem zdrowa [nasz wywiad]
Upaćkani, ale szczęśliwi
Muzyka, która rozlega się w tle jest cicha i nienatarczywa. Przynosi mi spokój i odprężenie. Po pewnym czasie, drogą prób i błędów, odnajduję sztućce. Dobrze, że są, przydadzą się. Uspokajam samą siebie, że nie powinnam czuć żadnego dyskomfortu, bo najwyżej będę jeść palcami. Uff, dobrze, że nikt tego nie zauważy i nie zrobi mi zdjęcia.
Konwenanse i etykietę zostawiam w spokoju. Do kolacji domawiam alkohol, lubię czerwone wino. Zazwyczaj jest tak, że wznoszę toast i stukam się kieliszkiem z innymi osobami. W ciemności jednak wcale to nie jest takie łatwe. Mam wrażenie, że zamiast do kieliszka nalałam trunek w zupełnie inne miejsce. Częściowo na swoją nowo zakupioną na tę okazję sukienkę. Podejmuję jednak kolejną próbę. Udaje się. Danie, które otrzymuję, pachnie przyprawami. Widząc, co dosypuję do dań, nie miałam kłopotu z ich klasyfikacją. Teraz jest inaczej. Po kilku minutach zgaduję, że to chyba rozmaryn. Chociaż może i zioła prowansalskie?
Wszystko wokół jest czarne, nawet obrus rozłożony na stoliku. Rozpoczynam naukę nowych kształtów. W tym momencie naprawdę czuję się jak dziecko. Myślę, że przydałby mi się śliniak. A podobno z niego już wyrosłam? 🙂
Inne zmysły się wyostrzają
W takiej ciszy wyraźnie słyszę kroki kelnera, brzdęk zastawy stołowej. Te podstawowe czynności nabierają dla mnie zupełnie innego sensu. Zdaję sobie sprawę, że nalanie z dzbanka wody z miętą i cytryną do szklanki to też nie najprostsza czynność. Starałam się nie rozlać przy tym niczego. Nie wiedziałam, że podczas kolacji będę tak skupiona na każdej czynności.
Krewetka, ziemniaki, truskawka czy kawałeczek melona nabierają zupełnie innego smaku. Odkrywam je na nowo. Badam palcami nowe kształty, wącham. W rękach trzymam marchewkę. Rozpoczynam podróż w świat zmysłów. Biorę osobę towarzyszącą za rękę, dopiero po chwili orientuję się, że przed chwilą właśnie palcami jadłam posiłek. Nieważne.
I chociaż w dzieciństwie mama często powtarzała, że nie można jeść rękami, to jednak tu zjedzenie przeze mnie deseru lodowego dłońmi stało się dopuszczalne i nikt mnie za to nie zganił. Przypominam sobie z dzieciństwa, jak właśnie palcami jadłam musującą oranżadę z torebki. Oblizywałam kolejne palce, by pomarańczowy proszek szybciej przylgnął do każdego z nich.
Prawie półtorej godziny mija jak kilka minut. Dochodzą do mnie głosy innych ludzi, ale gwar ich rozmów nie przeszkadza mi tak bardzo. Ten szept nawet jest kojący dla moich uszu. Podczas kolacji zmieniają się role, okazuje się, że to ja potrzebuję obecności i pomocy osoby niewidomej, by po skończonej kolacji udać się na zewnątrz. Stałam się bezbronna jak dziecko, któremu wskazuje się kierunek drogi, którą ma dalej kroczyć. Dzięki temu mogłam się skupić na własnych doznaniach i docenić wartości, które być może nie zawsze byłam w stanie dostrzec oczami. Ta ciemność, którą próbowałam oswoić, stała się moją przyjaciółką, dzięki której łatwiej dostrzegam światło dnia i codziennych spraw.
By to poczuć, musiałam wejść w głęboką ciemność.
Czytaj także:
Warszawa nie zawiodła. Tłumy na koncercie niewidomego Igora!
Czytaj także:
„Beethoven z Murzasichla”. Opowieść o Grzegorzu Płonce – niepełnosprawnym, genialnym pianiście