Czasem w małżeństwie rozmawiamy jak dorośli, ale niekiedy odzywa się ktoś znacznie mniejszy, jakby z innej czasoprzestrzeni. Im mniej przekaz jest zrozumiały, im bardziej emocjonalny i trudny do wysłuchania, tym większe szanse, że do głosu dochodzi wewnętrzne dziecko kogoś z nas. Jeśli chcemy dojrzewać, potrzebujemy uczyć się te głosy rozpoznawać.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Mój mąż któregoś wieczoru źle się czuł. W końcu przyznał, że to po ciastku z kremem – one zaś szkodzą mu, od kiedy pamiętam. Byliśmy na obiedzie u jego rodziców i dojadł po naszej córce, „żeby się nie zmarnowało”. I powiedział mi z goryczą: „Zawsze muszę po wszystkich dojadać”. Jasne, że nie było to zdanie dorosłej osoby, która przecież już od dawna nie „musi” w odżywaniu kierować się niczyimi odgórnymi wskazówkami. Mówił do mnie chłopiec, który w tradycyjnym polskim domu czasów PRL-u nie mógł wstać od stołu, dopóki talerz nie był czysty.
Dziecko w nas
Nosimy w sobie wiele zapisów z dzieciństwa. Te wspierające dodają nam skrzydeł; większość ludzi nosi w sobie jednak też dziecko, które czegoś bardzo potrzebnego nie dostało. Mogła to być akceptacja, obecność, poczucie bezpieczeństwa czy jeszcze coś innego. Dla niektórych mógł tym być zdrowy rozsądek i wsłuchanie w potrzeby zamiast nadopiekuńczości, dla jeszcze kogoś – granice, bo ich brak też wyraża niedostatek troski.
Dziecko w nas zatrzymuje w sobie te deficyty i w dorosłości nie przestaje o nich opowiadać na rozmaite sposoby. Szczególnie w małżeństwie, bo to w relacji bliskości i zależności ujawniamy intymne i poranione części siebie. I nie trzeba wierzyć w istnienie takiego poziomu psychicznego w nas, jakim jest wewnętrzne dziecko, by ono miało wpływ na to, co mówimy i robimy. Im bardziej zaprzeczamy jego istnieniu, tym bardziej próbuje dojść do głosu, a nam samym jest tym trudniej zrozumieć siebie i problemy, na jakie natrafiamy w budowaniu bliskich relacji.
To mała dziewczynka odzywa się w kobiecie, która mówi: „nigdy o mnie nie myślisz” albo „jestem dla ciebie nieważna”. Mimo że mąż tylko dzisiaj podjął sto decyzji, w których dobro żony i rodziny przedłożył ponad własne. Ona jednak poczuła się niezauważona, bo ma tyle pracy albo wspomniała, że źle się czuje, a on nie zareagował. To zapomniana dziewczynka, dla której potrzeb kiedyś nie było miejsca, strzela focha, obraża się i krzyczy. Gdyby dane jej było wzrastać w klimacie uważności dla potrzeb i miejsca dla uczuć, umiałaby dziś powiedzieć: „Potrzebuję się przytulić”. Umiałaby też zorganizować sobie wolny dzień albo poprosić o pomoc. Tymczasem dziecko w niej czeka na opiekuna, który troskliwie się nią zajmie. Czy mąż to potrafi? Niekoniecznie.
Podobnie mały chłopiec woła w mężczyźnie, domagając się szacunku (jeśli w dzieciństwie go zabrakło) albo odmienianego przez wszystkie przypadki uznania dla jego zasług. Chłopiec może narzekać, że nie ma na nic czasu, że stracił swoje marzenia. Może też w pracoholicznych ciągach próbować zasłużyć na miłość ojca, który całe życie także przepracował.
Dojrzewamy razem
Choć wiadomo, że udana więź może powstać z udziałem dwojga dojrzałych ludzi, naprawdę byłoby złudzeniem oczekiwać, że tych połamanych i biednych światów własnego dzieciństwa nie wniesiemy do domu i że nie będą w nim z nami na co dzień. Pobieramy się jako ludzie niedojrzali i dojrzewamy razem, czyli uczymy się obchodzić z rozmaitymi kruchymi i zranionymi częściami siebie, by mogły zdrowieć i się rozwijać.
Dlatego zamiast surowości dla naszych wewnętrznych dzieci – wolę drogę, na której odnosimy się do nich z empatią. Tak w sobie, jak w drugim. Jeśli w sobie stłamsisz dziecko, które nadal płacze za akceptacją, bliskością czy wolnością, równie okrutnie potraktujesz je w mężu czy żonie.
Nie prawiłam mojemu mężowi kazań („po co to ciastko jadłeś, skoro wiedziałeś, jak się będziesz czuł?”), tylko zapytałam go: „Chyba jest ci strasznie przykro, że zawsze musiałeś dojadać?”, by mógł poczuć dla siebie współczucie zamiast złości. Wierzę, że dosłyszenie w drugim opuszczonego dziecka jest częścią nauki siebie nawzajem – i przyjmowania siebie z tym, co silne, jak i z tym, co połamane.
Czytaj także:
Publiczna krytyka współmałżonka. Wiesz, że to przemoc?
Czytaj także:
Samodyscyplina – wyraz miłości czy autoagresji?
Czytaj także:
A czy ty masz i znasz swój język familijny?