separateurCreated with Sketch.

Miła i grzeczna czy silna i odważna? Jak odnaleźć siebie prawdziwą? [wywiad]

KOBIETA
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Jako kobiety mamy tendencję do ufania bardziej temu, co mamy w głowie i co nam podpowiada nasza imaginacja, a nie temu, co się dzieje realnie – mówi Monika Chochla, psycholog, trener i mama.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.


Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Magdalena Rączka: Kiedy sobie myślę o współczesnych kobietach, to mam taki obraz: rodzimy dzieci, w kryzysowych sytuacjach potrafimy dokonać niemożliwego, jesteśmy bardzo oddane rodzinie. Ale jak przychodzi do myślenia o nas samych, bardzo często usuwamy się w cień. Dlaczego jesteśmy w stanie być dla innych w 100%, a dla siebie niekoniecznie?

Monika Chochla*: My przede wszystkim nie jesteśmy nauczone tego, by myśleć o sobie. Cała kultura wychowywania dziewczynek kształtuje nas na miłe, skromne, grzeczne, ułożone i realizujące oczekiwania całego świata, tylko nie swoje. Bardzo wiele dziewczyn dopiero kiedy dojrzewa i staje się kobietami, pierwszy raz się mierzy z pytaniem: czego ja tak naprawdę chcę? Ale to, że to pytanie się pojawia, nie oznacza, że są gotowe za nim pójść, bo do tego jeszcze trzeba odwagi.

 

Skąd więc brać odwagę?

Taka odwaga bierze się z mocnego, ugruntowanego poczucia własnej wartości. Jest z tym ogromny problem. Przekonujemy siebie, że jesteśmy niewystarczająco dobre, mądre, zdolne, kreatywne, żeby pokazać światu coś własnego czy żeby podjąć własną decyzję i za nią pójść.

Czasami to taka decyzja, która jest w opozycji do reszty świata, rad rodziców, męża, oczekiwań koleżanek czy stereotypów, które panują w naszej kulturze, np. że matka powinna być z dziećmi w domu, albo koniecznie musi iść do pracy po skończonym macierzyńskim. Czasem jest też tak, że wygodniej jest skupić się na czyichś potrzebach niż na swoich. Mamy wtedy takie wrażenie, że jesteśmy potrzebne i niezastąpione i to nas może też sztucznie dowartościowywać.

Nie zawsze jest tak, że z miłości poświęcasz się dla innych ludzi. Czasem poświęcasz się z miłości do siebie, żeby ktoś to docenił, pochwalił. Tak może być, jeśli sama nie jesteś przekonana o tym, że bez względu na to, czy bardziej myślisz o innych czy o sobie, to i tak jesteś tak samo wartościową osobą. Jeśli nie masz tego przekonania w głowie, to choćbyś cały świat „zbawiła”, to dalej będziesz nieszczęśliwa.

 

Jak pracować nad poczuciem własnej wartości? Czy nie jest już za późno?

Warto na początku uczyć się oddzielać własną wartość od tego, jak inni odbierają to, co robimy: naszą pracę, produkty, decyzje, jakie podejmujemy. Zamiast przejmować się tym, co ludzie powiedzą, możemy wtedy skupić się na pielęgnowaniu przekonania, że jesteśmy „wystarczająco dobre”.

Trafnie opisuje to dr Brene Brown w swojej teorii związanej z wrażliwością, wstydem i odwagą. Im więcej w nas przekonania, że nie zasługujemy na czyjąś miłość, uwagę lub szacunek, bo popełniłyśmy błąd lub nie spełniłyśmy jakiegoś standardu, tym więcej pojawia się wstydu.

Brene Brown definiuje go jako „niezwykle bolesne uczucie lub przeświadczenie, że posiadamy skazę, która sprawia, że nie zasługujemy na miłość lub przynależność”. Widzę to szczególnie w pracy z kobietami. Żyjąc w ciągłej presji, że musimy być perfekcyjne w każdej dziedzinie, jakiej się nie dotkniemy, nie dając sobie prawa do błędu, robimy sobie bardzo dużą krzywdę. To tak naprawdę sprawia, że dopada nas jeszcze większy wstyd i mocniej jesteśmy przekonane, że ciągle jesteśmy niewystarczające.

 

Jak poradzić sobie z tymi przekonaniami, które są w naszej głowie i rzucają się cieniem na wszystko, co robimy i nie pozwalają w pełni wykorzystywać naszego potencjału?

Podczas pracy z  kobietami widzę, że dla wielu z nich odkryciem jest pewne pytanie z Racjonalnej Terapii Zachowania – czy ta myśl jest oparta na faktach? To jest o tyle trudne, że my czasem nie potrafimy odróżnić faktów od naszych wyobrażeń i interpretacji. Tu może pomóc coś, co terapeuci nazywają „testem kamery” – w danej sytuacji wyobrażam sobie, że jest kamera, która ją zarejestrowała i faktem staje się to, co rzeczywiście ta kamera nagrała. Kamera nagrywa słowa, które padły, zachowania, to, że ktoś na mnie popatrzył, ale już nie nagrywa tego, że ktoś pomyślał o mnie, że jestem głupia albo mój pomysł się na pewno nie sprawdzi.

Fakty to są rzeczy, których możemy dotknąć, zmierzyć i zbadać. Ale fakty dają nam też mocne osadzenie w rzeczywistości. Jesteśmy mistrzyniami wyobraźni – potrafimy z niej wspaniale korzystać, ale też potrafimy sobie bardzo zaszkodzić. Jako kobiety mamy tendencję do ufania bardziej temu, co mamy w głowie i co nam podpowiada nasza imaginacja, a nie temu, co się dzieje realnie.

 

Co jeszcze możemy zrobić?

Dobrze mieć kogoś, kto będzie nas w tym procesie zmiany wspierał, będzie nam ciągle przypominał o tym, co już udało nam się zrobić. Dużo kobiet też praktykuje spisywanie swoich sukcesów – w zeszycie lub w formie małych kolorowych karteczek wrzucanych do słoika. Celem jest to, żeby mieć w jednym miejscu zebrane wszystkie swoje dotychczasowe osiągnięcia i rzeczy, które uznaję za sukces. Trzeba pamiętać, że sukces to jest coś, co tylko i wyłącznie ja uznaję za sukces – może to być upieczenie bezy albo wyjście na pierwszy samodzielny spacer z noworodkiem.

To ma być coś, do czego możemy sięgać, jak mamy gorszy moment, żeby zobaczyć, że to nie jest tak, że nic nie osiągnęłam. Patrząc na listę swoich osiągnięć, nie możesz temu zaprzeczyć. W konkretnej trudnej sytuacji może też pomóc spisanie z jednej strony kartki myśli, które w danej chwili mnie wspierają, słów otuchy od przyjaciół lub faktów przemawiających na moją korzyść. Po drugiej stronie zaś trzeba spisać te myśli, które mnie ograniczają i najpierw je sprawdzić pytaniem: czy to jest oparte na faktach? Potem pozostaje podjąć decyzję, którym myślom chcę bardziej zaufać.

 

Pamiętam, jak Kamila Rowińska opowiadała anegdotę o swojej pracy z dentystami, którzy dostali propozycję doszkalania się w Stanach Zjednoczonych. Mężczyźni już zaczęli się pakować, na co kobiety pokornie odpowiedziały: jedźcie, my tu na was poczekamy. Przyznaję, że czasem zazdroszczę mężczyznom, że idą po swoje. Myślę, że w dużej mierze mają łatwiej niż my.

Trudno mi wypowiadać się za wszystkich mężczyzn. Znam takich, którzy mają bardzo dużą wrażliwość i tak samo przeżywają swoje błędy i porażki jak my. Tak jak mówiłam, kwestia wychowywania dziewczynek jest bardzo znacząca. Jesteśmy chwalone za to, że mamy śliczne gumeczki, piękne kucyki i ładne sukienki, chłopcy chwaleni są za to, że dobrze ułożyli klocki. Już na tym poziomie możemy zobaczyć różnicę. Więc jeżeli jest tak, że ty całe życie jesteś przekonana o tym, że np. to jak wyglądasz świadczy o tym, ile jesteś warta i od tego zależy czy ktoś się tobą zainteresuje, to masz zupełnie inne przekonanie o swoich kompetencjach.

Dziewczynki są rzadziej chwalone i doceniane za swoje kompetencje, chłopcy są chwaleni za to, co potrafią. Dzięki temu na pewno im łatwiej. Niestety, cały czas zarabiamy mniej niż mężczyźni, mamy trudniej z awansami. Często też kobiety kobietom podkładają kłody pod nogi. Jeśli jesteś taką kobietą, która chce mieć dzieci i jednocześnie robić karierę, to wszyscy się pukają w czoło. A jak urodzisz trzecie dziecko, to jesteś skreślona na rynku pracy.

 

Czy w takim razie tak popularne dziś hasło jak „girl power” w ogóle ma rację bytu?

Powstaje teraz mnóstwo ruchów, które wspierają kobiety np. w zakresie zawodowym. Jesteśmy też dużo bardziej świadome – jest nam dużo łatwiej w dobie internetu znaleźć inne wzorce niż te, które się miało w domu. Wychodzimy z naszych wiosek, miasteczek i rodzin, różnych zaścianków umysłowych, mentalnych i emocjonalnych, w jakich tkwiłyśmy. Z drugiej strony, jest trudniej, ponieważ mamy dużo więcej presji i oczekiwań, które są na nas nakładane. To jest jeden z wymiarów wstydu, gdzie nas bardzo łatwo można zranić i dobić.

To, że chcemy być perfekcyjne w każdej dziedzinie życia – internet nam pokazuje, że przecież się da. Wszystkie celebrytki tydzień po porodzie już są aktywne, a ciebie nadal wszystko boli i nie masz siły, więc jesteś dziwna. „Girl power” ma sens i jest potrzebne, choć mamy tu jeszcze dużo do zrobienia.

 

Co ze strachem? Czy to nie on nas najbardziej blokuje przed działaniem, podjęciem własnej decyzji? Strach przed tym, co powiedzą inni, strach przed porażką…

Można się bać porażki, tego, co ludzie powiedzą, można się bać sukcesu. Ale tak naprawdę jest to lęk przed zmianą. Niezależnie od tego czy pójdzie dobrze, czy pójdzie źle, czy zrealizuję swój cel, czy nie, to zawsze jest to zmiana w stosunku do tego, co jest teraz. Zawsze muszę wyjść ze swojego świata, który już dobrze znam, schematów, rutyny. Czasem też musi mi się zmienić obraz siebie.

 

Da się ten strach jakoś oswoić?

Kluczowe jest to, żeby sobie na niego pozwolić, przyznać, że on istnieje, nie uciekać przed nim. Dać sobie prawo do tego, że jak dzieje się zmiana, to jest naturalne, że się boimy. W zależności od tego kim jesteś, różne metody mogą ci pomóc. Są osoby, którym pomaga wyobrażenie sobie najczarniejszego scenariusza – jeśli on się wydarzy, to co ja wtedy zrobię. To mi daje jakieś poczucie kontroli i się wtedy już mniej boję.

Ale są ludzie, którzy myślą w kategoriach – co się fajnego może wydarzyć. Ok, boję się, ale dlaczego w to wchodzę, jakie będą korzyści z tego, co jest dla mnie ważne? Wtedy skupiam się na tych plusach. Bardzo ważne jest też, żeby siebie samego wspierać. Czy jak twoje dziecko lub twój mąż czegoś boi, to dobijasz go jeszcze mówiąc: ale głupi jesteś, po co się na to zdecydowałeś? Nie, jesteś wtedy przy tej osobie, przytulasz ją, wspierasz, przypominasz dobre rzeczy, które zrobiła już w życiu, zapewniasz o jej wartości. Tak samo trzeba mówić do siebie.

 

Czy kiedykolwiek pozbędziemy się strachu przed zmianą?

Przez tyle tysięcy lat nam się nie udało jako gatunkowi ludzkiemu, więc marne szanse (śmiech). Strach jest nam potrzebny – jakbyśmy się nie bali, nie przetrwalibyśmy jako gatunek. Strach nie zniknie, trzeba się z nim zaprzyjaźnić, a przynajmniej oswoić z jego obecnością. I działać.

 

*Monika Chochla kobieta, żona, mama, psycholog, trener i coach. W pracy z ludźmi najbardziej kręci ją błysk w oku oznaczający, że ktoś właśnie odkrył w sobie moc i siłę do pełniejszego życia. Od pięciu lat prowadzi własną firmę, a inspiracje płynące z odważnego życia spisuje na swoim blogu.



Czytaj także:
Duchowość mężczyzny i kobiety. Czy wierzymy inaczej?



Czytaj także:
Jak w świecie kobiet mężczyźni mogą odnaleźć swoją tożsamość?


UWAŻNOŚĆ
Czytaj także:
Słownik Kobiet: Uważność

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Tags:
Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

 

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!