Bardzo lubię obserwować życie misjonarzy. To, jacy są tutaj, w ojczyźnie, gdy przyjadą na kilka tygodni wakacji, oraz jacy są tam: u siebie, na misji. Okazuje się, że taka obserwacja może przynieść zupełnie zaskakujące wyniki. I zainspirować do działania.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Przy szosie prowadzącej z papuaskiego Mount Hagen do Mondop Józek zatrzymuje na chwilę auto. Akurat na poboczu siedzą jakieś panie. Chwyta leżący na desce rozdzielczej czarny portfel i odwracając się na chwilę w naszą stronę, rzuca pośpiesznie:
– Kupię nam trochę warzyw na dziś do obiadu.
– A my też możemy wyjść? – wołam za michalitą, który nie tak dawno zamykał szyby swojego auta, gdy przejeżdżaliśmy przez wioski nie jego „łan toku” (tłumacząc na nasze: wioski nie spokrewnione), aby czasem coś nam się nie stało.
– Tak, tu jest bezpiecznie. Jak chcesz sobie porobić zdjęcia, możesz wychodzić.
Posłuszny zaproszeniu otwieram z wesołością drzwi auta, prędko wyskakując. Przy każdej z siedzących przy szosie kobiet widać, czym konkretnie każda z nich handluje. Jedna ma buraki, druga cebulę. Trzecia ustawione przed sobą w piramidę (chyba z nudów) kopczyki ziemniaków. Ostatnia zaś sprzedaje bułaj, rosnącą na palmach używkę. Podawaną do ust wraz ze sproszkowaną muszlą. Prócz tego na stoliku u niej widzę pojedynczy but. Ewidentnie używany. I prawdopodobnie gdzieś znaleziony.
– A to co? – dopytuję robiącego cały czas za przewodnika Józka.
– But.
– Dzięki. Nie zauważyłbym…
– No, ale o co ci chodzi?
– Pani handluje pojedynczym butem? – nie dowierzam.
– Tak, widzisz w tym jakiś problem?
– No, na przykład w tym, że nigdzie nie widać drugiego. Do pary.
– Bo prawdopodobnie go nie ma – racjonalizm Józka jest momentami wręcz powalający.
– Czyli chcesz mi powiedzieć, że ta pani handluje w tej chwili trekkingowym butem górskim, sztuk jedna, tak?
– Dokładnie. Wiesz, ilu Papuasów ma takiego buta?
– Nie mam pojęcia.
– Ja też nie. Ale na pewno garstka. To zawsze więc jakiś splendor.
Bitwa o ziemniaki
Nie zdążam wyjść z podziwu tego, jak głęboko w tutejszą mentalność i rzeczywistość pojmowania niektórych spraw udało się już zagłębić Józkowi przez te lata misji na Papui, gdy naraz słyszę krzyk.
– Nau yu mast bai olgeta! – to jedna ze sprzedających pań wykrzykuje w niebogłosy.
Chyba poszło o moją koleżankę, Magdę, która – jak się okazuje – także opuściła z ciekawości nasze auto. I chyba zaczęła robić zdjęcia handlującym przekupkom. Po chwili stajemy się świadkami dość głośnej wymiany zdań między siedzącą przed kopczykami ziemniaków panią a naszym Józkiem.
– Isi Isi… Bilong wanem yu askim em long baim olgeta poteito? – zdaje się uspokajająco wyjaśnić całą sytuację Józek.
– Bikos nogat wanpela man bai i kisim! – pani jest wyraźnie zdenerwowana. Mówi bardzo szybko, mocno akcentując kolejne sylaby.
– Bilong wanem? – oczy Józka są coraz większe. Chyba sam jest zdziwiony tą konwersacją.
– Yu no lukim? Kalapim ol! Dispela em meri. Yu tingim? – wykrzykuje kobieta wskazując palcem na Magdę.– O co idzie? – pytam wreszcie zakonnika.
– Nic takiego – uśmiecha się michalita. – Pani każe Magdzie wykupić wszystkie jej ziemniaki.
– A to niby z jakiego powodu? – oburza się stojąca obok mnie dziewczyna.
– Pani stwierdziła, że nikt ich teraz nie kupi.
– Ale co ja mam mieć z tym wspólnego?
– Przeskoczyłaś nad nimi.
Boża cierpliwość
Żebyście tylko zobaczyli minę tego michality. Żadnego oskarżenia, żalu, wstydu. Czysta radość. Uśmiech. Życzliwość. Ojciec Józef, misjonarz, żyje na Papui już kilkanaście lat. Wsiąkł w tutejszą atmosferę. Nie miał za bardzo wyjścia. Jeśli chciał mówić tym ludziom o Jezusie, musiał wpierw przyjąć ich zasady gry. Bez oceniania. Bez oskarżania. Raczej z pokorą i… – no właśnie – uśmiechem. Nawet z tak po naszemu głupich przesądów, jak pogląd pani, że ziemniaki, nad którymi przeskoczy kobieta, nie nadają się już na sprzedaż.
Pewnie przy którejś okazji Józek wytłumaczy tej pani, jaka jest prawda z tym jej zabobonem. Póki co jedynie się uśmiechnął. Bo jest pewny tego, w co wierzy.
Mam wrażenie, że to właśnie ta wiara daje mu niewysłowioną cierpliwość do tych ludzi. Bez niej by tu nie wytrzymał. A póki co siedzi na Papui dalej.
Czytaj także:
Misjonarz, który przekształcił wysypisko w wioskę, kandydatem do Pokojowej Nagrody Nobla
Czytaj także:
My mamy zegarki, oni – czas. Świecka misjonarka i położna była na Madagaskarze
Czytaj także:
Jak skutecznie wspierać misje? Odpowiada misjonarz z Zambii