separateurCreated with Sketch.

Pokonała białaczkę i została „ulubioną pisarką Polek”. Rozmowa z Moniką Michalik

MONIKA MICHALIK
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Lekarz kazał mi modlić się do Boga i prosić, aby to był właśnie ten podtyp białaczki, który podejrzewano. Miałam prosić Boga o chorobę? Jakikolwiek podtyp by to był? – wspomina Monika Michalik.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Książka „Bądź moim marzeniem” to literacki debiut Moniki Michalik, laureatki konkursu „Jak zostać ulubioną pisarką Polek”. Autorka inspirowała się wydarzeniami z własnego życia. Tak jak główna bohaterka chorowała na nowotwór krwi. Książka opowiada o zmaganiach z chorobą i strachu, ale też o miłości, nadziei i bliskości. Nam Monika Michalik opowiada o zmaganiach z białaczką, a także o tym, jak pomogła jej wiara w Boga.

 

Marta Brzezińska-Waleszczyk: Jak zostaje się ulubioną pisarką Polek?

Monika Michalik: Trudne pytanie (śmiech)! To, czy jestem ulubioną pisarką Polek pewnie będzie rozstrzygało się jeszcze długo, ale bardzo bym tego chciała. Zostałam laureatką konkursu Wydawnictwa Znak. Czuję się doceniona przez czytelniczki, a podjęcie współpracy ze Znakiem to dla mnie cenne doświadczenie, z którego jestem dumna.

 

„Miał być urlop życia, a na wyczekane wakacje trafiłam do szpitala”

Literatura stała się dla pani ucieczką od choroby. Co pani poczuła, kiedy dowiedziała się, że jest chora na białaczkę?

Zawsze wydawało mi się, że jeśli ktoś słyszy jakąś złą diagnozę, to jakoś spodziewa się jej, podskórnie przeczuwa, że coś jest nie tak, są sygnały. Tymczasem choroba spada na człowieka jak grom z jasnego nieba. Nie spodziewałam się jej, byłam zdrowa, czułam się świetnie. Zaczęłam słabnąć z dnia na dzień. Trafiłam do szpitala. Diagnoza nie dotarła do mnie od razu. Czułam, jakby postawiono przede mną grubą ścianę ze szkła. Gdzieś obok toczyło się normalne życie, ludzie szli do pracy, szkoły, a ja byłam po drugiej stronie szyby. Bezsilna.

Była frustracja, że pani plany legną w gruzach? W końcu jedną nogą była pani z rodziną na wakacjach.

Nie pamiętam złości, raczej bezsilność i niezrozumienie. Pojawiły się także pytania „dlaczego ja”. Przecież miało być tak pięknie. Miał być urlop życia, a tymczasem na wyczekane wakacje trafiłam do szpitala.

Szybko podjęła pani walkę o zdrowie, co dawało pani siły?

W ogóle nie brałam pod uwagę tego, że miałabym nie walczyć. Szukałam ratunku. Od początku wierzyłam, że się uda. Mobilizowała mnie rodzina, moja mama, mąż, a przede wszystkim córka, z którą miałyśmy lecieć na te wakacje. Mocno wierzyłam, że będzie dobrze, a lekarze i najbliżsi nie pozwalali mi tej wiary utracić. Powtarzali, że będzie dobrze. I udało się. A raczej udaje się każdego dnia, bo wciąż nie mam odwagi powiedzieć, że to już za mną, że jestem zdrowa, choć lekarze mówią, że tak właśnie jest. To wciąż jest z tyłu głowy i chyba zostanie na zawsze.

 

Monika Michalik: Wierzę, że mama wymodliła mój powrót do zdrowia

Jak w tej sytuacji odnalazła się pani rodzina? Jak powiedzieć o białaczce dziecku, które pakuje się na wakacje?

Córka miała wtedy 12 lat. Ciężko było przekazać diagnozę nie tylko jej, ale i pozostałym członkom rodziny. Nie potrafiłam nawet wypowiedzieć głośno nazwy choroby, powiedziałam jedynie, że prognozy są złe. Zapowiedziałam też, że jeśli się sprawdzą, to nie mam innego wyjścia, jak wziąć chorobę na klatę. Było mi ciężko, ale nie chciałam martwić najbliższych tym, że się poddaję, płaczę. Od początku miałam wolę walki, nie tylko ze względu na siebie, ale i na nich.

Pomogła pani wiara?

Na początku było trudno. Lekarz kazał mi modlić się do Boga i prosić, aby to był właśnie ten podtyp białaczki, który podejrzewano. Miałam prosić Boga o chorobę? Jakikolwiek podtyp by to był? Przecież ja cały czas wierzyłam, że lekarze się mylą i tak naprawdę jestem zdrowa. Potem, kiedy diagnoza się potwierdziła, ten sam lekarz powiedział, żebym podziękowała Bogu, że diagnoza jest taka, a nie inna. Mój podtyp oznaczał bardzo dobre rokowania. Ale mnie znowu było trudno. Dziękować? Za to, że jestem chora? Pomimo to, przez cały czas towarzyszyła mi modlitwa. To nie były gotowe formułki. Raczej własne słowa, wypływające z duszy. Rozmawiałam z Bogiem. Zwracałam się też do moich nieżyjących przodków, babci czy taty, prosiłam o pomoc, wstawiennictwo. Głęboko wierzę, że to moja mama wymodliła mój powrót do zdrowia. Lekarze dawali nadzieję, leczyli, krwiodawcy dzielili się krwią, ale modlitw, które zaniosła moja mama, nie sposób zliczyć. One nie mogły zostać niewysłuchane. Wierzę, że to mama uratowała mnie swoimi modlitwami.

Jak radziła sobie pani z fizycznymi zmianami podczas choroby? Było poczucie utraty kobiecości?

Czułam, jakby na ramionach siedziały mi dwie istotki. Jedna szeptała, że nieważne jak wyglądam, najważniejsze, żebym wyzdrowiała. I ten głos podtrzymywał mnie na duchu, pozwalał myśleć, że jak wypadną włosy, to wyrosną nowe, piękniejsze, zdrowsze. Ale z drugiej strony, czułam się stopniowo, po trosze odzierana z poczucia kobiecości, człowieczeństwa. Wciąż jednak powtarzałam sobie, że najważniejsze to wyzdrowieć, wrócić do domu.

 

„Nigdy nie zabrakło dla mnie krwi. Czuję się dłużniczką. Ale jak podziękować?”

„Sprzedała” pani swoją chorobę bohaterce książki – co miał na celu ten zabieg?

Pisanie towarzyszyło mi od zawsze. Kiedy zachorowałam, wiedziałam, że to również chcę opisać. Ale nie było łatwo. Każde zdanie okazywało się słabe, nie odzwierciedlało tego, co chcę powiedzieć. Zaczęłam więc pisać w trzeciej osobie, „sprzedałam” chorobę bohaterce i wtedy wyrzucanie z siebie emocji stało się łatwiejsze. Chciałam wyrzucić z siebie to, czego nie potrafiłam powiedzieć głośno. Szukałam pocieszenia w literaturze, książki, która pozwoli mi uwierzyć, że choroba nie jest wyrokiem. Każda kolejna, która wpadła mi w ręce, miała złe zakończenie. A ja takich nie chciałam. Szukałam blogów. Znalazłam wiele, ale większość z nich nagle się urywała. Nie było wiadomo, czy autor wyzdrowiał czy… nie mógł kontynuować pisania. Chciałam napisać coś, co pozwoli mi uporać się z własnymi emocjami, ale też da nadzieję, pocieszenie komuś w podobnej sytuacji. Choroby nie zawsze kończą się źle.

„Bądź moim marzeniem” nie jest kierowana tylko do chorych czytelników. Czy przez książkę chce też pani zwrócić uwagę na to, by ludzie regularnie się badali albo zostawali dawcami?

Kiedy potrzebowałam krwi, krwiodawcy byli na miejscu. Nigdy jej dla mnie nie zabrakło. Jestem już zdrowa, ale krwi oddawać nie mogę. Czuję się  dłużniczką. Nie wiem komu i jak podziękować, a chcę się odwdzięczyć. Mam nadzieję, że książką otworzę oczy czytelnikom, by docenili to, co mają. Ale też zachęcę ich, by dzieli się życiem. Chciałabym, by jak najwięcej osób oddawało krew, rejestrowało się w bazie dawców szpiku. Jeśli ktoś po lekturze zdecyduje się na ten krok, potraktuję to jako częściową spłatę mojego długu. Może wyzdrowiałam właśnie po to, by napisać książkę? Może Bóg wiedział, że zrobię to dobrze? Może to wszystko było po to, by nieść dobro dalej?

Chciała też pani oswoić czytelników z białaczką? Choroby to często temat tabu.

Chciałabym, aby ludzie zwracali na siebie wzajemnie uwagę. Jesteśmy zabiegani, zatracamy się w codziennych obowiązkach. Apeluję, obserwujmy swoich bliskich! Ktoś może przeoczyć pierwsze objawy choroby. Opiekujmy się sobą wzajemnie.

 

„Dzielę życie na przed i po chorobie. Teraz wiem, co znaczy żyć pełnią życia”

Powrót do życia po chorobie był trudny?

Dzielę moje życie na to „przed” i „po”. Choroba odcisnęła na mnie piętno, ale nie czuję, by, szła na równi ze mną, była moją towarzyszką. Czuję, że jest już za mną, z tyłu. Pozostało jej widmo, ale wierzę, że do mnie nie wróci. Wyniki badań kontrolnych nadal odbieram z drżeniem serca, staram się jednak zostawić to za sobą, nie pozwalać chorobie, by zawładnęła moim życiem. To już wspomnienie. Po to napisałam książkę, aby w symboliczny sposób zamknąć ten rozdział. Odkryłam, że pisanie daje mi dużo, naprawdę dużo radości. Piszę teraz drugą książkę i czuję, że to jest to, co chciałabym robić w życiu. Bo wreszcie znowu mogę marzyć i spełniać te marzenia.

Gdyby miała pani wskazać najważniejszą lekcję, jaką zostawiła białaczka, to co by to było? Jak dziś patrzy pani na życie?  

Teraz wiem, co znaczy żyć pełnią życia. Cieszę się każdą przeżytą minutą. Nie łamią mnie drobne przeciwności losu. Odważnie przyjmuję wszystko takim, jakie jest. Żyję radośniej i bardziej świadomie. Cieszę się z każdej chwili, staram się czerpać z życia jak najwięcej. Tak wyciskać życie, jakby było soczystą pomarańczą, a sok niech spływa aż po łokcie!

BĄDŹ MOIM MARZENIEM


RAKIETA KASIA
Czytaj także:
RAKieta-Kasia: Wierzę, że kiedy przyjmowałam chemię, Bóg był ze mną [wywiad]


HALINA BIRENBAUM
Czytaj także:
Przeżyła cztery obozy. „Zagłada żyje ze mną, ale ja nie żyję nią”



Czytaj także:
Lady Gaga z różańcem w dłoniach: tak wygląda moja walka o zdrowie

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.