Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Powiedzmy sobie szczerze – spowiadanie się przed księdzem jest dość upokarzające. Czy nie wystarczyłoby, że „sam na sam” powiem Panu Bogu o swoich grzechach? Dlaczego Kościół „wymyślił” taką formę spowiedzi? I czy to aby na pewno konieczne?
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Z woli samego Pana
Wbrew pozorom powód, dla którego sakrament pokuty i pojednania wygląda w Kościele katolickim tak, a nie inaczej, nie jest wcale wymysłem Kościoła. Władzę odpuszczania (lub nie) grzechów zlecił Apostołom sam Pan Jezus w wieczór Zmartwychwstania:
Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: «Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane» (por. J 20, 22-23).
Z powyższego dość jasno wynika, że wolą Pana było, by odpuszczanie grzechów dokonywało się za pośrednictwem człowieka. Owszem, już interpretacją Kościoła (czyli wspólnoty wierzących w Jezusa) jest to, że władza ta należy do duchownych (per analogiam do władzy sprawowania Eucharystii).
Poza wolą samego Pana (która stanowi w tym wypadku argument podstawowy i wiążący), warto chyba podkreślić trzy racje przemawiające za sensownością tej praktyki.
Czytaj także:
Ciągle te same grzechy… Jak to zrobić, żeby spowiadać się lepiej?
Logika Wcielenia
Pierwsza racja dotyczy tak naprawdę wszystkich sakramentów i pośrednictwa Kościoła w „ekonomii łaski” w ogólności. Bóg przystępując do dzieła zbawienia człowieka, zdecydował się na Wcielenie (choć teoretycznie mógłby się bez niego obyć).
A jednak tak właśnie chciał. Chciał, by zbawienie przypadło nam w udziale za pośrednictwem Jezusowego człowieczeństwa. Sam Bóg chciał, by człowieczeństwo było bezpośrednio „zaangażowane” w nasze zbawienie.
Przedłużeniem, a lepiej: kontynuacją (logiczną i „naturalną”) tej Bożej logiki było ustanowienie Kościoła – „ludzkiej” „instytucji”, której została powierzona i przez którą działa moc Boża. Dlaczego dzieło osobistego pojednania człowieka z Bogiem (czyli „aplikacja” zbawienia do konkretnego ludzkiego przypadku) miałoby się wymykać tej logice?
Obiektywna pewność
Wyznając swoje grzechy „bezpośrednio” Panu Bogu (czy to w kościele przed krucyfiksem, czy na zielonej łączce) – skąd właściwie mam mieć pewność, że rzeczywiście rozmówiłem się z samym Stwórcą, a nie tylko z własnymi emocjami czy wyrzutami sumienia?
Dość przypomnieć starożytny apoftegmat Ojców Pustyni o mnichu, który po czterdziestu latach wybiegł ze swojej celi, trzaskając drzwiami i krzycząc: „Przez czterdzieści lat modliłem się sam do siebie!”.
Tymczasem pośrednictwo człowieka, kapłana (który w swoich „sądach” ma obowiązek kierować się nie własną wolą, ale zasadami dyktowanymi mu przez długą Tradycję praktyki sakramentalnej Kościoła), daje mi komfort pewności, że oto rzeczywiście zostałem pojednany z Chrystusem – na Jego, nie „moich” zasadach.
Czytaj także:
Co zrobić, gdy zapomnę, jaką dostałem na spowiedzi pokutę? Są dwa rozwiązania!
Wymiar wspólnotowy
Każdy z moich grzechów, choćby popełnionych w najbardziej skryty sposób, ma jednak wymiar wspólnotowy. Jestem częścią żywego organizmu, jakim jest Ciało Chrystusa, Lud Boży. Każdy mój grzech rani i osłabia ten żywy duchowy organizm.
Dlaczego więc pojednanie (uzdrowienie) miałoby się dokonywać „prywatnie”? Takie myślenie kierowało wspólnotą chrześcijańską, gdy przez pierwsze jakieś sześć, siedem wieków pokuta i pojednanie były „publiczne” i bynajmniej nie dokonywały się w komfortowym zaciszu konfesjonału.
Prosta konsekwencja i uczciwość – wobec Pana Boga, wspólnoty, do której należę i ostatecznie samego siebie.
Racja ostatnia i najbardziej „praktyczna”
Powiedzmy sobie szczerze – spowiadanie się przed księdzem jest dość upokarzające. Niby dlaczego mam opowiadać komuś (komukolwiek) o moich upadkach? A może on jest taki samym (albo i gorszym) grzesznikiem? Jakie ma prawo, by mnie oceniać, diagnozować, wydawać sądy w mojej sprawie?
Bingo! Tak, to jest na swój sposób „upokarzające”. I bardzo dobrze! Czy korzeniem wszystkich moich grzechów nie jest pycha? Pycha, czyli przekonanie, że wiem lepiej, że sam mam prawo o wszystkim decydować, że moje racje są najsłuszniejsze.
I oto teraz muszę klęknąć przy człowieku (takim jak ja, albo jeszcze nędzniejszym) i powiedzieć, żem grzesznik, że upadłem, że pobłądziłem. Jakaż drastyczna kuracja dla mojej pychy!
I jaka szalona miłość Boga do mnie, że chce mnie przygarniać przez tak „liche” pośrednictwo, ale jednak przygarniać!
Czytaj także:
Jaki spowiednik jest lepszy: łagodny czy surowy?