„Księża wyczuwają, który spośród nas jest nie tylko wierzący, ale też praktykujący. Ks. Jacek był duchownym najwyższych lotów”. Na jego pogrzebie w Krakowie mszę odprawiło około 200 księży. Dzień wcześniej w Wadowicach było ich 150. Dlaczego przyszli, choć nie musieli?
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
W nocy z 1 na 2 listopada o godz. 1.51 zmarł ks. Jacek Pietruszka, dyrektor Muzeum Dom Rodzinny Ojca Świętego Jana Pawła II w Wadowicach. Miał 52 lata, był chory na nowotwór. Dobry Bóg przyjął go do swego domu w dniu symbolicznym, jakby chciał pokazać – nie patrzcie na formalne kanonizacje, każdy z was może być świętym na co dzień tam, gdzie żyje. Emanując światłem Miłości.
Został zapamiętany jako ksiądz, który realnie dzielił się z swoim doświadczeniem Boga. W drobnych słowach, w prostych gestach. Nie słynął ze spektakularnych działań, nie budził gwałtownych emocji. Na jego pogrzebie w Krakowie mszę odprawiło około 200 księży. Dzień wcześniej w Wadowicach było ich 150. Dlaczego przyszli, choć nie musieli?
Czytaj także:
Ksiądz Michał z onkologii. Dzielny wojownik, który odszedł w opinii świętości
Pogodny, życzliwy, skromny
Ks. Pietruszka urodził się w Krakowie w 1967 roku. Należał do parafii św. Floriana, gdzie wikarym był kiedyś Karol Wojtyła. Chłopiec został ministrantem, potem lektorem. Bardzo zaangażował się w oazę, czyli Ruch Światło-Życie ks. Franciszka Blachnickiego.
Wstąpił do seminarium, święcenia kapłańskie przyjął w 1991 roku. W latach 1991-1993 pracował w bazylice Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny w Wadowicach. Wrócił do tego miasta w 2013 roku – najpierw jako zastępca dyrektora ds. organizacyjnych w Muzeum Dom Rodzinny Ojca Świętego Jana Pawła II, by po 2 latach objąć stanowisko dyrektora.
Miał ukończone międzyuczelniane studia podyplomowe w zakresie muzealnictwa zorganizowane przez Uniwersytet Papieski Jana Pawła II i Politechnikę Krakowską. Wcześniej był wikariuszem w parafii katedralnej na Wawelu (gdzie współpracował z Muzeum Katedralnym i Archiwum Kapituły Metropolitalnej) oraz w Kolegiacie Akademickiej św. Anny.
Wszyscy podkreślają, że był pogodny, życzliwy, skromny… Proste cechy robią największe wrażenie.
Był wysepką spokoju, łagodności i dobroci
Ks. Władysław Gasidło, proboszcz kolegiaty w 2007 roku, gdy przyszedł do niej ks. Pietruszka, pamięta go tak: „Ludzie sami do niego przychodzili, budził zaufanie”. Bardzo lubiła go młodzież, mówi. – Był katechetą w Gimnazjum nr 2 przy ul. Studenckiej [znane i elitarne – MB].
Gdziekolwiek działał, wytwarzał jakieś pole magnetyczne i ludzie go zauważali, zwracali się do niego. Ilość świeckich i księży na pogrzebie wskazuje, że był lubiany we wszystkich środowiskach – zauważa ks. Gasidło. I dodaje: „Był wysepką spokoju, łagodności. I dobroci, która emanowała z niego poprzez sam fakt bycia. Taki był. Tym się wyróżniał. Stąd tajemnica powszechnego szacunku, jakim ludzie go darzyli”.
Jakim był pracownikiem? – pytam. – Umiał się tu odnaleźć – opowiada ks. Gasidło. – Nasza parafia nie jest łatwa. Zajmuje mniej więcej taki obszar, jak Watykan, ale przychodzą do nas ludzie z całego Krakowa. To kościół akademicki. Studenci zakładają rodziny i nadal tu przychodzą. Kolejne pokolenia czują się u nas jak w domu. Bywają naukowcy, profesorowie, czasem politycy.
Nie da się tu pobożnie wystąpić na kazaniu, słuchacze są wymagający, co księdza deprymuje. Zresztą zwykli ludzie potrafią przyjść do zakrystii i zwrócić uwagę, jak coś im się nie podoba. Ksiądz Jacek był bardzo dobrze przygotowany od strony merytorycznej. Nie upychał swoich braków pobożnymi westchnieniami.
Przy głoszeniu Słowa Bożego nie brakowało mu nigdy treści. Nie widziałem, żeby się kogoś zdenerwował przez te 6 lat – mówi ks. Gasidło.
Czytaj także:
„Gdybym miał odejść…” – młody dominikanin zapisał te słowa, a następnego dnia zmarł
Duchownym najwyższych lotów
Ks. prof. Tadeusz Panuś – proboszcz od 2012 roku – mówi, że ks. Pietruszka wnosił radość, pokój. Zapamiętał zwłaszcza jego koncyliacyjność. – Stosował na co dzień zasadę szukania porozumienia – opowiada ks. prof. Panuś.
– Przykładem była jego reakcja na mój pomysł wprowadzenia mszy świętej o 13.00. Był sceptyczny, ale powiedział: jest Rok Wiary (2012/2013), to może na rok się umówmy. I chwyciło. Miał piękne cechy: dobroć serca, życzliwość dla człowieka”.
Ks. Wojciech Węgrzyniak podobnie napisał o swoim koledze: „W relacjach i rozmowach zawsze kultura i serdeczność. Jak się przecież dużo mówi, to można i obgadać, można i być złośliwym. Tego nie było. Podziwiałem nieraz jak na moje narzekania czy złośliwe uwagi pokazywał inne strony to tego księdza, to tamtego człowieka. Nie że nie widział zła, ale przede wszystkim widział dobro. Nigdy po spotkaniu z nim nie byłeś do ludzi nastawiony bardziej negatywnie”.
Jeden z księży (poprosił o anonimowość) wspomina: „Gdy byłem w Wadowicach, zawsze znalazł czas by zaprosić na kawę. Jawił mi się jako mądry, roztropny i wielkiej kultury. […] Pomimo że się dobrze nie znaliśmy, był w stosunku do mnie miły, otwarty, gościnny. A nie musiał, bo widywaliśmy się bardzo sporadycznie. Księża nie tylko wiedzą, ale także wyczuwają, który spośród nas jest nie tylko wierzący, ale też praktykujący. Ks. Jacek był duchownym najwyższych lotów”.
Syn idealny
Z parafii św. Floriana wywodzi się bp Janusz Mastalski, krakowski biskup pomocniczy. W homilii wygłoszonej w czasie pogrzebu eksponował m.in. wrażliwość (młodszego o 3 lata) kolegi:
„Nigdy nie przeszedł obojętnie obok kogoś, kto go prosił o pomoc i… nie prosił. Nie był specjalistą od plotek i pomówień, ponieważ umiał budować relacje, odpowiedzialnie podejmować decyzje i zawsze dostrzegał dobro”.
Razem byli w oazie. Dużo ludzi mówi, że ks. Pietruszka nigdy się nie skarżył… Jak napisał ks. Węgrzyniak: „W ostatnich miesiącach topniał na oczach. Nie narzekał. Nie koncentrował się na cierpieniu. Nie zasypywał szczegółami medycznymi. Nie użalał się nad swoim losem tak, że zminimalizował liczbę osób poinformowanych o chorobie maksymalnie jak się dało. A przecież nie był zamknięty na ludzi”.
Jego wielkim zmartwieniem było to, że pozostawi mamę, którą bardzo kochał. Ks. Filip Badurski, z którym znali się i z parafii, i podwórka, mówi o nim „syn idealny”. A może też ksiądz idealny. Tylko co to dziś znaczy?
Czytaj także:
Koncert na cmentarzu, który chwali muzyką życie… Okazuje się, że można [zdjęcia]
Dwie wiele mówiące anegdoty
Czemu ludzie tak ciepło wspominają ks. Pietruszkę? – zapytałam ks. Badurskiego. Wyjaśnia krótko: „uśmiech i jeszcze raz uśmiech, otwartość, życzliwość”. Opowiada dwie zasłyszane w ostatnim tygodniu historie, które zrobiły na nim ogromne wrażenie.
W dniu śmierci ks. Jacka odprawił mszę za niego w Bazylice Mariackiej. W zakrystii znalazła go pani. Powiedziała: „Księdza Jacka nie zapomnę do końca życia. Dokładnie 8 lat temu, 2 listopada, umierała moja mama. Przyszedł do niej o 5 rano. Dla mnie to jest ksiądz – anioł”.
Dzień przed pogrzebem ks. Badurski był u lekarza. Jak się okazało w rozmowie, pani doktor leczyła też ks. Pietruszkę… Opowiedział, że miała problem z diagnozą. Kiedy wyczerpała już swoje możliwości, zaproponowała, że zadzwoni do pewnego profesora z prośbą o przyjęcie do szpitala poza kolejnością. Ks. Jacek powiedział: „Pani doktor, jest tylu ludzi chorych. Czekają w kolejce. Ja też poczekam”.
Ks. Jacek Pietruszka wcześnie stracił tatę, był jedynakiem. Przełamał stereotyp jedynaka – egocentryka, wlewając światło w serca wierzących. Będzie go nam brakować. Ludzie oczekują od księży prostych rzeczy: uśmiechu, życzliwości, dobroci, służby, skromności, autentyczności. I wiary w Boga. Oby Bóg przyjął go do grona świętych.
Czytaj także:
Ksiądz stanął w kolejce do spowiedzi i doświadczył rzeczywistości z drugiej strony kratki