separateurCreated with Sketch.

DIY, Polacy! Czy epidemia nauczy nas serowarstwa, wędliniarstwa i mydlarstwa?

SZYNKA
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Joanna Operacz - 31.03.20
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Próbowaliście w ostatnich trzech tygodniach kupić drożdże? W dobie koronawirusa pewnie wam się to nie udało. A wiecie, że moglibyście mieć w lodówce zaczyn drożdżowy i nie kłopotać się ich kupowaniem? Moglibyście mieć też w domu wiele innych rzeczy DIY (ang. do it yourself – “zrób to sam”), np. wędliny, ser, mydło…

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Jak zrobić zaczyn drożdżowy?

Zaczyn drożdżowy jest podobny do zakwasu chlebowego i tak samo się z nim postępuje. Bierzemy trochę drożdży, rozrabiamy je z mąką i mlekiem, czekamy, aż zaczyn zacznie pracować, a potem chowamy go do lodówki. Taki zaczyn trzeba dokarmiać co kilka dni, ale jeśli ktoś często piecze pizzę albo ciasta drożdżowe, może sobie ułatwić życie.

W ostatnich latach coraz więcej osób piecze chleb (o domowym chlebie na zakwasie pisaliśmy niedawno tutaj), robi dżemy i soki, kisi ogórki i robi wino, piwo i nalewki. W sklepach można kupić krzaczki pomidorów do domowej uprawy i zioła w doniczkach. Popularne są też warsztaty robienia mydła i kremów. Epidemia koronawirusa znacznie wzmogła w naszych rodakach to zainteresowanie samowystarczalnością – przynajmniej jeśli chodzi o przygotowywanie żywności w domu. Kto wie, może wpłynie to trwale na zmianę naszych obyczajów?

 

Wędzarnia albo kurnik

Kiedy kilka lat temu ze względu na podejrzenie alergii u córki postanowiłam zrezygnować z kupowania wędliny, myślałam, że robienie wędlin w domu będzie kosmicznym wyzwaniem. Okazało się to całkiem znośne. Piekłam mięso, które pierwszego dnia jedliśmy na obiad, a w kolejne dni jako wędlinę. Piekłam też pasztet, kroiłam go na małe kawałki i mroziłam. Czasem robiłam wędlinę parzoną. A przecież jest jeszcze wiele innych technik przygotowywania mięsa! Można robić kiełbasę w słoiku i szynkę w szynkowarze albo wolnowarze, a jeśli ktoś ma choć kawałek ogródka – uwędzić mięso w wędzarni. W sklepach są małe wędzarnie wielkości grilla; można też taką wędzarnię zbudować samodzielnie z kilku cegieł albo kawałków blachy.

Posiadanie kawałka ziemi otwiera olbrzymie możliwości. W ogrodzie można hodować warzywa i owoce, a na większym areale – nawet kury i kozy! Pewno dla większości z nas brzmi to jak baśń o żelaznym wilku. Kury w ogródku? Kto by je karmił, kiedy wyjedziemy na wakacje? I co się w ogóle robi z taką kurą? Jednak w czasach, kiedy w internecie można znaleźć instrukcję na wszystko, nawet hodowla kur czy kóz to dla chcącego nic trudnego.

Na przykład moja znajoma po przeprowadzce z mieszkania do domu z dużą działką postanowiła zrealizować swoje marzenie z dzieciństwa o jajkach „prosto od kury” i założyła małą hodowlę. Byłam zdumiona, jak wiele ułatwień ma dzisiaj pod ręką ten, kto chciałby założyć taką minifermę. Można kupić np. drewniany kurnik do samodzielnego złożenia i dżdżownice kalifornijskie, które zjadają kurze odchody. Teraz moja znajoma nie tylko wrzuca na Facebooka filmy z kurczakiem wylęgającym się z jajka, ale też myśli o poszerzeniu hodowli o pawie albo perliczki.

Jeszcze bardziej ekonomiczna jest koza. Żywi się byle czym, a daje około dwóch litrów mleka dziennie. Trzeba tylko nauczyć się ją doić, ale to też z pewnością da się ogarnąć z pomocą YouTube’a. No i trzeba poświecić na to wszystko trochę czasu, co zapewne jest kluczowym problemem dla wszystkich miłośników koziego mleka posiadających duże działki.

 

Preppersi i permakultura

Samowystarczalność to słowo klucz m.in. dla preppersów i osób uprawiających permaturę. Preppersi uważają, że w każdej chwili należy być gotowym na różne katastrofy, więc uczą się samoobrony i przetrwania bez cywilizacji – także samodzielnego wytwarzania żywności. Permakultura (słowo powstałe z połączenia angielskich: agriculture – rolnictwo i permanent – permanentne, ciągłe) jest na razie mało znana w Polsce, ale to ciekawe źródło pomysłów na ekologiczne i zrównoważone rolnictwo, które – co ważne! – można uprawiać także na niewielkich areałach.

Rośliny sadzi się tam w sporym zagęszczeniu, obficie korzystając w naturalnych nawozów i ściółkując glebę słomą. Bodaj najbardziej znany ogród permakultury istnieje w amerykańskiej Pasadenie. Rodzina Dervaes uprawia tam na ok. 400 metrach kwadratowych w środku miasta żywność (warzywa, owoce, jajka i mleko), która niemal w zupełności zabezpiecza ich potrzeby żywieniowe. Pozostałe rzeczy potrzebne od życia kupują za pieniądze uzyskane ze sprzedaży nadwyżek jedzenia.

Jeśli macie kawałek ziemi i chcecie spróbować swoich sił w rolnictwie, możecie zacząć od rzodkiewki i sałaty. Bardzo wdzięczne w uprawie są też: jarmuż, dynia, cukinia i stare odmiany winogron. Kilka lat temu posadziliśmy z mężem w naszym niewielkim ogródku winorośl po to, żeby zacieniała taras, a w zeszłym roku zebraliśmy z niej tyle owoców, że zrobiliśmy kilkanaście litrów soku. Kto nie ma ogródka, a ma balkon albo chociażby szeroki, nasłoneczniony parapet, może hodować małe warzywa i zioła w skrzyniach i donicach albo nawet hydroponicznie, czyli bez ziemi. Przyszła wiosna, więc jeśli chcecie mieć zbiory jeszcze w tym roku, powinniście czym prędzej zabrać się do pracy.

 

Woda i szynka

Nawet najwięksi entuzjaści samowystarczalności nie twierdzą, że robienie własnego sera i hodowanie sałaty na balkonie jest łatwiejsze niż kupowanie tych produktów w sklepie. Ani że zajmuje to mniej czasu. Pewno trudno też byłoby wyprodukować tyle warzyw, żeby można było omijać szerokim łukiem dział warzywny w markecie. Ale można mieć zdrowe jedzenie, sporo satysfakcji, a czasem nawet nieco oszczędności.

Epidemia koronawirusa chyba uświadomiła nam jeszcze jedno – jak kruchy jest „pewnik” ciepłej wody w kranie i szynki w sklepie. Kto był kiedyś w podwarszawskim Otwocku albo okolicach, ten z pewnością widział eleganckie przedwojenne drewniane wille popadające od lat w ruinę. Te domy były budowane w 20-leciu międzywojennym jako letniskowe, a w czasie okupacji zamieniły się w całoroczne schronienia, w których mieszkały nieraz dziesiątki osób (a w wielu również ukrywali się Żydzi). Na miejscu dawnych boisk do krykieta i kwietnych rabatek powstały zagony ziemniaków i kapusty. Dziesiątki tysięcy ludzi, w tym zapewne wielu takich, którzy nigdy wcześniej nie mieli do czynienia z rolnictwem, przetrwały wojnę właśnie dzięki tym uprawom.

Mam nadzieję, że epidemia koronawirusa nie potrwa długo i że nie czeka nas taka katastrofa, jaką była dla Polski niemiecko-sowiecka okupacja. Ale nigdy nie zaszkodzi rozwinięcie w sobie paru supermocy Zosi Samosi.

 

Przepis na pasztet

2-3 kg różnych rodzajów mięsa (np. po około pół kilograma: łopatki wieprzowej, golonki, wołowiny, cielęciny i kurczaka)

5 cebul

3 jajka

Przyprawy: sól, pieprz, ziele angielskie, liście laurowe, gałka muszkatołowa

Mięso pokroić na niewielkie kawałki i krótko obsmażyć na smalcu. Włożyć od dużego garnka i wlać pół szklanki wody (tak, tylko tyle – potem mięso puści soki), dodać cebulę oraz ziele angielskie i liście laurowe. Ugotować, początkowo na bardzo małym ogniu. Wystudzić mięso w garnku, a potem wyjąć je z wywaru i dwukrotnie zemleć razem z ugotowaną cebulą. Dodać jajka i odcedzony, wystudzony wywar, doprawić solą, pieprzem i gałką muszkatołową, wyrobić. Przełożyć masę do aluminiowych foremek lub do blaszek nasmarowanych smalcem i posypanych bułką tartą. Wstawić od piekarnika nagrzanego na 200˚C i piec przez godzinę. Po wyłączeniu piekarnika zostawić w nim pasztet na ok. pół godziny. Kroić dopiero, kiedy całkowicie wystygnie.



Czytaj także:
Co robić, kiedy paraliżuje nas strach przed koronawirusem?


CIĄŻA, KORONAWIRUS
Czytaj także:
Ciąża vs. koronawirus. Jedna decyzja, po której przestałam się bać…

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.