Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Stanisław Soyka dzieciństwo i młodość spędził na Górnym Śląsku, w Gliwicach. Gdy był małym chłopcem, bliscy nazywali go „amorkiem”, gdyż na głowie miał burzę fikuśnych loczków. Dorastał w domu, w którym z muzyką wszyscy byli za pan brat: śpiewał ojciec, śpiewała mama i tata mamy – dziadek Józef, który w każdą niedzielę zajmował się również oprawą muzyczną Eucharystii. To on przekonał córkę, aby zapisała synów do szkoły muzycznej.
Mały Staś uwielbiał spędzać czas z dziadkiem Józiem. Często chodził z nim do kościoła i słuchał z uwagą, gdy ten grał na organach. „Dziadek brał mnie na pawlacz, bo tak się mówi na miejsce, gdzie siedzi organista i gdzie śpiewa chór. Sadzał mnie obok siebie na ławie i śpiewałem z nim na mszy o dziewiątej rano, potem na sumie o jedenastej. Siedziałem też na godzinkach i nieszporach” – opowiadał w rozmowie z Katarzyną Przybyszewską.
Stanisław Soyka edukację muzyczną rozpoczął bardzo wcześnie. Miał zaledwie sześć lat, gdy trafił do klasy skrzypiec w Podstawowej Szkole Muzycznej w rodzinnym mieście. Kiedyś, podczas mszy świętej, zaśpiewał psalm. Organista, który posługiwał w tamtejszym kościele, zaproponował, że przyjmie go do chóru. Propozycja okazała się strzałem w dziesiątkę:
To było nieprawdopodobne doświadczenie i ważny okres, formujący mnie muzycznie. (…) Miałem poczucie, że jestem w środku muzyki, że ta muzyka jest moim życiem, że współistnieje ze mną. Chór to doskonała szkoła śpiewania.
W wieku szesnastu lat po raz pierwszy zastąpił organistę w jego pracy. Tamten dzień na zawsze pozostanie w jego pamięci. Zagrał wtedy na sześciu mszach: „Zagrałem części stałe mszy i części zmienne, czyli pieśni. Znałem je wszystkie, cały rok liturgiczny miałem w jednym palcu”. Współpraca z organistą zaowocowała możliwością grania na ślubach: „Brałem skrzypce i ludzie zamawiali „Ave Maria” Gounoda, Schuberta „La Folia”, „Legendę” Wieniawskiego...”. O ile za zastępstwo na mszach nie pobierał wynagrodzenia, o tyle za oprawę muzyczną ślubów już tak.
Stanisław Soyka: Ruch oazowy otworzył mi oczy
W młodości należał do oazy, której wiele zawdzięcza:
Jestem wychowankiem II Soboru Watykańskiego. Ruch oazowy otworzył mi oczy, sprawił, że ten młody, wątpiący chłopak, znalazł miejsce w życiu. Moim przewodnikiem duchowym był ojciec Piotr Zabielski, mądry werbista, który wpajał nam, że świadectwem chrześcijańskim nie jest to, co mówimy, ale to, co robimy.
Utwór „Tolerancja” [Na miły Bóg], z przesłaniem: „życie nie tylko po to jest, by brać”, który skomponował w 1991 r., pokochała cała Polska. W twórczości muzyk szuka miejsca dla odrobiny ducha. „Tym, czym chcę się dzielić z innymi, są refleksje dotyczące naszego życia duchowego, naszych uczuć, naszej odpowiedzialności czy też nieodpowiedzialności” – zwierzył się Ewie Gil-Kołakowskiej.
Artysta nagrał kilkadziesiąt płyt – wśród nich nie brakuje takich o tematyce religijnej. Warto wymienić choćby „Godzien jesteś”, Królowej Anielskiej Śpiewajmy”, „Dziękuję Bogu dziś” czy „Matko, która nas znasz”. Jest również twórcą kompozycji muzycznych do poematu „Tryptyk rzymski” autorstwa Jana Pawła II. Premiera albumu odbyła się w 2003 r. w Watykanie z udziałem samego papieża. Podobno w dniu koncertu Ojciec Święty od rana dopytywał: „Czy przyjechał już ten Soyka i czy już bluesuje?”. Choć przed występem towarzyszyła muzykowi nutka stresu, koncert zalicza do udanych. „Papież uważnie słuchał. I widziałem, że bił brawo… Dla takich chwil warto pracować” – powiedział po premierze.
Zapytany przez Przybyszewską o tęsknotę za dawnymi latami, za tym, co było, stwierdził: „Chcę być dokładnie w swoim wieku. Nie chcę spóźnić się na nic ani niczego przyspieszyć”. Drogowskazem w życiu są dla niego słowa carpe diem: „Wziąłem sobie do serca naukę mędrców, że trzeba żyć tu i teraz. Składamy się z tego, co było wczoraj, ale jednak żyjemy dla tego, co będzie jutro”, powiedział na łamach „Vivy”.
Dziś Stanisław Soyka kończy 61 lat.
*Źródła: „Viva” 11(477), „Mam jedno oko zielone” E. Gil-Kołakowska