separateurCreated with Sketch.

Monika była prostytutką. To miało być zajęcie na chwilę… Jak udało jej się rozpocząć nowe życie?

PROSTYTUTKA
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

– Kiedyś na wycieraczce znalazłam kartkę, na której było napisane: „Tu mieszka prostytutka”. Zrobiło mi się przykro, ale czy miałam prawo się obrażać? Jeśli mogłam mieć do kogokolwiek pretensje, to tylko do samej siebie – mówi Monika.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.


Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Katarzyna Szkarpetowska: Jak to się stało, że zajęłaś się prostytucją?

Monika: Kiedy ukończyłam osiemnaście lat, musiałam wyprowadzić się z domu. Nie byłam w stanie mieszkać dłużej pod jednym dachem z uzależnianą od alkoholu matką i jej konkubentem, który również był alkoholikiem, a do tego stosował przemoc. Pamiętam, jak kiedyś rzucił we mnie szklanką, którą miał pod ręką, tylko dlatego, że nie chciałam dać mu pieniędzy na wódkę. Innym razem popchnął mnie tak mocno, że uderzyłam głową o kuchenny blat i straciłam przytomność. Podobnych sytuacji było wiele.

Gdy odebrałam dowód, znalazłam pracę w hurtowni warzyw. Pracowałam po dwanaście godzin. Po kilku miesiącach zgromadziłam pieniądze, które umożliwiły mi wynajęcie skromnej kawalerki. Gdy przekroczyłam próg nowo wynajętego mieszkania, wydawało mi się, że złapałam Pana Boga za nogi. Szczęście jednak nie trwało długo. Osiem miesięcy później, w wyniku redukcji etatów, straciłam pracę, która była moim jedynym źródłem dochodu.

Przez kolejny miesiąc rozesłałam chyba kilkanaście CV. Wiedziałam, że jeśli nie znajdę pracy, nie będę miała na czynsz i opłaty, i będę zmuszona wrócić do matki, a tego nie chciałam. Pamiętam, jak pomyślałam nawet, że wolę umrzeć, niż tam wrócić. Byłam zrezygnowana, bo kolejny miesiąc pod względem finansowym był jeszcze gorszy od poprzedniego, a praca w dalszym ciągu „nie chciała się znaleźć”. Wtedy zdecydowałam się zamieścić w internecie ogłoszenie, w którym napisałam, że można mnie wynająć do towarzystwa.

Nie czułaś, że to jest nie w zgodzie z tobą? Że przekraczasz granice własnej intymności?

Oczywiście, że tak. Ale co miałam zrobić? Pomyślałam, że to będzie tylko na chwilę, dopóki nie znajdę „normalnej” pracy. Na moje CV nikt nie odpowiedział, a reakcja na zamieszczone w internecie ogłoszenie była natychmiastowa. Już kilka godzin po tym, jak wrzuciłam je do sieci, zadzwonił pierwszy telefon.

Gdzie przyjmowałaś mężczyzn z ogłoszenia?

W kawalerce. Miejsce, o którym myślałam, że będzie dla mnie namiastką domu, na ponad rok zamieniło się w agencję towarzyską. Niektórzy sąsiedzi przestali mówić mi „dzień dobry”. Kiedyś na wycieraczce znalazłam kartkę, na której było napisane: „Tu mieszka prostytutka”. Zrobiło mi się przykro, ale czy miałam prawo się obrażać? Jeśli mogłam mieć do kogokolwiek pretensje, to tylko do samej siebie. Przecież byłam prostytutką. Tą, która handluje własnym ciałem.

Nie bałaś się o swoje bezpieczeństwo, o życie?

Bardzo. Dziewczyny, które pracują w agencji, mają „ochronę”, ja byłam sama. Naprawdę mogło się to źle skończyć. W ogłoszeniu napisałam, że panowie nie mogą być pod wpływem alkoholu, narkotyków i innych używek, ale w praktyce bywało różnie. To znaczy nie zdarzyło się, żeby któryś był pod wpływem narkotyków, ale alkoholu – już tak.

Brzydziłam się tej pracy, czułam wstręt do samej siebie, ale wiedziałam, że to nie jest kwestia „chcę” lub „nie chcę”, ale „muszę”. Pieniądze były naprawdę spore. Były dni, kiedy zarabiałam 400 złotych, a były takie, kiedy zarabiałam blisko dwa razy tyle. Moja miesięczna pensja w hurtowni wynosiła 1 900 złotych, więc różnica była kolosalna. Po miesiącu stać mnie było na wszystko, na co wcześniej, mimo ciężkiej pracy, nie mogłam sobie pozwolić.

Dlaczego zrezygnowałaś dopiero po roku, skoro to miało być zajęcie „na chwilę”, dopóki czegoś nie znajdziesz?

Ja już wtedy nie szukałam innej pracy. Tłumaczyłam sobie: „Tutaj w tydzień zarobię więcej niż w jakiejś hurtowni, fabryce czy w sklepie przez miesiąc”. I z jednej strony czułam ogromny życiowy dyskomfort, niemoc, obrzydzenie, a z drugiej akceptowałam taki sposób zarabiania na życie.

Pewnego razu umówiłam się z koleżanką na kawę. Zapytałam, co u niej, a ona, ku mojemu zaskoczeniu, zaczęła opowiadać o Bogu. Mówiła, że wiara w Niego zmieniła jej życie, że chodzi na spotkania wspólnoty modlitewnej, która powstała przy jej parafii. Opowiadała o tym w taki sposób, że miałam w oczach łzy. Powiedziała, że będzie jej bardzo miło, jeśli zechcę przyjść na spotkanie wspólnoty. Nie wiedziałam do końca, czy to dobry pomysł – no bo prostytutka na modlitewnym spotkaniu? Jednak jakiś głos w sercu mówił mi: „Idź, nie rezygnuj”.

Poszłaś za tym głosem?

Tak. Spotkanie było poprzedzone mszą świętą. Pamiętam, że bardzo poruszyło mnie kazanie. Ksiądz mówił o zagubionej owcy i pasterzu, który zostawia dziewięćdziesiąt dziewięć owiec, aby szukać tej jednej, która się oddaliła. Ta, która się zagubiła, siedziała w krzakach, poraniona i wylękniona. Poczułam, że to słowa o mnie.

Na spotkania wspólnoty chodziłam przez kolejne trzy tygodnie. Miałam do tego stopnia poranione serce, że nawet w dniu, w którym szłam do kościoła (te spotkania zawsze odbywały się w sobotę), przyjmowałam klientów – jednego, czasami dwóch… W końcu poszłam do spowiedzi, po której nic już nie było takie jak wcześniej. Spowiednik mówił o Marii Magdalenie i o tym, że „teraz będzie już tylko lepiej”. Powiedział, że Boże miłosierdzie będzie uzdrawiać moje serce. Zasugerował też, żebym poszła na terapię.

Przy konfesjonale podjęłam decyzję, że nie chcę zajmować się prostytucją. W drodze powrotnej poprosiłam Boga, aby pomógł mi znaleźć godną pracę. Ta „znalazła się” już po dziewięciu dniach. Było to dla mnie potwierdzenie, że Bóg rzeczywiście mnie wspiera. Że naprawdę mogę na Niego liczyć, potrzebuję Mu tylko zaufać. Żeby zacząć nowe życie, musiałam też przeprowadzić się w inne miejsce, bo tutaj wszyscy wiedzieli, kto mieszka „pod szóstką”.

Dwa lata później poznałaś Maćka, który dziś jest twoim mężem. Powiedziałaś mu, czym zajmowałaś się w przeszłości?

Tak, Maciek wie o wszystkim. Nie chciałam budować relacji na kłamstwie. O tym, że byłam prostytutką, powiedziałam mu po roku narzeczeństwa.

Jak zareagował?

Nie oceniał, nie krzyczał, nie odwrócił się i nie odszedł. Po prostu przyjął to do wiadomości. Oczywiście brałam pod uwagę to, że być może będzie chciał się rozstać, ale on wręcz przeciwnie – stał się jeszcze bardziej troskliwy, czuły, opiekuńczy. Wspierał mnie też, kiedy chodziłam na terapię. To był dla nas trudny czas, bardzo powoli odzyskiwałam poczucie godności, szacunek do samej siebie.

Za dwa miesiące na świat przyjdzie wasze dziecko.

Znamy już nawet płeć – to będzie dziewczynka, Weronika (uśmiech). Zawierzyliśmy ją opiece Matki Bożej. Gdyby jeszcze kilka lat temu ktoś powiedział mi, że będę żoną, matką, że co niedziela będę chodziła do kościoła, zwyczajnie bym go wyśmiała. Ale dzisiaj wiem, że u Boga i z Bogiem wszystko jest możliwe.

Jak dziś wyglądają twoje relacje z mamą?

Jednym z owoców terapii – i myślę, że modlitwy również – jest to, że przebaczyłam mojej matce. Od czasu do czasu spotykamy się, raczej na mieście. Ona dalej tkwi w toksycznej relacji ze swoim konkubentem, wciąż też ma problem z alkoholem. Wiele razy namawiałam ją na terapię. Za każdym razem mówiła: „nie”, dlatego dziś już nie namawiam. Być może kiedyś sama dojrzeje do tej decyzji.


POPE AUDIENCE
Czytaj także:
Papież pisze o klientach prostytutek, „z których wielu nazywa siebie chrześcijanami”


PROSTYTUTKA
Czytaj także:
Przez 14 lat była prostytutką. Dziś mówi: są lepsze sposoby na życie!

 

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

 

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!