Dwa lata temu napisaliśmy, że znikamy z sieci na jakiś czas, bo mamy kryzys, który musimy przepracować i wrócimy jak już będziemy na siłach. Poprosiliśmy o modlitwę. Odzew nas bardzo zaskoczył… A co najbardziej? Że ludzie dziękowali za to, że powiedzieliśmy prawdę, przyznaliśmy, że jest bardzo źle.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
W dobie social mediów wciąż zaglądamy na Facebooka czy Instagrama, podglądając życie bloggerów czy znajomych. Często inspirujemy się fajnymi pomysłami na spędzanie wolnego czasu, czy na rozwój. To jest dobre, ale trzeba uważać na pewne pułapki, które mogą źle wpłynąć na nas samych, jak również na naszą rodzinę.
Autentyczność w sieci
Kiedyś napisała do mnie moja przyjaciółka, której dziecko akurat miało bardzo trudny okres. Jej synek dużo wtedy płakał, ciągle jej potrzebował, chodził późno spać. W rezultacie ona była wykończona zarówno fizycznie jak i psychicznie. Jej wiadomość dała mi dużo do myślenia…
“Iwa ja nie daję rady, Staś (imię synka zmienione, żeby zachować jej anonimowość) ciągle płacze, ciągle mnie potrzebuje, mało śpi, jestem wykończona. I jeszcze jak patrzę na te wszystkie uśmiechnięte dzieci, jeszcze bardziej zadowolone matki i idealnie życie na Instagramie, to mnie to wcale nie pociesza. Dlatego odcięłam się od social mediów, bo w depresję można popaść. Wiem, że to przejściowe, ale czasem, jak patrzę na to, co jest w sieci, to mam poczucie, że tylko ja tak mam…”.
Ta wiadomość pokazała mi, jak ważna jest autentyczność w sieci. Jasne, że dzielimy się tym, czym chcemy, ale jeśli już decydujemy się odsłaniać swoją prywatność bądź jej część przed światem, to uważam, że nie fair wobec odbiorców jest lukrowanie rzeczywistości.
“Boże Narodzenie” codziennie
Choć prowadzimy z mężem bloga i dzielimy się częścią naszego życia z czytelnikami, to sami też czasem zaglądamy na strony innych bloggerów. Faktycznie z pozoru idealne światy można spotkać w wielu miejscach internetu. Dom CODZIENNIE wysprzątany, jakby tuż przed testem białej rękawiczki, dzieci ubrane CODZIENNIE jak na Boże Narodzenie i tylko radość, sielanka…
Tutaj już proponuję nakładać “filtr” i nie porównywać się, ewentualnie odkliknąć strony, które drażnią i które w naszym odbiorze pokazują nieautentyczny obraz. Tak jak oni mają prawo pokazywać co chcą, być może tylko szczęśliwą stronę swojego życia, tak samo my możemy zdecydować, kogo obserwujemy w sieci, żeby to miało na nas pozytywny wpływ.
To też jest ok
Z drugiej strony być może autorzy kolorowych i radosnych blogów mają taką misję i faktycznie żyją tak, jak to pokazują. Być może są bardzo wdzięczni, zorganizowani i zawsze zadowoleni z życia. To też jest ok.
Jeśli nas drażnią, to warto sobie zadać pytanie – “czy przypadkiem nie zazdroszczę, czy może pokazują to za czym ja tęsknię… a ja tego nie doświadczyłem?”. Co jakiś czas np. wybucha w sieci hejt na mamuśki, które pokazują idealne figury po ciąży. Że to nie jest autentyczne, że normalnie są rozstępy, zbędne kilogramy itp. Ja natomiast uważam z doświadczenia trzech ciąż, że każdy scenariusz jest możliwy. Po pierwszej i drugiej ciąży, jeśli chodzi o figurę, byłam wersją fit niemalże od razu, a po trzeciej już widzę, że tak łatwo nie będzie. Dlaczego? Bo zarówno w dwóch pozostałych jak i w trzeciej zapracowałam na to.
W pierwszej jadłam zdecydowanie najzdrowiej, a dla porównania w aktualną ciążą, jem sporo takich rzeczy, które zamieniają się w tłuszczyk i kilogramy, więc jeśli chciałabym ponarzekać, to sama jestem sobie winna, nikt inny. A już na pewno nie fit mama, która ukazała swą piękną figurę w sieci tuż po ciąży.
Jeśli mama pokazuje płaski brzuszek po tygodniu, to znaczy że tak jest i fajnie, że o siebie zadbała.
Jeśli inna pokazuje że wciąż zalega jej 10 czy 15 kilogramów to też znaczy, że tak jest, po prostu. Obie sytuacje są ok, nie widzę tu powodu do hejtu na fit mamę, czy na mamę, której nie udało się zachować takiej sylwetki.
Kryzysowy post i spory odzew
Pamiętam kiedy dwa lata temu, prowadząc już bloga z mężem, wpadliśmy w potężny małżeński kryzys, któremu musieliśmy i chcieliśmy stawić czoła. Dla mnie naturalne było to, że nie muszę dzielić się szczegółami w sieci, ale równie naturalne było to, że nie możemy pisać że jest ok, pokazywać uśmiechniętych zdjęć, czy stosować jeszcze innej hipokryzji, kiedy aktualnie częściej płaczemy niż się śmiejemy.
Napisaliśmy więc tylko, że znikamy z sieci na jakiś czas, bo mamy kryzys, który musimy przepracować i wrócimy jak już będziemy na siłach. Poprosiliśmy o modlitwę. Odzew nas bardzo zaskoczył… A co najbardziej? Że ludzie dziękowali za to, że powiedzieliśmy prawdę, przyznaliśmy, że jest bardzo źle, choć bez szczegółów.
Po jakimś czasie wróciliśmy do sieci. Wspólnie też dojrzewaliśmy do tego, by podzielić się szczegółami naszego kryzysu, oraz tym, kto i co nam najbardziej wtedy pomagało. Tu też zaskoczyła nas ogromna ilość reakcji i wiadomości.
To pokazało mi po raz kolejny, że “robienie internetów” to poważna sprawa. Można dawać ludziom nadzieję, inspirować, ale pod warunkiem, że jest się w tym autentycznym. Czasem za tę autentyczność, podobnie jak za jej brak, można oberwać po głowie, ale mam nadzieję, że w naszej działalności nam jej nie zabraknie, bo to byłaby dla mnie największa porażka w dziedzinie blogowania.
Czytaj także:
S. Benedykta, autorka bloga „Zakonnica bez przebrania”: Sztuka to najpiękniejsza forma opowiadania o Bogu
Czytaj także:
Kamil Nowak z Blog Ojciec: Dzieci nie potrzebują ideału. Potrzebują kochającego rodzica