separateurCreated with Sketch.

Bezdomni mówią do niej “mamo”. Joanna dziś pomaga innym, ale kiedyś sama potrzebowała pomocy

JOANNA, BEZDOMNI
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Anna Malec - 21.09.20
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Jeszcze kilkanaście lat temu, kiedy na ulicy zaczepiał ją jakiś bezdomny, mówiła „a idź pan w cholerę”. Jak to się stało, że dziś ci sami bezdomni nazywają ją „mamą”, a ona przestała się ich bać i twierdzi, że nikt w życiu nie dał jej tyle miłości, co oni?

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

W planie tygodnia Joanny są sztywne punkty, takie, których choćby się waliło i paliło, nie da się z tej rozpiski wyrzucić. Czas na pomoc bezdomnym i najbiedniejszym. Ale oni wiedzą, że Joanna to ich „dobry adres” nawet wtedy, kiedy teoretycznie ma wolne. Są jak jej dzieci, choć często to równolatki. Taki np. pan Michał, lekko po sześćdziesiątce, jej chrześniak. Niedawno wpadł do niej do domu, bo potrzebował porozmawiać. Otworzyła.

I choć drzwi swojego mieszkania otwiera wcale nie często, drzwi serca ma dla nich otwarte zawsze na oścież. Jeszcze kilkanaście lat temu, kiedy na ulicy zaczepiał ją jakiś bezdomny, mówiła „a idź pan w cholerę, nie będę panu gwoździa do trumny wbijać, pewnie wydasz pan tę złotówkę na piwo”. Jak to się stało, że dziś ci sami bezdomni nazywają ją „mamą” a ona przestała się ich bać i twierdzi, że nikt w życiu nie dał jej tyle miłości, co oni?

 

Dzieciństwo, przemoc i podwórko

Zanim z własnej woli trafiła na ulicę, przeszła przez swoje własne, wcale nie małe piekło.

– Urodziłam się w rodzinie dosyć ciekawej. Mój ojciec był wariatem. Rozstawiał nas po kątach, choć zawsze wszystko skupiało się na mnie, ja byłam ta najgorsza, szarpana, uszy miałam ponadrywane. Mój ojciec to był docent doktor habilitowany, żeby nie było, że to jakieś niziny społeczne – wspomina.

Rodzice wzięli rozwód, to dla Joanny był mały zwiastun nadziei na lepszy, normalniejszy dom bez awantur. Ale niedługo po tym mama zmarła. Dziewczynką zaopiekowała się starsza już babcia. – To była przepaść pokoleniowa nie z tej ziemi. Babcia była z 1882 roku, wychowała 12 dzieci, była nie do zdarcia. Rodzina wymyśliła sobie, że ja się będę tą babcią na starość opiekować.

Ojczym Joanny, dobry człowiek, chciał ją adoptować. Nie udało się.

Kiedy ojciec przyszedł po śmierci mamy zabrać jej rzeczy, powiedział, że nie obchodzi go, co się stanie z córką. Takie zdania pamięta się długo. Została babcia i podwórko. Koleżanki z patologicznych rodzin stały się jej środowiskiem na prawie 20 lat. – Dobrze się tam czułam, choć pochodziłam z niby „dobrego domu”, ale to środowisko mnie akceptowało.

W przeciwieństwie do babci, która kiedyś powiedziała jej „żeby tak raz zdechła”. – Babcia kompletnie nie dawała sobie rady, była choleryczką – mówi Joanna.

W takim miejscu toczyły się jej młodzieńcze lata, pierwsze przyjaźnie, pierwsze miłości, wczesna dorosłość. Wyszła za mąż, urodziła dwoje dzieci. I stała się nałogową alkoholiczką.

– Przeszłam trudną drogę odrzucenia, bycia niechcianą, niekochaną. Wreszcie znalazłam Boga, nawróciłam się, byłam przez te lata w rożnych kościołach, głównie protestanckich.

Tak zaczęła się jej droga ku normalnemu, trzeźwemu, dobremu życiu.

 

Jak trafiła do bezdomnych?

12 lat temu poznała dziewczynę, która zaprowadziła ją do bezdomnych. Choć wcale nie tak łatwo było ją tam zaciągnąć. – Ona sobie wymyśliła, że będzie prowadziła służbę dla bezdomnych kobiet. Na początku stwierdziłam, że to zupełnie nie dla mnie, ale zrobiłam dla nich jedną akcję pomocową. A mam tak, że jak zaczynam coś robić, to wkładam w to tyle serca, że inni nie mają serca mi odmówić. Więc zorganizowałam pomoc na święta. I ta znajoma mówi – “przyjedź do mnie, do tych bezdomnych, żeby mogły cię poznać”. To było przerażające. Coś okropnego. Smród, który mnie powalił. Nie mogłam jeść trzy dni. Potem, kiedy mnie zapraszała, odmawiałam. Ale po jakimś czasie się złamałam. Pojechałam.

Wspomina, że bardzo się tego bała. – Dla mnie to byli ludzie – śmieci. Bo tak jest, że z czego wychodzisz, to później tym gardzisz.

Ale została. Najpierw była pomoc kobietom, potem doszli mężczyźni. Ich też się bała, w ogóle bała się mężczyzn.

Joanna: – Na początku prowadziliśmy taką służbę na Modlińskiej w Warszawie, to była straszna rzecz, tam byli ludzie z kanałów. Notorycznie pijani, z którymi było po prostu trudno. W pewnym monecie przestałam się ich bać. Bo cóż oni mogli mi zrobić? Klęli, byli nieprzyjemni, a ja zdałam sobie sprawę, że do nich docieram. Mówiłam im różne rzeczy, bardzo nieprzyjemne dla nich, a oni wracali z kwiatami i mi za to dziękowali. Czyli to było moje miejsce.

Potem z Modlińskiej przeniosła się na Marymont. – Odpadła nam ta część nałogowych alkoholików, którzy byli w takim permanentnym stanie upodlenia. Tutaj zostali nam ludzie myślący. Najpierw mamy ciepły posiłek, o 18.00, a potem spotkania, na których omawiamy Biblię. W normalnych warunkach, bo w czasie pandemii wydajemy tylko paczki.

Docenia, że ci ludzie przychodzą już bardziej na spotkania niż po jedzenie. Ma intuicję i wyczuwa manipulację na odległość. Dlatego w rozmowach z bezdomnymi jest bardzo konkretna i mówi prosto z mostu. A oni coraz bardziej chcą z nią rozmawiać.

 

„Pani jest jedyna, która nie jest hipokrytką”

Dwa lata temu usłyszała takie słowa: „Pani jest jedyna, która nie jest hipokrytką. Zawsze pani mówi, co myśli i tak pani działa. I to jest niesamowite. Chciałbym się ochrzcić. Czy zostałaby pani moją matką chrzestną?”. Nie mogła odmówić. Sama jest wierząca od około 20 lat, zna Biblię, więc w ramach przygotowań do chrztu spotykała się ze swoim przyszłym chrześniakiem, by mu ją tłumaczyć. – No i to było fantastyczne – wspomina.

Dziś bezdomni to jej życie. – Pomału, pomału wciągałam się w to. Zdałam sobie sprawę, że wszystkie lata wśród tych meneli, w mojej młodości, dają mi wiedzę na temat „obsługiwania” bezdomnych. To jest niesamowite.

Niesamowite są też słowa, które od nich słyszy: „Wiesz co, Asia, my ci dziękujemy, bo ty jesteś jak nasza mama”. Te słowa, jak przyznaje, dały jej świadomość, że bezdomnym brakuje autorytetu. – To są niesamowite osoby. Ale nie można traktować ich jak biednych, malutkich, którym teraz trzeba wszystko dać. Im brakuje ojca, matki. Zwracają uwagę nie na osoby, które są takie cudownie pomocne, słodkie, bo wtedy czują swoją siłę nad nimi. Ale jeśli ktoś ich traktuje jak matka, jak ojciec, to oni się wtedy zmieniają, starają się. Odkrywają, że są za siebie odpowiedzialni.

Dowód? Wielu z nich wróciło do normalnego życia, pogodzili się z rodzinami, z dziećmi. – Choćby nawet była to jedna, dwie osoby, to naprawdę warto to robić. Tyle miłości, ile od nich otrzymałam, to ja chyba w życiu nie otrzymałam od nikogo – mówi Joanna.


PAN MICHAŁ
Czytaj także:
Pan Michał mieszka w lesie. “Ochrzciłem się, bo uwierzyłem. Najwyraźniej coś się Bogu we mnie spodobało”


WSPÓLNOTA BETLEJEM, JAWORZNO
Czytaj także:
Betlejem z Jaworzna. Tu bezdomność przemienia się w miłość

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.