W poranek 17 października 1978 roku do mieszkającego w Lower Hutt (Nowa Zelandia) Józefa Zawady przybiega burmistrz. Wiedząc, że ma do czynienia z Polakiem, zasypuje go pytaniami o Karola Wojtyłę. Zawada wówczas nie ma pojęcia, o kogo chodzi. Dzisiaj w swoim mieszkaniu prowadzi małe polsko- i anglojęzyczne archiwum poświęcone swojemu wielkiemu rodakowi.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Informacja o wyborze Polaka na papieża została podana 16 października 1978 roku o godzinie 18.55 włoskiego czasu. W Nowej Zelandii była wtedy godzina 5.55 dnia następnego (o tej porze roku różnica między tymi dwiema strefami czasowymi wynosi 11 godzin).
Burmistrz na końcu świata pyta o Wojtyłę
Prawdopodobnie to właśnie tego ranka do Józefa Zawady przyszedł osobiście były burmistrz dzielnicy Petone należącej do miasta Lower Hutt w regionie Wellington (na Wyspie Północnej). 71-letni wówczas sir Makere Rangiatea “Ralph” Love był już wtedy na emeryturze. Nowozelandczyk o maoryskim pochodzeniu pełnił funkcję burmistrza przez dwie kadencje, ostatecznie oddając urząd w 1968 roku. Ralph Love mieszkał w pobliżu domu Józefa i Stefanii Zawadów. Był postacią znaną w okolicy.
Tożsamość nowo wybranego papieża zajmowała go, choć wcale nie był katolikiem. Wraz z żoną Florą należał do kościoła anglikańskiego.
Ja mu wówczas nie umiałem nic powiedzieć – wspomina Józef Zawada. – Odparłem: „Nie mam pojęcia, kim jest ten Wojtyła!”. Nie znaliśmy go po prostu tutaj w Nowej Zelandii, nawet tutejsi Polacy nie umieli podać żadnych szczegółów. Ale mimo to, była to dla nas wielka sensacja. Że człowiek polskiego pochodzenia – taki sam jak i my – został papieżem. Coś nadzwyczajnego!
Początki zainteresowania Janem Pawłem II
Sytuacja z burmistrzem Ralphem Love’m sprawiła, że Józef Zawada zaczął podchodzić do kwestii Jana Pawła II niemal ambicjonalnie. To był początek prawdziwego hobby. Od tamtej pory wycinał nawet najmniejsze artykuły, jakie pojawiły się w nowozelandzkiej prasie na temat papieża Polaka.
To była głównie miejscowa prasa nowozelandzka, choć czasami pojawiały się teksty z innych anglojęzycznych źródeł, później także i polskich. Zdarzało się też, że czasami znajomi, wiedząc o mojej pasji, przynosili mi jakieś wycinki, choć to nie było częste. Głównie ja je znajdowałem.
Panu Józefowi trudno oszacować, jak duże są jego zbiory.
Mam tego całą masę. Półki pełne albumów. Kupowałem każdą książkę o papieżu, która mi wpadła w ręce tu na miejscu. Mam też sporo wydań z Polski. Uzbierała się z tego duża kolekcja. No i dodatkowo album z wycinkami z prasy. Jeden już całkowicie wyklejony, muszę zakupić kolejny.
Gdy patrzy się na kolekcję zgromadzoną przez pana Józefa, można odnieść wrażenie, że traktował Jana Pawła II jak idola. Widać, że postać papieża Polaka go zafascynowała. Nie chciałby, aby te zbiory zostały zatracone.
Nie wiem, co z tym wszystkim zrobić. Co się z tym stanie, gdy umrę. Może oddam moim dzieciom albo przekażę do jakiegoś muzeum? – zastanawia się.
Pielgrzymka Jana Pawła II do Nowej Zelandii
Jan Paweł II odwiedził Nową Zelandię tylko raz – w 1986 roku. Państwo Stefania i Józef Zawadowie byli częścią polskiego komitetu, który witał wtedy papieża. Choć nie mieli sposobności, by z nim porozmawiać, pamiętają to zdarzenie do dziś. Drugim „spotkaniem” była msza, którą podczas tej samej podróży 23 listopada 1986 roku Jan Paweł II odprawił na boisku do rugby Athletic Park w Wellington. Wzięło w niej udział 25 tysięcy osób, wśród nich także i Zawadowie.
Jak można było nie słyszeć o Wojtyle?
By zrozumieć, dlaczego kard. Karol Wojtyła był wówczas zupełnie nieznaną postacią dla Józefa Zawady, trzeba poznać nieco jego historię. Mężczyzna nie ma zbyt wielu wspomnień z Polski. Większość swojego życia spędził w Nowej Zelandii, wcześniej przez kilka lat tułając się po świecie.
Mały Józek urodził się 29 lipca 1933 roku w Kolonii Oszczów (powiat horochowski na Wołyniu, na terenie dzisiejszej Ukrainy).
Z Polski dużo nie pamiętam. Ojciec był osadnikiem wojennym, został ranny podczas wojny i dostał ulgę, dzięki której miał okazję kupić sklepik z tytoniem w Sienkiewiczówce, gdzie pracował – wspominał. – Tuż przed wojną musieliśmy jednak wrócić na osadę w Oszczowie k. Horochowa. I tam właśnie się znajdowaliśmy, gdy nastała wojna i przyszli po nas Rosjanie. Następną rzeczą, którą pamiętam, była wywózka na Sybir.
Józefa oraz jego rodzinę (rodziców Helenę i Stanisława oraz jego dwóch braci Mieczysława i Ludwika) deportowano na Syberię 10 lutego 1940 roku, gdy ten miał niecałe 7 lat. Zawadowie wylądowali w Archangielsku, gdzie jego ojciec Stanisław został zmuszony do pracy w lesie.
Z Syberii na Antypody
Nadzieja na wyrwanie się z sybirskiego piekła pojawiła się wraz z utworzeniem armii generała Władysława Andersa. Razem z innymi Polakami, którzy dzielili ich los, udali się w długą podróż koleją. Pewnego dnia pociąg przystanął na krótko w jakiejś miejscowości w Kazachstanie. Ojciec Józefa wyskoczył na chwilę, by dostać coś do jedzenia. Wagon zaczął jednak odjeżdżać, więc wdrapał się w ostatniej chwili na bufory, gdzie spędził kilka godzin. Gdy udało się go z powrotem przenieść do wagonu, już nie żył, zamarzł. Podczas kolejnego postoju zmuszono współpasażerów, by wyrzucili jego ciało. Miał wówczas najprawdopodobniej około 43 lat. Jego rodzina nigdy nie dowiedziała się, czy i gdzie został pochowany.
Z kolei w Uzbekistanie – przypuszczalnie na zapalenie płuc – zmarła matka chłopców Helena. Bracia trafili do sierocińca. Całą trójką dotarli do Teheranu w Iranie, gdzie w wieku sześciu lat zmarł najmłodszy z nich – Ludwik.
Mały Józek wraz z Mietkiem zostali skierowani do Obozu Polskich Dzieci w Pahiatua w Nowej Zelandii. Pierwszy z chłopców został w kraju na Antypodach, tego drugiego los zabrał do Wielkiej Brytanii. Bracia spotkali się jako dorośli mężczyźni dopiero kilkadziesiąt lat później.
„Kronikarz” Polaków w Nowej Zelandii
Józef Zawada w Nowej Zelandii ukończył studia z rachunkowości i pracował jako księgowy. Ożenił się z Polką – Stefanią Sondej, która także była wychowanką obozu w Pahiatua. Mają razem czworo dorosłych dzieci i gromadkę wnucząt.
Pan Józef w swoim środowisku znany jest jako pasjonat historii, przyjaciele nazywają go nawet polonijnym „kronikarzem” czy „archiwistą”. Zbiory dotyczące Jana Pawła II nie są jedynymi, którymi może się pochwalić.
Bardzo starannie prowadzi i aktualizuje bazę Polaków mieszkających w Nowej Zelandii, skupiając się zwłaszcza na tzw. „dzieciach z Pahiatua”. To blisko 840 naszych rodaków (733 nieletnich oraz ich 105 opiekunów), którzy na zaproszenie ówczesnego premiera Petera Frasera 31 października 1944 roku przybyli do portu w Wellington. Grupę tę uważa się za pierwszych uchodźców w historii Nowej Zelandii. Wśród tych małych przybyszów znajdowali się kilkuletni Stefania i Józef Zawadowie, którzy nie wiedzieli wtedy jeszcze o swoim istnieniu.
Pan Józef Zawada w uznaniu dla swoich zasług 23 sierpnia 2018 roku odznaczony został przez Prezydenta RP Krzyżem Oficerskim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej.
Czytaj także:
Nowa Zelandia: zasłaniał syna swoim ciałem, został kilkukrotnie postrzelony
Czytaj także:
Mówiliśmy do niego „Wujku” i to nie było dziwne. O Janie Pawle II z córką papieskiego lekarza