Pamiętam naszą jedną – dość dramatyczną – rozmowę. Zmagał się wtedy z własną słabością. Nie sądziłem, że się podniesie. Ale on się podniósł i nie zmarnował żadnego z dalszych miesięcy życia. Aż do 31 grudnia 2020.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Żyjemy w czasach, gdy mało komu chce się cokolwiek rozumieć – za to niemal wszyscy uwielbiają wszystko i wszystkich oceniać. W ostatni dzień roku odszedł o. Maciej Zięba. Jeden z ostatnich, którzy naprawdę chcieli rozumieć – i siebie, i świat, i innych.
Modnie jest rozpocząć tekst pożegnalny od osobistego wspomnienia, soczystego i anegdotycznego. Od symbolicznego flesza z przeszłości. Ale w przypadku o. Macieja dzieje się w moim mózgu coś dziwnego. Wszystkie nasze spotkania, rozmowy, wywiady i programy zlewają się w jeden obraz. Po prostu widzę, jak on z wielkim zaangażowaniem MÓWI. Analizuje. Rozważa. Uważnie słucha i precyzyjnie odpowiada.
Czytaj także:
Twórczy i stale owocujący „pomnik” Jana Pawła II. Instytut Tertio Millennio działa od 25 lat
Robił to z naprawdę niezapomnianym zaangażowaniem. Jak każdy autentyczny i intelektualista wierzył bowiem w moc słowa. A on przecież wierzył też jeszcze w Słowo. Dlatego nigdy nie mówił ani nie pisał ot tak.
Każdą myśl – własną i cudzą – traktował z szacunkiem. Obracał tę myśl, oglądał z różnych stron, badał jej głębię i ciężar. I dopiero potem myśl zamieniał w słowa, zdania, tezy, sądy i opinie. Pod tym względem był w naszych czasach gatunkiem niestety na wymarciu.
Ale w jego osobie żegnamy też jednego z ostatnich znakomitych interpretatorów dzieła Jana Pawła II – zafascynowanych świętym z Wadowic, ale rozumiejących, że ślepe bałwochwalstwo papieża po prostu obraża.
Żegnamy jednego z ostatnich, który próbował złączyć Kościół w Polsce z dojrzałą refleksją o demokracji i Europie, o społeczeństwie obywatelskim i wolnym rynku.
Żegnamy jednego z ostatnich, który godził wiarę z rozumem i nauką, co czynił z wprawą i gracją zarówno jako absolwent studiów fizycznych na Uniwersytecie Wrocławskim, jak i wierny syn Zakonu Kaznodziejskiego.
Żegnamy jednego z ostatnich, który – na ile okoliczności, sumienie i zdrowy rozsądek pozwalają – budował mosty między ludźmi różnych idei i światopoglądów.
Płacił za to cenę, jaką za wierność samemu sobie płaci każdy intelektualista – czyli cenę niezrozumienia. Znalazł się w potrzasku między dwoma polskimi plemionami. A on po prostu nie chciał myśleć, mówić i pisać według prymitywnych szablonów jedynie słusznych ideologii.
Utkwiło mi w pamięci, jak mówił, że cios otrzymany od ludzi Kościoła boli podwójnie. Bo to jest tak, jakby uderzyła cię własna matka. Ale tej ceny też nie bał się płacić, gdy taka była potrzeba.
Na szczęście nie był samotny, bo jego intelekt i duchowość przyciągały innych. To ważne: spełnił się nie tylko jako intelektualista, ale też przede wszystkim jako kapłan i duszpasterz. Jego najpiękniejsze dzieło jednak w wielkim stopniu pozostanie już na zawsze tajemnicą ołtarza, konfesjonału i rozmów w cztery oczy.
Spełnił się jako człowiek. Człowiek ewangelicznej wolności. O wolność dla Polski walczył jako młody opozycjonista, ale chyba jej pełni doświadczył w dominikańskim habicie.
Pamiętam naszą jedną – dość dramatyczną – rozmowę, gdy opuszczał Europejskie Centrum Solidarności. Zmagał się wtedy z ludźmi i samym sobą. Ze światem i własną słabością. Nie sądziłem, że się podniesie. Ale on się podniósł i nie zmarnował żadnego z dalszych miesięcy życia.
Aż do 31 grudnia 2020.
Dlatego w moich oczach jest bohaterem większym nawet ponad to wszystko, co powiedział i napisał jako filozof i teolog, myśliciel i publicysta. A przecież już samo to, co powiedział i napisał – wystarczyłoby na niejedno spełnione życie…
Czytaj także:
Nie żyje dominikanin o. Maciej Zięba. Miał 66 lat
Czytaj także:
“Co do Europy jestem pesymistą”. Ojciec Zięba o przyszłości Starego Kontynentu