Dlaczego chrzestna musiała umieć piec? Po co do pierwszej kąpieli dodawano skorupkę jaj? I co ma do tego wszystkiego pępowina pradziadka?
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Ks. biskup krakowski kardynał Radziwiłł, ten krzcił, przy biskupie kanoników 8. Przy krzcie stała królowa jej Mć Anna (…). Hajducy królewscy srogą strzelbę trzykroć z rusznic wypuścili i z dział ogromnie strzelali (Jan Stanisław Bystroń, Dzieje obyczajów w dawnej Polsce)
Tak oto chrzczono królewicza Władysława IV, ale i dzieci z niekrólewskich rodzin witano na świecie z radością, bo potomek to przecież znak błogosławieństwa.
A matka – brzemienna, w stanie błogosławionym lub przy nadziei – te porównania nie wzięły się znikąd. Wszak dziecię jest również nadzieją dla starszych, oznaką zmiany na lepsze. Jak Polska długa i szeroka kultywowano tradycje, o wiele bogatsze niż tylko kapusta i bocian w kominie.
Krzyż na brzuchu rodzącej
Najlepiej urodzić w środę albo w sobotę – dni poświęcone Matce Bożej. Tego szczęścia dostąpiła sługa Boża Wanda Malczewska (urodzona w środę 15 maja 1822 r. czy Prymas Wyszyński, który przyszedł na świat w sobotę 3 sierpnia 1901 r.). Czy zbliżające się narodziny zwiastowały… ptaki śpiewające nad domem przyszłych rodziców – tego nie wiemy, ale zapewne matki czuły woń ziół pod poduszką, poświęconych – zgodnie z tradycją – w Dzień Matki Boskiej Zielnej albo w Zielone Świątki.
Zważywszy, że poród odbywał się w domu i mógł wiązać się z komplikacjami, akuszerka kropiła brzuch rodzącej wodą święconą i stawiała na nim krzyż. Nie zawsze pomogła sprawna dłoń babki oraz obecność męża w sąsiedniej komnacie (na wypadek nieprzewidzianych kłopotów), więc należało się oddać w opiekę patronce rodzących – św. Małgorzacie i opiekunkom rodzin – świętym: Katarzynie, Barbarze i Dorocie.
Kąpiel ze skorupką i monetą
„Witaj, witaj gościu nowy”, to prawdopodobnie pierwsze słowa, jakie nieświadomy doniosłości wydarzenia malec słyszał w życiu. Pierwszym – prócz krzyku – doświadczeniem nowo narodzonego były też krople wody święconej na czole. Następnie dziecię należało przyodziać: chłopca – w kobiecą zapaskę, dziewczynkę zaś – w męskie spodnie, aby w przyszłości… wiedziały, gdzie szukać miłości.
A kiedy przychodził czas na oblucję (pierwsza kąpiel) – wkładano maleństwo do miski, gdzie matka robiła zaczyn na ciasto, wierząc, że szybciej urośnie. Jeśli zaś do miednicy dołożyć skorupkę z jaj wielkanocnych – na pewno chłop będzie silny, a kiedy dorzucić monetę – nie zazna niedostatku. Tak przygotowane niemowlę mógł wreszcie wziąć ojciec w ramiona. Zgromadzeni w napięciu czekali, by ucałował i podniósł je w górę; to znaczy, że dziecię uznaje swoje.
Skarby pod poduszką
Twarda, drewniana kołyska nie zapewniała spokojnego snu, lecz wynalazczy rodzice wkładali pod poduchę główki maku, by malec zasnął jak suseł. Butelka z wodą święconą pod poduszką, szkaplerz czy różaniec przypięty do kołyski miały zapewniać Bożą opiekę.
Po wojnie, gdy rodząca częściej widziała nad sobą szpitalny sufit niż dach wiejskiej chaty, modne stało się fotografowanie noworodków. Rodzice wyznający tradycyjne wartości nie rozumieli tej nowomody, bo jak mawiano, „Nie ochrzczone, a zdjęcie zrobione”.
Do czasu przyjęcia chrztu malec był przecież poganinem…
Ceremonia wywodu
Kiedy dziś narzekamy na izolację z powodu pandemii, warto przypomnieć sobie, że oddzielanie od bliskich nie jest zjawiskiem nowym, a nasze babki, a może i mamy, dzielnie znosiły ten stan po przyjściu na świat swoich dzieci.
Wysoka śmiertelność noworodków skutkowała potrzebą ochrony, chociaż to niejedyna przesłanka izolacji. Czas spędzony z maleństwem w pierwszych tygodniach życia sprzyjał tworzeniu się więzi z dzieckiem, a kobiecie w połogu pomagał odzyskać siły po trudnym porodzie. Oboje więc byli izolowani, a czas ten znosił dopiero sakrament chrztu.
W 40 dniu matka udawała się do świątyni na ceremonię wywodu, oczyszczenia. Dziś nie ma już po niej śladu, lecz wtedy, klęcząc w kruchcie z różańcem w ręku, czekała na błogosławieństwo i „przyzwolenie”, by wrócić do normalnego życia.
Chrzestni
Włączenie nowo narodzonego do społeczności chrześcijan było zadaniem ważnym i wyczekiwanym. A ponieważ nie wypadało zbyt długo trzymać w domu poganina, zazwyczaj półtoramiesięczne niemowlę przynoszono do świątyni. Jeśli zaś urodziło się chore, trzeba je było ochrzcić natychmiast, z wody, a później, gdy wyzdrowieje, dopełnić tradycyjnej kościelnej ceremonii.
W tej zaś obowiązkowo uczestniczyli rodzice chrzestni, czyli kumowie lub patek i patka (na Mazurach) – dziś dwoje, w przeszłości – liczniejsze grono. Wybierani z rozwagą, godni sprawowania duchowej opieki nad dzieckiem, bo nowo narodzony najpewniej odziedziczy ich cechy. Dlatego tak wielu wśród kumów ziemian, wójtów, a nawet duchownych, bo przecież „dziecku się nie odmawia”. Lepiej, by chrzestni byli młodzi, bo tacy nie mają zmartwień, więc i maleństwo w przyszłości mieć ich nie będzie. Jeśli zaś kumem zostawał sam prezydent, rodzice chrześniak mógł liczyć na książeczkę oszczędnościową z wkładem 50 złotych polskich, a w przyszłości na możliwość studiowania. Taki przywilej nadał przed wojną prezydent Mościcki każdemu siódmemu chłopcu w rodzinie. Dziecko, rzecz jasna, wzrastało jako Ignacy, a zaszczyt ten spotkał ponad 900 mężczyzn. Niestety wojna pogrzebała marzenia chrześniaków o studiowaniu i innych korzyściach.
Po latach okazywało się więc nierzadko, że większe „zyski” odnosił malec z „anonimowych” chrzestnych. Ci bowiem mieli nie tylko zadbać o rozwój duchowy chrześniaka, ale też współorganizować uroczystość, a także obdarzać je podarkami, żeby „nie było nagie”. Dobrze, gdy kuma posiadła umiejętność szycia, bo mogła własnoręcznie wykonać krzyżmo (tradycyjne ubranko do chrztu, w niektórych regionach Polski zastępowane własnoręcznie wykonaną czapeczką).
Powinna też umieć piec, bo chrześniak, a raczej dorośli opiekunowi, czekali na warkocz, zwany też kukłą, czyli metrowe ciasto (często z serem), które spożywano w czasie uroczystości. Dziś jeszcze można je spotkać gdzieniegdzie, a starsze dziecię nie zawsze obchodzi się smakiem.
Pępowina w prezencie
Jeszcze dwa wieki temu obowiązkowo wybijano medale chrzcielne, lecz teraz zastępują je inne pamiątki: różańce i medaliki wręczane przez chrzestnych.
Dziś jeszcze warto rozejrzeć się na strychu wiejskiej chaty, a nuż pod zwojem pajęczyn znajdziemy sznur pępowiny naszego pradziada… Wyrzucanie jej było ogromnym nadużyciem, bo kiedy pociecha dorośnie, otrzyma ten fizyczny znak więzi z rodzicielką jako jeden z piękniejszych darów.
Imię
Wybór imienia to rzecz arcyważna, więc trzeba to zrobić z rozwagą. Być może imię po dziadkach? Obowiązkowo polskie, bo lepiej podkreśli tradycję znad Wisły. Najlepiej mieć jednak świętych patronów, stąd wielu Stanisławów, Wojciechów, Franciszków, Antonich, a także Piotrów i Pawłów, Mateuszów, Janów, Jakubów i Marków (na pamiątkę apostołów). Dziewczynki to często Marie (zwłaszcza na terenach szczególnego kultu maryjnego), ale i chłopcom nie odmawiano tego imienia. Wybór papieża Polaka spopularyzował Karolów i Karoliny, zaś po kanonizacji Maksymiliana Marii Kolbego urzędy stanu cywilnego rejestrowały większą liczbę młodych Maksymilianów. Z drugim imieniem było ciut łatwiej, bo „jako sobie przyniesione” pochodziło od patrona dnia urodzenia. W łatwiejszej – paradoksalnie – sytuacji byli także rodzice bliźniaków płci obojga, bo jeśli chłopiec i dziewczynka – to pewnie będzie Jan i Janina.
Ubranko
Zwyczaj przekazywania używanych ubranek nie jest wymysłem nowym i ma głębokie uzasadnienie… w kulturze tradycyjnej. Ażeby dzieci się szanowały, malca do chrztu ubierano w koszulkę, w której wcześniej ochrzczono inne dziecko. Tradycyjnie zastrzeżone kolory – niebieski dla chłopca, różowy dla dziewczynki również wywodzą się z kultury ludowej, ale uwaga – niech nas nie zdziwi jegomość w różowej podusi, zwłaszcza na zdjęciu z okolic Mazowsza. Tam małej damie bardziej do twarzy będzie w bieli.
Radosna podróż do kościoła
„Bierzemy wam poganina, przyniesiemy chrześcijanina” – te słowa głoszone przed wyjściem do świątyni oddawały prawdę o sakramencie. Wyruszając w pierwszą „daleką podróż” z maluszkiem, trzeba było tryskać radością, by dziecku przekazać tę cechę i absolutnie nie zatrzymywać się w drodze, „żeby nie było ślamazarne”. W kościele zaś należało w dwójnasób uważać i nie pomylić modlitwy „bo dziecko nie będzie mówiło prawdy”.
A po uroczystościach kościelnych – czas na domowe świętowanie.
Jeśli urodził się syn pierworodny – przyszły dziedzic gospodarstwa – chrzciny były wystawne i długie. To jednak przywilej wysoko urodzonych – szlachciców i magnatów. Ich przyjście na świat zwiastowały festyny i turnieje, zaś rodzice chłopskiego dziecka musieli się liczyć z ograniczeniami. Chrzciny nie mogły być nazbyt huczne, a gości zbyt wielu. Lecz nawet skromna ceremonia zapadała w pamięć rodziców i chrzestnych, bo przecież nowego człowieka wprowadzono w świat godnie i uroczyście.
Czytaj także:
Zwyczaje ślubne sprzed lat. Niektóre aż trudno sobie dziś wyobrazić!
Czytaj także:
Niezbędnik na Chrzest Święty. Co powinno się znaleźć na liście zakupów?
Czytaj także:
Ochrzciliśmy naszą córkę w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego [zdjęcia]