separateurCreated with Sketch.

Dla tych, którzy myślą, że „nie zasługują na miłość”

PRZYTULENIE
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Gdy ktoś mówi: „Nie mam czasu teraz”, myślimy: „Nikt nie chce spędzać ze mną czasu”. W dodatku nie mając doświadczenia bezpiecznej bliskości, możemy doświadczać przerażenia, gdy ktoś uwagę jednak nam poświęci.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Myśli, że „nie zasługuję na miłość”, „coś jest ze mną nie tak” są trudne do zatrzymania, bo mają swój wiek. Towarzyszą im równie stare uczucia: osamotnienia, odizolowania, wstydu albo i rozpaczy. Nie ma na nie szybkich sposobów, bo żyliśmy z nimi nieraz i tyle, ile wskazuje PESEL. Ponieważ jednak biorą się z iluzji, warto się nimi zaopiekować, by życie nie upłynęło nam w krainie nieprawdy.

Nasze myśli o sobie i to, z czym kojarzymy bliskość, biorą początek z najwcześniejszych relacji. Nie kształtuje ich pierwsze nieszczęśliwe zakochanie ani problemy w dorosłych relacjach, choć oczywiście mogą one wzmacniać te pierwsze wzorce. Bardzo często zresztą tak nieświadomie wybieramy: ludzi i sytuacje, którzy nam tylko potwierdzą pierwsze i najgorsze założenia o nas samych.

Kiedy przychodzimy na świat, czerpiemy wiedzę o sobie od najbliższych opiekunów. Żaden człowiek sam nie wpadłby na pomysł, że „coś z nim jest nie tak” i że jakaś wada czyni go niezdatnym do pokochania. Dzieci za to łatwo biorą na siebie uczucia i gesty rodziców względem nich. To, że mama ma smutną twarz, gdy podchodzi do niej maluch. Że jest zawsze niezadowolona. Że tata zawstydza przy gościach, wołając za dorastającą córką: „Co ty taka zgarbiona”, a przy obcych: „chudzielec”.

Ciągle za mało mówimy o tym, jak wielki wysiłek podejmują dzieci, by zasłużyć na miłość. Stają się supergrzeczne i dopasowane do oczekiwań albo „zwracają na siebie uwagę” ryzykownymi zachowaniami, by w końcu doświadczyć, że rodzicom na nich zależy. Dzieje się to od najwcześniejszych miesięcy i lat życia. Dzieci także doskonale wyczuwają, że to, co robią, jest dla rodziców nadal niewystarczające. I ostatecznie nie istnieje taka rzecz, którą mogłyby uczynić, by doświadczyć akceptacji, troski, szacunku, empatii i zainteresowania. Ponieważ nie umieją pomyśleć, że to rodzice nie potrafią ich kochać, zapamiętują, że to wszystko o nich. „To ja nie zasługuję na miłość”. „To we mnie jest coś, przez co nikt nie może mnie pokochać”.

Jeśli z takim doświadczeniem wyruszamy w świat młodzieńczych i dorosłych relacji, to jakbyśmy startowali do maratonu bez jednej nogi. Nasze radary wyłapują wszystkie „dowody”, które „potwierdzają” nasze założenia. Gdy ktoś mówi: „Nie mam czasu teraz”, myślimy: „Nikt nie chce spędzać ze mną czasu”. W dodatku nie mając doświadczenia bezpiecznej bliskości, możemy doświadczać przerażenia i dezorientacji, gdy ktoś uwagę jednak nam poświęci. A nawet sabotować relację, by uprzedzić jej spodziewany koniec i doprowadzić do jej pogmatwania i zerwania szybciej.

Kolejne zagrożenie polega na tym, że coraz bardziej głodni miłości – możemy uznawać za nią cokolwiek, co nadchodzi i nie rozróżniać, kiedy jesteśmy w relacji traktowani dobrze, a kiedy nie.

Nie ma innej drogi do zmiany tego, co nazywamy naszym „losem” (skazującym nas na samotność), niż skonfrontowanie się z tymi myślami i zaopiekowanie się nimi. Najlepiej też nie czekać na moment, gdy ból odbierze nam wszelkie życiowe siły, ale działać już. Wybrać się na psychoterapię, gdzie nie tylko poznamy swój sposób przeżywania bliskości, ale i dowiemy się, na co zasługiwaliśmy i opłaczemy niezaspokojone potrzeby.

Jednocześnie możemy spotykać się ze swoimi myślami tu i teraz – i wchodzić z nimi w dialog. Sprawdzać, czy są prawdziwe. Ilu ludzi na świecie by potwierdziło, że „nie zasługuję na miłość”? Ze wsparciem kogoś, kto się na tym zna, możemy weryfikować bolesne „dogmaty” naszego poranionego wnętrza. I podejmować kolejny i kolejny krok wiary w inną rzeczywistość. Na przykład wiary w to, że gdy ktoś mówi, że mnie lubi, to mnie lubi. A jak nie ma czasu, to nie ma czasu, a nie coś ze mną jest nie tak.

Możemy też uczyć się miłości do siebie. Brania siebie pod uwagę. Wybierania bez naruszania siebie. Traktowania siebie samych dobrze, czule i delikatnie. By nie było tak, że sami odmawiamy sobie miłości i jej głód, który w nas rośnie, staje się studnią bez dna, której żaden śmiertelnik nie zaspokoi. A przecież tylu ludzi może nam podać jej karmiący kawałek.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.