separateurCreated with Sketch.

Co zrobić, gdy w małżeństwie obudzimy się w dwóch różnych światach?

MAŁŻEŃSKI KRYZYS
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Kiedyś w antykwariacie we Francji kupiłam książkę pt. „L'ete de l'oubli”, czyli „Lato zapomnienia”. Zaczyna się w momencie, gdy główna bohaterka doznaje amnezji. Budzi się w swoim domu i nie wie, kim jest jej mąż. Niestety, zdarza się to nie tylko w przypadku choroby pamięci. Czasem ludzie po latach małżeństwa dochodzą do wniosku, że żyją pod jednym dachem z obcą osobą, z którą ich nic nie łączy. Co wtedy?
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Jest kilka rzeczy, których na pewno nie warto wtedy robić. Najgorsze będzie stwierdzenie, że „to wszystko wina partnera”. Na rozpad relacji najczęściej składają się postawy i działania obu stron i zamiast o „winie”, lepiej rozmawiać o tym, co takiego wpłynęło na jej obecny stan.

Drugiej rzeczy, której nie warto robić, to wpadać w histerię i wywoływać burzy – bo to jedynie pogłębi kryzys. W emocjach podsumowania mogą być nieadekwatne i przesadzone, zaś myślenie „wszystko albo nic” nie sprzyja szukaniu rozwiązań.

Pierwszy krok to zaakceptowanie, że relacja weszła w stan uśpienia i przestała się rozwijać. Akceptować znaczy przyjąć do wiadomości: „w takim punkcie jesteśmy”. Nie zawsze zresztą taki sam będzie ogląd sytuacji dla obu stron. Szybciej zauważy, że coś jest nie tak, osoba, której potrzeby są bardziej naruszone. Zamknięty w sobie mąż albo zapracowana żona niekoniecznie równie szybko dostrzegą utratę bliskości.

Akceptacja oznacza też opłakanie tej straty i przeżycie uczuć z nią związanych: smutku, rozczarowania, złości, lęku. Przeżycie uczuć nie znaczy wylania ich na drugą osobę. Można o nich opowiedzieć, jeśli przewidujemy, że ktoś nas z tym przyjmie (jeśli nie – jedynie pogłębimy swoje własne cierpienie). Możemy poszukać terapeuty, który nam pomoże te emocje i myśli nazwać i ogarnąć.

Potrzebujemy też wziąć odpowiedzialność, czyli uznać, że to ja tego drugiego człowieka wybrałem/wybrałam na życiowego partnera. Najlepiej, jak w tamtym momencie życia umiałem/umiałam. Nawet jeśli odkryjemy w tej osobie kopię własnego chłodnego ojca albo rozchwianej emocjonalnie matki – to jego/ją wybraliśmy z wielu innych ludzi spotkanych na naszej drodze.

Dopiero gdy wykonamy taką pracę wewnętrzną, możemy przejść do szukania rozwiązań. Bez niej skupimy się na pretensjach i przedstawianiu list niespełnionych potrzeb i marzeń o tej relacji. A to niestety zatrzyma nas w miejscu cierpienia.

Na początek potrzebna jest decyzja o próbie powrotu do siebie. I świadomość, że jeśli oddalanie się od siebie trwało ileś czasu, to i wracanie go potrzebuje i będzie się działo powoli.

Warto spojrzeć na męża/żonę jak na osobę, którą potrzebuję na nowo poznać. Trochę rzeczywiście tak, jakbyśmy się spotkali po latach. Pomoże w tym zaciekawienie (zamiast ocen), szacunek, empatia. Wbrew pozorom, owo poczucie obcości może nas wspomóc i pozwolić przeżyć naszą odrębność, autonomię, granice. Relacja małżeńska umiera często właśnie dlatego, że na początku tego nie ma: największe rozczarowanie przeżywają ludzie, którzy widzą związek jako „zlanie się” czy „znalezienie się dwóch idealnie dopasowanych połówek”. Wnoszą oni do relacji nierealne oczekiwania i często nie umieją przeżywać siebie samych jako osobnych, szczęśliwych, odpowiedzialnych za siebie ludzi.

Wracanie do siebie lepiej zaczynać od małych kroków, a nie wielkich rzeczy. Może to być dziesięć minut rozmowy w ciągu dnia o tym, co u kogo słychać (a nie o tym, „dlaczego nas związek się rozleciał i czemu to twoja wina”). Wspólna herbata po południu lub rano. Wyjście gdzieś razem. Trzymanie się za rękę.

Byłoby wspaniale, gdyby taki powrót mógł odbywać się z pomocą terapeuty, np. systemowego, by sprawdzić, co takiego się podziało, że znaleźliśmy się na dwóch dryfujących od siebie planetach (jedna z autorek Aletei, Karolina Plichta, taką terapię par prowadzi).

Jest też scenariusz najmniej optymistyczny – że zostawimy, jak jest. Niestety, w naturze nie ma próżni i deficyt bliskości może sprawić, że w życiu któregoś z małżonków pojawi się nowa relacja i powrót nie będzie możliwy.

Za tydzień napiszę o tym, jak zapobiegać takiemu oddaleniu, zanim ono nastąpi.

Czytaj także:
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.