Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Monika Kornecka została laureatką Międzynarodowej Nagrody św. Rity (w 2021 roku), przyznawanej kobietom, które w swoim życiu zrealizowały ewangeliczne przesłanie o przebaczeniu. Nam opowiada o sile przebaczenia, o szczęściu i o najtrudniejszym doświadczeniu w swoim życiu – brutalnym morderstwie syna, który został zabity w dniu swoich 23. urodzin.
Anna Malec: Dostałaś nagrodę św. Rity za to, że przebaczyłaś zabójcy swojego syna. To był powód do dumy i radość czy raczej dotknięcie najdelikatniejszych, najboleśniejszych wewnętrznych strun?
Monika Kornecka: Ja tego nie przyjmuję jako nagrody dla mnie. To nagroda dla Pana Boga za to, co zrobił w moim życiu i że udało mi się powiedzieć "tak" na to wszystko.
Chciałabym, żeby moja historia pomagała ludziom wstawać, iść i tworzyć dobre życie na chwałę Pana Boga. Kiedy odbierałam nagrodę, podeszła do mnie matka syna, który zginął kilkanaście lat temu, by podziękować za moje świadectwo, bo to był też jej głos. Właśnie takim bezimiennym bohaterkom, które żyją w przebaczeniu, po cichu, dedykuję tę nagrodę.
Jesteś trzecią kobietą w Polsce, obok Marianny Popiełuszko i Eleni, która otrzymała tę nagrodę. To dobre towarzystwo.
Jestem tym bardzo zaszczycona. Ja sama nie czuję się wyjątkowa, ale cieszę się, że moje życie zostało w taki sposób odebrane i że dostałam tę nagrodę.
Mówisz, że nie czujesz się wyjątkowa, ale ten gest, na który się zdobyłaś – przebaczenie zabójcy swojego syna – jest absolutnie wyjątkowy.
To jest łaska Boża. To jest przyjmowanie, poczucie i pewność tego, że jestem w Jego objęciu, w Jego mocy, w Jego sile. I tylko to spowodowało, że wstaję rano i cieszę się życiem, że mogę wybaczać. Wciąż jest wiele sytuacji, które pozwalają mi z radością patrzeć w przyszłość.
Przebaczenie absolutnie uratowało mi życie. Dlatego chcę o tym mówić. Nie dlatego, że to jest dla mnie normalne czy przyjemne. To jest bardzo ciężkie. Ale muszę to robić, bo wiem, że jest tak wiele osób, które z tego czerpią, które potrzebują nadziei.
Osiem lat temu – przed śmiercią Dawida, też byłaś blisko Pana Boga?
Tak mi wydawało. Ale byliśmy z Krzysiem, moim mężem, raczej letnimi katolikami. Wydawało mi się, że wszystko jest w porządku, ale jak się później okazało, kiedy życie nas zweryfikowało, wcale nie było w porządku. Musieliśmy wiele zmienić.
Ale to wszystko była łaska Pana Boga i Matki Bożej, do której się zwróciliśmy o pomoc i ją otrzymaliśmy, nadal otrzymujemy. Sami byśmy tego wszystkiego nie zrobili.
Pamiętasz pierwsze dni, tygodnie, po tym jak Dawid został zamordowany? Od razu wiedziałaś, że chcesz przebaczyć człowiekowi, który to zrobił?
Miałam absolutnie od początku takie przeświadczenie, że wybaczyłam temu człowiekowi. Patrzyłam na niego przez pryzmat wiary. W momencie, kiedy Dawid odchodził, czułam fizycznie, że Pan Bóg mnie objął, otoczył, to był wielki zdrój miłości, który się na mnie wylał. W tym bólu, cierpieniu, tragedii – wręcz fizycznie czułam Bożą obecność, czułam ciepły wiatr tuż przed informacją, że Dawid nie żyje.
Zdawałam sprawę z powagi sytuacji, wiedziałam, co się dzieje. Moim pierwszym zawodem jest pielęgniarstwo, miałam medyczną świadomość, wiedziałam, co to jest dźgnięcie dziecka nożem w płuco, w okolice serca. To było jak czekanie na wyrok... Kiedy więc usłyszałam tę najgorszą informację, to świat się zawalił.
Trudno nawet opowiedzieć, w jakim po takiej informacji jest się stanie – słońce gaśnie, koniec. Paradoks polega na tym, że tego dnia rano wschodziło przepiękne słońce, które ja widziałam...
Nie byłam w stanie rano wstawać z łóżka, do tego wszystkiego dochodził lęk o rodzinę, o męża, o naszego drugiego syna, o jego los. Równocześnie w tym całym cierpieniu odczuwałam łaskę Pana Boga, który – nie wiem nawet jak to nazwać – przelał przeze mnie swoją miłość. Czułam to fizycznie.
Kiedy usłyszałam, że Dawid walczy o życie, moją pierwszą modlitwą były słowa "Ojcze Janie Pawle II weź go pod swoją opiekę, bo ja już nic nie mogę zrobić". To była automatyczna myśl... A długo potem zorientowałam się, że to był przecież ulubiony święty mojego syna.
Twój mąż też od razu zdecydował, że chce przebaczyć? Byliście w tym razem?
Krzysiu miał bardzo waleczny moment, miał po prostu ochotę rozprawić się z tym człowiekiem. Nie rozumiał, że ja ani przez moment nie miałam takich myśli. Zdawałam sobie sprawę z tego, czym jest nienawiść, jak zabija mnie osobiście. Zresztą zawsze tak w moim życiu było, zawsze starałam się ludziom wybaczać. Ale wybaczenie temu człowiekowi, to była faktycznie rzecz kuriozalna – morderca mojego dziecka... Sama się temu dziwię.
Mój mąż ostatecznie też otrzymał łaskę głębokiego nawrócenia. Nawrócił się w bardziej radykalny sposób niż ja. U mnie to było płynne, naturalne, po prostu czerpałam z tej łaski, którą otrzymałam.
Jak udało wam się posklejać, po tak trudnym doświadczeniu, waszą rodzinę?
Mieliśmy oczywiście momenty trudne, kryzysowe. 1,5 roku później nasz drugi syn, Jakub, przeszedł bardzo trudny czas, było z nim bardzo ciężko. Ale także się nawrócił. Zdecydował się na bierzmowanie i po tym zaczęły się dziać niesamowite rzeczy. W tej chwili jest wszystko dobrze, cieszy się rodziną, ożenił się.
Także nasza rodzina nie byłaby taka, jaka jest, bez nawrócenia. To jest absolutnie kwestia powiedzenia "tak" Panu Bogu.
W późniejszych latach, na skutek tej tragedii, podjęłam decyzję o radykalnej zmianie mojego życia zawodowego. Byłam przez 33 lata handlowcem, spełniałam się tam, ale czułam, że nie mogę dłużej wykonywać tej pracy. Czułam, że mam powrócić do mojego pierwszego zawodu, do pielęgniarstwa. I tak zrobiłam. Trzy lata temu skończyłam studia licencjackie, teraz kończę magisterskie. Od trzech lat jestem pielęgniarką.
Myślisz, że nawrócenie waszej rodziny to też orędownictwo Dawida?
Absolutnie tak. Dawid jest cały czas z nami, jesteśmy o tym przekonani. Wielokrotnie śnił się mojemu mężowi. To jest to, co nazywamy obcowaniem świętych. To nasz rodzinny święty.
Jakim chłopakiem był Dawid?
My z Krzysiem nie należymy do lekkich charakterków, Dawid miał to po nas (śmiech). Ale był bardzo wrażliwy, odważny, nieprawdopodobnie pracowity. Jego pasją była grafika komputerowa, był programistą, sam się tego nauczył. 7 miesięcy przed odejściem został przyjęty do dużej warszawskiej firmy i tam pracował do końca.
Uwielbiał wszelkie sporty, uwielbiał podróże. Zresztą my z mężem tak wychowywaliśmy chłopaków, żeby doświadczali wszystkiego w życiu, żeby byli ciekawi świata, ludzi, żeby się nie zamykali. Dawidek był związany z ludźmi. Nie miał jakiejś wielkiej liczby przyjaciół, ale ludzie do niego lgnęli.
Był bardzo prawy. Nigdy np. nie ściągał nie klasówkach. Zawsze się śmiał, że nawet nie próbuje, bo nie potrafi, więc woli się nauczyć. Te wspomnienia są bardzo trudne.
Myślisz, że te wspomnienia przestaną być trudne? Przebaczenie – jak powiedziałaś – nie zabiera bólu...
Nie zabiera. Ktoś powiedział, że z biegiem lat ten ból łagodnieje – nic podobnego. Może tak jest, jak odchodzą nasi rodzice, dziadkowie, kiedy to jest naturalna kolej rzeczy, ale jeśli umiera dziecko, to jest to niewyobrażalny ból. Bo to ja miałam cieszyć się nim, jego dziećmi... Z takiego punktu widzenia życia ziemskiego, to jest po prostu koniec. Chciałabym go mieć przy sobie, fizycznie go przytulać. Ale mam go tam, parę metrów nad sobą...
Pan Bóg wie lepiej. Ja mogę to po prostu przyjąć. Nie ma co szukać odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak się stało. Od tego jest wiara. Rozum to za mało, nie wszytko da się zrozumieć.
Wiele osób pytało mnie – gdzie był wtedy Pan Bóg?. A ja odpowiadam – ze mną, cały czas.
Przebaczyliście temu człowiekowi w sercu czy mieliście okazję, by powiedzieć mu to wprost?
Krzysiu na pierwsze święta Bożego Narodzenia po zabójstwie Dawida, w 2013 r., wysłał mu do więzienia Pismo Święte z informacją, że mu przebaczyliśmy. Chcieliśmy, żeby wiedział, że nie mamy w sercu nienawiści do niego.
Kilka lat później, przez księdza kapelana wysłał do nas list, ręcznie napisany, w którym napisał wiele prywatnych rzeczy. Wiemy, że wie, że się za niego modlimy. Uważam, że on też jest ofiarą całej tej tragedii. W jego życiu zadziały się takie rzeczy, które sprawiły, że dopuścił się aż takiej zbrodni, która dotknęła naszego dziecka i całej naszej rodziny.
Przebaczenie to jedno. Ale to, że się za niego nadal modlicie, przechodzi już ludzkie pojęcie.
Taką mieliśmy potrzebę i trzeba było to wyartykułować. Myślę, że nie jest sztuką mówić takie rzeczy do świata, trzeba działać.
Ja się też zajęłam pracą z chorymi, to jest dla mnie fascynujące i cudowne doświadczenie. Tam też mnie Pan Bóg pokierował, dał mi odwagę, żeby się nie bać, bo myślę, że lęk nas blokuje przed różnymi fantastycznymi działaniami w życiu. A wartość człowieka mierzy się tylko dawaniem siebie, a nie braniem.
Wybrałaś pracę, w której ciągle jesteś blisko cierpienia.
Tak, cały czas. Myślę, że tym łatwiej mi jest czasem pomóc, może bardziej to rozumiem, może nauczyłam się bardziej słuchać. Ale to już musieliby ocenić moi pacjenci.
Czy mimo tego, co się wydarzyło, jesteście szczęśliwą rodziną?
Tak, absolutnie. Jestem szczęśliwa w tym życiu. I niech je Pan Bóg układa tak, jak chce. Cieszymy się każdą chwilą, dniem dzisiejszym, tym, że pada deszcz, świeci słońce, że możemy iść do pracy, że mamy na to siłę. To jest dla mnie wciąż nieprawdopodobne.