Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Iwona jako 28-latka przeżyła wstrząsające wydarzenie. Była w ósmym miesiącu ciąży, pełna nadziei i radości, która w brutalny sposób została przerwana w wypadku. Przeczytajcie jej świadectwo o tym, jak Bóg podźwignął ją z tej tragedii i na nowo rozpalił w niej życie. Jako pierwsza wysłuchała jej Kasia Supeł-Zaboklicka.
„Tego dnia byliśmy z wizytą u rodziny w Toruniu: u mamy, brata, siostry, małych dzieci – 6 i 4 lata. To był fajny, miły, cudowny dzień. Poszliśmy wtedy razem z dziećmi do kina na Ekspres polarny” – zaczyna swoje świadectwo pani Iwona.
„Kiedy wieczorem wyjeżdżaliśmy, miała jechać z nami nasza siostra, ale okazało się, że ma silną migrenę. Czekaliśmy, aż jej przejdzie, aż w końcu postanowiliśmy wyjechać. Dzieci bardzo chciały jechać naszym samochodem, a nie autem siostry, ale, z niewiadomych dla mnie przyczyn, nie zgodziłam się na to.
Dodać muszę, że zawsze wcześniej zabierałam dzieci i nie było to dla mnie problemem. Pamiętam też, że pojawił się we mnie jakiś dziwny smutek już podczas oglądania filmu. Z nikim się z nim nie podzieliłam, nie rozumiałam tego stanu”.
„Wyjechaliśmy ok. 18.20 – kontynuuje pani Iwona. – Była zima, było ciemno, ale panowały dobre warunki. Nagle na naszym pasie zobaczyłam światło zbliżające się z przeciwka. Tyle zapamiętałam.
Okazało się później, że kierowca próbował kogoś wyminąć i zjechał na nasz pas. Nie mieliśmy dokąd uciekać. Zdążyliśmy zwolnić do 40 km/h. Biegli ustalili, że kierowca z naprzeciwka jechał 100 km/h, więc siła zderzenia była duża”.
„Po błysku świateł przychodziły do mnie tylko krótkie obrazy, chwila, kiedy przewieźli mnie do szpitala w Lipnie. Na miejscu, po zrobieniu prześwietlenia, okazało się, że jestem w takim stanie, że nie mogą mnie otworzyć, bo mnie zabiją i nie uratują dziecka. Nie mieli intensywnej terapii, a najbliższe szpitale w nią wyposażone były w Toruniu i we Włocławku.
Przewieźli mnie wtedy do szpitala we Włocławku. Nagle, w drodze [do szpitala] odczułam, jakby mnie ktoś otulił, odszedł cały ból. Później pytałam, co wtedy zrobili, ale ratownicy powiedzieli, że nic. To był zaś moment, kiedy schodziłam, będąc na granicy życia i śmierci”.
„Leżąc na intensywnej terapii, znajdowałam się w półśnie. Byłam tak nafaszerowana lekami, że nic nie czułam i nie było ze mną kontaktu.
Kiedy w końcu doszłam do siebie i zapytałam o dziecko, powiedzieli, że nie miało szans. Nie mogli uratować mojej córeczki, Ani. Moja miednica praktycznie się rozpadła, przeżyłam krwotok wewnętrzny”.
„Musiałam sobie z tym poradzić. Nie było innego wyjścia. Nie zmienia to faktu, że to nigdy nie przestanie boleć. I gdyby to ode mnie zależało, wolałabym, żeby to dziecko przeżyło, a nie ja.
Przez 5 lat mierzyłam się z rolą ofiary, nie czułam sensu życia. Zwykły błąd na drodze spowodował, że nie chciałam dalej żyć. Żyłam tylko dla moich bliskich. Z perspektywy czasu cieszę się, że nie zabrałam dzieci do samochodu.
Jestem za to wdzięczna i ta wdzięczność wobec Boga pozwoliła mi wyjść z roli ofiary. Z czasem nauczyłam się dziękować za wszystko, co mam: że chodzę, mam bliskich, przez osiem miesięcy żyłam z Anią”.
„Wierzę, że Ania przyszła, aby zmienić moje życie i zmieniła je diametralnie. Odmieniło mnie to zupełnie. Założyłam fundację Forani – Dla Ani, aby nadać sens temu, co się wydarzyło. Po latach mogę powiedzieć: dzięki Ani.
Wierzę, że to doświadczenie było po to, abym lepiej pomagała innym. Wielu rzeczy nie wiem, ale ufam, że Bóg ma plan dla mojego życia i prowadzi mnie w sposób najlepszy z możliwych".
Zobacz więcej na filmie: